Vital Heynen: "Obawiamy się Polski i nikogo więcej" to najlepsze zdanie, jakie kiedykolwiek słyszałem

Newspix / Michał Stańczyk / Na zdjęciu: Vital Heynen
Newspix / Michał Stańczyk / Na zdjęciu: Vital Heynen

- Michał Kubiak doskonale opisał filozofię naszej pracy. Powiedział, że jedynym zespołem, którego powinniśmy się bać, jest Polska. To najlepsze wyrażenie, jakie kiedykolwiek słyszałem - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty Vital Heynen.

W tym artykule dowiesz się o:

Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Ile czasu spędził pan w domu po zakończeniu mistrzostw świata?

[b][tag=29184]

Vital Heynen[/tag], selekcjoner siatkarskiej reprezentacji Polski:[/b] Wróciłem we wtorek około południa, a wyjechałem w czwartek o siódmej rano, żeby z VfB Friedrichshafen wyruszyć w drogę na turniej do Wielunia. Czyli byłem w domu 43 godziny, wliczając w to czas, który przespałem. Dwa wieczory. Pierwszego poszedłem z rodziną na kolację, drugiego poprowadziłem trening dla drużyny mojej córki.

Co usłyszał pan po powrocie od żony i córek?

Nic takiego. Są przyzwyczajone, że wyjeżdżam i wracam.

ZOBACZ WIDEO Sektor Gości 92. Fabian Drzyzga: Wilfredo Leon jest niesamowity! To najlepszy siatkarz świata [5/5]

Jednak tym razem wrócił pan jako mistrz świata. Nie zrobiło to na nich wrażenia?

Nie zauważyłem. Nie chcę, żeby to zabrzmiało głupio, zdobycie mistrzostwa świata to coś niezwykłego, ale nie po raz pierwszy wróciłem do rodziny po sukcesie. Póki co w mojej trzynastoletniej karierze trenerskiej nie miałem jeszcze kryzysu. Osiągałem wyniki od przyzwoitych po bardzo dobre. Nie było jeszcze takiej sytuacji, że wracałem do domu zbity. Zawsze przyjeżdżałem zadowolony.

Dużo rozmawia pan z rodziną o siatkówce?

Mało. Czasem robią to moje dzieci, ale też niezbyt często. Ja nie poruszam tego tematu, wystarczy, że rozmawiam o siatkówce w pracy.

Kiedy prowadził pan trening drużyny córki, pozostałe dzieciaki wiedziały, z kim mają do czynienia?

Wydaje mi się, że w Belgii trochę ludzi mnie znało, ale to mistrzostwo świata było czymś dużym również dla moich rodaków. Informowano o tym w belgijskich wiadomościach, największa lokalna gazeta w moim regionie poświęciła temu wydarzeniu trzy pełne strony. Miałem wrażenie, że tak jak w Polsce, tak i w moim kraju wszyscy wiedzieli, że zdobyłem złoty medal. Kiedy poszedłem do sklepu, po raz pierwszy w Belgii ludzie prosili mnie o wspólne zdjęcie i nie byłem w stanie zrobić zakupów. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło!

Pod koniec mistrzostw świata mówił pan, że czuje się zmęczony. Co było bardziej męczące - sam turniej czy to, co miało miejsce po nim: spotkanie z kibicami na lotnisku, wizyty u premiera i prezydenta, dziesiątki wywiadów?

Te wszystkie wydarzenia po mistrzostwach były miłe, ale one powodują, że trudniej jest odetchnąć, zejść na niższe obroty. Najpierw przez trzy, cztery tygodnie robisz co w twojej mocy, żeby drużyna działała jak należy, a to kosztuje mnóstwo energii. Po czymś takim musisz odpocząć, zrobić sobie "odwyk". A te wszystkie dodatkowe aktywności po turnieju sprawiają, że jest to trudniejsze. W poniedziałek musisz jechać tam, we wtorek gdzie indziej, w środę udzielasz jednego wywiadu za drugim. Ciągle jesteś w fazie ekscytacji po zdobyciu mistrzostwa.

I to mistrzostwa, którego nikt się po polskiej reprezentacji nie spodziewał.

To niesamowite, co udało się nam osiągnąć. W siatkówce nie da się zrobić więcej. Okej, może igrzyska olimpijskie są trochę wyżej, ale niewiele. Nam udało się dojść do złota MŚ w zaledwie pięć miesięcy i muszę przyznać, że to dziwne uczucie. Wielu graczy przeszło w tym czasie drogę "od zera do bohatera", najlepszym przykładem jest Bartek Kurek. I dlatego teraz jeszcze trudniej jest wrócić po tym wszystkim do normalnego, codziennego rytmu.

Jak odebrał pan wizyty u premiera i prezydenta?

Byłem tylko u premiera. Świetnie to zorganizowano, miałem też wrażenie, że ludzie, z którymi tam rozmawiałem, mają pojęcie o siatkówce. Na przykład minister Witold Bańka. Widać, że zna się na sporcie. Nie oceniam jego politycznej ideologii, bo się nią nie zajmuję, natomiast jako człowiek zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Rozmowa z nim była interesująca.

Od prezydenta Andrzeja Dudy otrzymał pan wysokie odznaczenie państwowe. Podobnie jak cały sztab i wszyscy członkowie drużyny. Najwyższe odznaczenie, Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski, dostał Bartosz Kurek.

Jeśli to prawda, to zabieram ten order (śmiech). Jesteśmy przecież jedną drużyną. Mauro Berruto, były selekcjoner reprezentacji Włoch, napisał świetny artykuł, w którym stwierdził, że zwycięstwo Polski przywróciło znaczenie drużynie. Mistrzostwa wygrał zespół. Sam Kurek, wybrany najlepszym zawodnikiem turnieju, podkreśla cały czas, że razem wywalczyliśmy to złoto. Każdy odegrał ważną rolę, każdy miał swój udział. I to też jest nasze zwycięstwo.

Niech pan scharakteryzuje w kilku słowach każdego ze swoich graczy.

Chyba już to mówiłem w którymś wywiadzie - kto wie, czy najważniejszym zawodnikiem w drużynie nie był Damian Wojtaszek. To on spajał ten zespół. Tworzył dobrą atmosferę, pokazał też innym, jak ze mną rozmawiać. Nie bał się tego, nie bał się ze mną żartować albo rzucić "hej, trenerze, gadasz bzdury!". Inni zobaczyli dzięki niemu, jak możemy się ze sobą komunikować. Umieściłem Damiana w pokoju z Michałem Kubiakiem, bo widziałem, że Wojtaszek lubi sobie pogadać, a Michał nie mówi zbyt dużo. Chciałem, żeby Damian trochę "otworzył" kapitana drużyny i to zadziałało bardzo dobrze.

Paweł Zatorski to cichy facet. W obronie może być lepszy, ale przyjmuje fantastycznie. W najważniejszych meczach świetnie organizował przyjęcie. Rywalom trudno było zdobywać punkty serwisem, wytrzymaliśmy nawet w meczu z USA.

Co do Fabiana Drzyzgi to uważam, że powinien dostać nagrodę dla najlepszego rozgrywającego. Nie otrzymał jej chyba tylko dlatego, że w "drużynie marzeń" nie mogli znaleźć się sami Polacy. Grzegorz Łomacz zasłużył na Oscara w kategorii "gracz zespołowy". Różnica pomiędzy nim a Fabianem nie jest duża. Postawiłem jednak na Drzyzgę, co dla Łomacza musiało być trudne, ale mimo to on cały czas dawał z siebie, ile tylko mógł, by pomóc drużynie. Kto wie, może w przyszłym sezonie to on będzie graczem podstawowego składu.

Piotr Nowakowski jest introwertykiem, ja jestem ekstrawertykiem, co jednak nie przeszkadza nam świetnie się rozumieć. Zagrał świetny turniej, był bardzo stabilny. Mateusz Bieniek to świetny gość, inni zawodnicy go lubią. Nie mówi najlepiej po angielsku, co jest dla mnie pewną przeszkodą w kontakcie z nim, ale nie muszę z nim rozmawiać, żeby widzieć pewne rzeczy. Na przykład nigdy nie widziałem siatkarza, który reagowałby tak jak on, gdy ściągałem go z boiska. Gdy zmieniał się z Jakubem Kochanowskim, nie był rozżalony, to było raczej coś w rodzaju: ok, jedziemy dalej, teraz wspieram zespół spoza boiska, ale jestem gotowy wrócić na nie w każdej chwili. Ze statystyk wynika, że Bieniek był naszym najwydajniejszym serwującym. Może lepiej grać w bloku i popracujemy nad tym.

Dla Kuby Kochanowskiego to był pierwszy tak wielki turniej, a już pokazał, że potrafi grać bardzo stabilnie w trudnych momentach. Jak na 21-latka to naprawdę dużo.

Dawid Konarski to bardzo bystry facet. Nie miał łatwej roli, bo był trzecim atakującym, ale zawsze był gotowy pomóc drużynie i pod koniec turnieju grał coraz więcej. To ważne, żeby zawodnicy, którzy spędzają mało czasu na boisku, wnosili coś do zespołu. A "Konar" wnosił bardzo dużo. Podobna historia jest z Damianem Schulzem, który naciskał na Kurka. O samym Kurku nie muszę chyba dużo mówić. Bardzo ciężko pracował i w najważniejszych spotkaniach chyba nie grał najgorzej.

Michał Kubiak to typ, który ciężko pracuje dla drużyny. Nie zawsze gra świetnie, ale w trudnych chwilach i w ważnych elementach, jak obrona, zawsze można na niego liczyć. Mówię to już od kilku miesięcy, a on tylko to potwierdza - na boisku i poza nim jest prawdziwym kapitanem, wzorowym. Zdrowy czy chory, zawsze nim był.

Artur Szalpuk ma za sobą bardzo udany turniej, ale mnie to nie dziwi, bo mówiłem już, że to nieprawdopodobnie ciężko pracujący gracz. Tyrał jak wół, żeby poprawić przyjęcie i nie zawieść zespołu w tym elemencie. Dla Olka Śliwki mistrzostwa były trudniejsze, ale jestem pod wrażeniem jego występu przeciwko USA. Jeśli ktoś mnie zapyta, kto był najważniejszym graczem drużyny, to odpowiem, że Śliwka. Dlatego, że wszedł na boisko w trzecim secie półfinału, ustabilizował przyjęcie i wygraliśmy mecz. Już zawsze będzie pamiętany jako ten, który odmienił to spotkanie. Nie zrobił tego Kurek ani Kubiak, tylko Śliwka.

Bartek Kwolek był na turnieju po naukę i wiedziałem to od samego początku. On też rozumiał swoją rolę, pracował dla zespołu i zawsze był gotowy. Przed nim świetlana przyszłość, jestem tego pewien.

Co do Kurka, to spotkałem się z opinią, że przed mistrzostwami wierzyły w niego trzy osoby: ojciec, narzeczona i pan.

Jeśli chodzi o ojca to nie wiem, bo nigdy z nim nie rozmawiałem. Co do narzeczonej i do mnie - zgoda. Ja zawsze biorę na ważny turniej tylko tych graczy, w których wierzę. Nie patrzę tylko na grę, ważne są też moje odczucia. Jeśli nie czuję, że z danego zawodnika uda mi się coś wyciągnąć, od razu mówię: przykro mi, chyba nie będziemy w stanie razem pracować. Wciąż dobrze pamiętam naszą pierwszą rozmowę, w lutym tego roku. Po dwóch minutach przy telefonie udało się nam zbudować więź, on uwierzył we mnie, a ja w niego.

Jak to się stało, że gra Kurka w czasie turnieju tak bardzo się zmieniła? Wyglądało to tak, jakby od pierwszego meczu z Serbią do drużyny dołączył nowy gracz.

Nie uważam, żeby bardzo się zmienił. Od początku swojej pracy powtarzałem, że Bartek gra coraz lepiej, robi postępy, trzeba tylko poczekać, aż zacznie to pokazywać w meczach. I w końcu to się stało, w końcu w czasie meczów wszyscy zobaczyli, jak dobry był na treningach.

Czy ten zespół narodził się właśnie w meczu przeciwko Serbii w Warnie?

Nie, narodził się w Zakopanem. Wtedy rozmawialiśmy o złotym medalu mistrzostw świata, wywalczonym przez Polaków w 1974 roku, który zaczął się przecież wykuwać w tym samym miejscu. Teraz historia się powtórzyła. Pamiętam, jak spotkaliśmy się w jakimś pokoju w Zakopanem i po raz pierwszy poczułem, że mam zespół na miarę wielkich rzeczy. Wy po raz pierwszy zobaczyliście ten zespół w spotkaniu z Serbami. Ja o wiele wcześniej.

W czasie turnieju powiedział pan, że w Polsce zbyt szybko spisuje się ludzi na straty. Jak przykład podawał pan Kurka, Drzyzgę i Kubiaka, którym rok temu wiele osób zalecało zakończenie reprezentacyjnych karier. Drzyzga powiedział teraz, że tym ludziom powinno być teraz głupio i wstyd. Pan też tak sądzi?

Ja zawsze patrzę przed siebie, nie oglądam się do tyłu i uważam, że to moja mocna strona. Nie myślę teraz o tym, kto wcześniej źle o mnie pisał. Oczywiście, mam satysfakcję, gdy ludzie zmieniają swoją opinię. W każdym razie, ja zawsze wierzę w swoich graczy. Wierzyłbym w nich nawet gdyby zagrali słaby turniej. W Kubiaka, Kurka i Drzyzgę wierzyłem od pierwszych rozmów z nimi. Byli tacy, którzy ostrzegali mnie, że to nie zadziała, ale mówiłem im: A dlaczego nie? Moje odczucia co do tych graczy mówiły mi, że z nimi mi się uda. No i udało się. Doświadczenie zawodowe pokazuje mi, że potrafię pracować z ludźmi, z którymi inni pracować nie są w stanie. Lubię to, znalezienie właściwego sposobu pracy z Kubiakiem, Kurkiem, Drzyzgą, z każdym z moich zawodników, było dla mnie wyzwaniem. W przypadku każdego gracza, każdej pozycji, każdego sezonu ten sposób jest inny. W przyszłym roku znowu będę musiał go znaleźć. Tym razem wcale nie było tak, że wszyscy nieustannie byli szczęśliwi, pracując ze mną, chodzili krzycząc "ależ mamy wspaniałego trenera". Nie. Z każdym z zawodników toczyłem dyskusje, nawet w czasie mistrzostw. I każda taka dyskusja dawała pozytywne efekty. Uczyliśmy się coraz lepiej ze sobą pracować.

Kiedy patrzy się na Kurka, widzi się wielkiego, silnego gościa. Jednak jeśli go posłuchać albo spojrzeć na jego karierę, można dojść do wniosku, że to bardzo wrażliwy człowiek, w pewnym sensie być może nawet kruchy.

A który z moich siatkarzy nie jest wrażliwy? Wszyscy tacy są, ja też, ja też jestem kruchy. Ludzie myślą, że jeśli grasz w siatkówkę, to jesteś jak potwór i nigdy nie targają tobą wątpliwości. Ja mam wątpliwości każdego dnia! Mam 50 lat, dwa razy więcej od moich chłopaków, przeczytałem 200 fachowych książek, a i tak mam wątpliwości, kiedy podejmuję decyzje. Jednak jak już jakąś podejmę, to się jej trzymam. I tego staram się uczyć zawodników. W trakcie sezonu nigdy nie rozmawialiśmy o wygrywaniu czy przegrywaniu, mówiliśmy o tym, żeby każdego dnia grać trochę lepiej. Uważam, że Michał Kubiak doskonale wyraził słowami filozofię naszej pracy. Powiedział, że jedynym zespołem, którego powinniśmy się bać, jest Polska. To najlepsze wyrażenie, jakie kiedykolwiek słyszałem. Powinniśmy zajmować się tylko sobą i swoją grą. Graliśmy przede wszystkim dla siebie i robiliśmy to bardzo dobrze.

Czy w czasie turnieju miał pan jakiś moment kryzysu? Taki, w którym obawiał się pan, że nie uda się osiągnąć celu?

Tylko jeden, kiedy zachorował Kubiak. Gdyby był zdrowy, bylibyśmy w szóstce już po meczu z Argentyną. Czy się wtedy bałem? Nie, myślałem o tym, jak ten problem rozwiązać. Jak doprowadzić Michała do zdrowia, jak zestawić zespół bez niego. Myślę jednak, że gdyby nam się nie udało z powodu choroby Michała, wszyscy by to zrozumieli. Jego choroba była czymś poza naszą kontrolą.

Myśli pan, że zdobylibyście mistrzostwo świata, gdybyście nie przegrali z Argentyną?

Tak. Byłem całkowicie pewien, że z każdym meczem rośniemy. Kilka razy tłumaczyłem chłopakom: Zrozumcie, że moje drużyny w czasie ważnych turniejów grają z meczu na mecz coraz lepiej. Dlaczego? Nie wiem. Czy to szczęście? Może. Fakty są jednak takie, że moje drużyny zawsze grają coraz lepiej. Kiedy wygraliśmy pierwszych pięć spotkań, wiedziałem już, że będziemy bardzo mocni.

A czy z dzisiejszej perspektywy może pan powiedzieć, że choroba Michała Kubiaka pomogła scementować zespół?

Po wszystkim można doszukiwać się takich rzeczy. Nie cierpię trenerów, którzy piszą książki i opowiadają w nich: zrobiłem to i tamto, dzięki temu wygraliśmy. Teraz mogę mówić, że Kubiak zachorował, a kiedy wrócił, zespół zaczął lepiej grać. To nie ma jednak sensu. Gdyby Michał nie był chory, też gralibyśmy lepiej z meczu na mecz. W tamtym konkretnym momencie jego niedyspozycja na pewno nie pomogła.

Ojciec Kubiaka udzielił niedawno wywiadu, w którym powiedział, że stan jego zdrowia zbagatelizowano, że Michał powinien być hospitalizowany.

Nigdy nie zrobiłem czegoś przeciwko zdrowiu zawodnika. Nigdy. W takich sytuacjach to zawodnik decyduje, czy jest w stanie zagrać. Jeśli uzna, że tak, pytam lekarza i fizjoterapeutę o zgodę na jego występ. Nie zaryzykowaliśmy zdrowia Michała w dłuższej perspektywie, mogę o tym zapewnić.

Czy kiedykolwiek wcześniej miał pan w zespole takiego lidera jak Kubiak?

Nie lubię tego rodzaju porównań. Powiem tyle, że to wielki lider i wielki kapitan. Wiele osób mówiło mi, że Michał nie będzie dobrym liderem, ale ja od początku wiedziałem, że nie mają racji. Michał jest doskonały w tej roli, ale pełni ją w swoim stylu. Nie ma podręcznika, w którym napisano, że dobry lider powinien wypowiadać 27 słów na minutę. Kubiak nie mówi dużo, przewodzi w inny sposób, będąc wzorem dla pozostałych.

Wracając jeszcze do Kurka - po wywalczeniu złota powiedział, że nie powinno się kogoś oceniać, jeśli nie przeszło się choćby metra w jego butach. Podpisuje się pan pod tym?

Mogę do tego dołożyć ciąg dalszy. Uważam, że nie jest łatwo być w Polsce zawodnikiem albo trenerem. Gdybym teraz zaczął czytać, co ludzie pisali o mnie przed miesiącem czy dwoma, mógłbym się do kogoś uprzedzić. Nie zrobię tego jednak, bo mnie to nie interesuje. Interesuje mnie co innego - chciałbym spotkać się z tymi ludźmi, którzy krytykowali mnie przed mistrzostwami, żeby przekonać się, co teraz myślą, czy zmienili zdanie. Jeśli chodzi o Bartka, to na pewno chwilami było mu ciężko, ale dał najlepszą możliwą odpowiedź tym, którzy go skreślali. Zdobył złoto, tytuł MVP i teraz może im powiedzieć: "Widzicie, nie wszystko w życiu jest takie proste, jak sądzicie".

Pan w czasie mistrzostw zupełnie inaczej zachowywał się do meczu z Argentyną, a zupełnie inaczej po nim. Pojawiła się pogłoska, że to zawodnicy poprosili pana o uspokojenie się, nie dyskutowanie z sędziami i rywalami i mniej nerwowe reakcje. Potwierdzi pan, że tak było?

Nie, to nie jest prawda. W czasie całego turnieju mieliśmy tylko jedno krótkie spotkanie, w której uczestniczył cały zespół - po spotkaniu z Finlandią. Powody zmiany mojego zachowania były inne, ale nie chcę o nich mówić. Sam zdecydowałem, żeby od pewnego momentu zachowywać się inaczej i myślę, że postąpiłem słusznie.

Podoba się panu pseudonim "Picasso siatkówki"? W czasie mistrzostw jego autor, Wojciech Drzyzga, użył go po raz kolejny. A za pierwszym razem Drzyzdze chodziło o to, że nigdy nie wiadomo, co pan zmaluje.

Lubię to określenie, bo Picasso był artystą innym niż wszyscy. Ja też lubię być inny. Dzień, w którym uda się wam przewidzieć, co zrobię, będzie złym dniem. Jeśli dziennikarze mnie nie rozumieją, to dobrze. Gorzej, gdyby nie rozumieli mnie moi asystenci. A oni wiedzą i rozumieją wszystko, tak jak i zawodnicy. Wy nie, i dla mnie to jest idealna sytuacja.

Po mistrzostwach w Polsce rozgorzała dyskusja, dlaczego siatkarze w porównaniu z piłkarzami zarabiają tak mało. Uważa pan, że takie debaty są potrzebne?

One nie zmienią mojego kontraktu (śmiech). Nie mam żadnego problemu z tym, że zarabiam mniej niż trenerzy piłki nożnej. Lubię Polskę nie dlatego, że dobrze tutaj płacą, ale z powodu możliwości pracy ze wspaniałymi zawodnikami. To daje mi największą frajdę. Jestem szczęśliwy, że udało mi się zdobyć złoty medal z tak świetną grupą.

A jest coś, co się panu w Polsce nie podoba?

Myślę, że macie zbyt negatywną kulturę. Już czekam na te artykuły z rozważaniami, że w przyszłym sezonie może nie być tak dobrze, jak w tym. Proszę, cieszcie się tym, że macie mistrzostwo świata, a w przyszłym roku będzie lepiej. Uwierzcie w to. Specjalizujecie się w wymyślaniu, co może pójść źle, a przecież jest tyle powodów, by wierzyć, że będzie jeszcze lepiej. Jeśli spytacie mnie, jakie są na to szanse, to powiem, że 90 procent. Więc mówcie o tym, a nie o gorszym scenariuszu, na który jest 10 procent szans.

Nie irytuje pana, że w siatkówce mistrz świata nie ma zapewnionej gry na igrzyskach olimpijskich? W koszykówce, piłce ręcznej czy piłce wodnej złoto MŚ jest równoznaczne z prawej gry na igrzyskach.

W siatkówce nigdy tak nie było. Każdy musi przejść przez kwalifikacje, więc przez nie przejdziemy. Wierzymy, że w przyszłym roku będziemy grać lepiej niż w tym, a jeśli tak będzie, wywalczymy przepustkę do Tokio. Teraz inne zespoły powinny się nas bać. Wrócę do tego, co powiedział Michał Kubiak i powtórzę, że to najlepsze zdanie, jakie kiedykolwiek słyszałem: "Obawiamy się Polski i nikogo więcej". W przyszłym sezonie będzie tak samo.

Na koniec chciałbym jeszcze prosić pana o wskazanie jednego momentu, zdarzenia, które uważa pan za absolutnie kluczowe dla wywalczenia przez reprezentację Polski mistrzostwa świata.

Michał Kubiak i Bartosz Kwolek wspinający się razem na Rysy. Kapitan, jeden z najstarszych i najmłodszy gracz drużyny razem. Starszy pomaga młodszemu stać się częścią zespołu, obaj wspierają się od samego dołu aż do szczytu i pokazują w ten sposób, że jesteśmy jedną drużyną na dobre i na złe. Kiedy Kubiak przyszedł do mnie i powiedział, że chce razem z kolegami wejść na tę górę, uznałem to za symboliczne: "Idziemy po najwyższe cele. Biorę ze sobą młodych i zrobimy to razem". Cała ta wspinaczka nie była łatwa, ale udało się stanąć na szczycie.

Źródło artykułu: