Ten tekst spodobał się Vitalowi Heyenowi. Mauro Berruto o Kurku: "prawdziwy mistrz"

WP SportoweFakty / Michał Szmyd / Mauro Berruto, były trener siatkarskiej reprezentacji Włoch
WP SportoweFakty / Michał Szmyd / Mauro Berruto, były trener siatkarskiej reprezentacji Włoch

- Zobaczyłem niesamowitą historię prawdziwego mistrza, przed laty odrzuconego przez organizm drużyny, który potrafił się zmienić - pisał Mauro Berruto, były trener włoskiej kadry. Te słowa znalazły uznanie u obecnego trenera polskich siatkarzy.

[tag=29184]

[/tag] - Powinniście to przeczytać - ocenił Vital Heynen, szkoleniowiec aktualnych mistrzów świata, podczas rozmowy z naszym portalem w trakcie towarzyskiego turnieju w Wieluniu. Belgijski trener zwrócił uwagę na celne spostrzeżenie Włocha: że dzięki grze Polaków na mistrzostwach świata w siatkówce drużyna znów stała się ważniejsza od pojedynczych zawodników.

Przyjrzeliśmy się felietonowi Berruto, który od 2015 roku i pożegnania się z reprezentacją Włoch nie zajmuje się już siatkówką. Brązowy medalista z igrzysk w Londynie pojawia się w rodzimych mediach jako ekspert od piłki nożnej, publikuje swoje teksty w mediach, a od stycznia tego roku pracuje jako dyrektor sportowy włoskiej reprezentacji łuczników.

Były trener siatkówki przyznał w swoim niedawnym tekście, że dzięki postawie Polaków podczas MŚ na nowo zakochał się w siatkówce, z którą wcześniej łączyła go wyczerpująca i niezdrowa relacja. Poświęcił sporo miejsca Bartoszowi Kurkowi i jego drodze od wykluczenia ze składu na mistrzostwa świata w 2014 roku do tytułu MVP turnieju we Włoszech i Bułgarii.

W niektórych komentarzach włoskich mediów pojawiły się spekulacje, że ostatni akapit, w którym Berruto wręcz miażdży egoistycznie podejście do siatkówki, jest prztyczkiem w nos Iwana Zajcewa, gwiazdora kadry Włoch. Relacje obu panów pogorszyły się po incydencie z 2015 roku, kiedy Berruto wyrzucił z reprezentacji czterech siatkarzy, w tym Zajcewa, za niesubordynację podczas turnieju finałowego Ligi Światowej w Rio de Janeiro.

ZOBACZ WIDEO Sektor Gości 92. Fabian Drzyzga przerywa milczenie. "Długo gryzłem się w język. Tym ludziom powinno być wstyd i głupio" [cały odcinek]

Felieton Mauro Berruto dla dziennika "Avvenire" z dnia 3 października br. (tłum. własne)

Widziałem niezwykłe zwierzę: drużynę

Spędziłem 25 lat mojego życia, w różnych rolach, będąc częścią organizmów o fascynującej i niebezpiecznej nazwie: drużyny. Głównie w drużynach siatkarskich, uprawiających sport równie emocjonujący co niebezpieczny, ale nie z powodu ryzyka kontuzji lub innego zagrożenia, a z powodu stopniowego uzależnienia, z którym coraz trudniej zerwać. Przebyłem długą drogę od oratorium (miejsce modlitwy i sprawowania mszy, we Włoszech często pomagają w aktywizacji młodzieży - przyp.red.) do pełnych radości 11 lat trenowania reprezentacji narodowych Finlandii i Włoch. Studiowałem długo i w różnych aspektach ten organizm, to zwierzę. Zawładnęło mną całym, sprawiało, że płakałem z radości lub bólu. Karmiłem to zwierzę i sam się nim karmiłem w ramach jakiegoś kanibalistycznego rytuału, któremu poświęciłem właściwie całe swoje dorosłe życie.

12 sierpnia 2012 roku, ten dzień utkwił mi szczególnie w mózgu. To właśnie wtedy ja, mój sztab, moi zawodnicy (czyli całe ciało drużyny) zameldowaliśmy nasz kraju na podium igrzysk olimpijskich. Wtedy ten organizm zaczął pożerać samego siebie, jak w autoimmunologicznych schorzeniach, kiedy ciało atakuje własne komórki, ale nie te chore, tylko zdrowie. Oddaliłem się, nie napisałem ani słowa o siatkówce, nie oglądałem jej. Wędrowałem własnymi drogami.

Zajmuję się teraz innym sportem olimpijskim, łucznictwem. Ścieżki życia bywają nieprzewidywalne i nawet jeśli postanawiasz sobie zachować dystans do pewnych spraw, okazuje się, że to nie takie proste. W moim przypadku złożyło się tak, że w Turynie, moim mieście, rozegrano finały mistrzostw świata w siatkówce. Nie pojawiłem się w hali, ale widziałem wiele meczów w telewizji. Doświadczyłem jako widz uczucia, które przebudziło we mnie zwierzę, posłane przez mnie do hibernacji trzy lata temu, gdy rezygnowałem z funkcji trenera włoskiej kadry. Jeszcze raz poczułem wszystkie dobrze znane dynamiki: to olśniewające uczucie jedności w zespole, wiary w projekt, bezwarunkowym poleganiu na partnerze z drużyny, trenerze, na członku sztabu.

Zobaczyłem niesamowitą historię prawdziwego mistrza, przed laty odrzuconego przez organizm drużyny z powodu egoizmu (związanego w przykry, ale nieunikniony sposób z siatkówką), w momencie, gdy był najbardziej znanym reprezentantem swojego kraju. Ale który był zdolny do zmiany, zarówno swojej roli na boisku, jak w kwestii nastawienia, stając się zupełnie oddanym drużynie mistrzem świata. Tak, widziałem ten organizm, żywy i pulsujący, ubrany w biało-czerwone stroje, a tym mistrzem jest Bartosz Kurek.

Jego twarz była na wszystkich plakatach, które promowały ostatnie mistrzostwa świata w Polsce. Na tygodnie przed ich startem trener usunął go z zespołu. Nawet nie było czasu na usunięcie tych wszystkich plakatów. Polska zdobyła tytuł bez niego, na oczach tysięcy Polaków w ekstazie. Zaś on, krok po kroku, w ciszy i skupieniu przy pracy, zaczął podążać własną ścieżką, która zaprowadziła go do zaatakowania ostatniej piłki niedzielnego finału, tej, która dała mu puchar i tytuł najlepszego zawodnika turnieju. "Jednostki w sporcie nie liczą się, dopóki nie dojdzie między nimi do pełnej harmonii. Jeżeli masz tylko indywidualności, już przegrałeś", mówił Kurek ze swoją nagrodą w ręce.

Usłyszałem znów bicie serca tego organizmu, ekscytowałem się, a nawet wściekałem. Wściekałem się na myśl, że tak często dajemy się zwodzić płytkiej otoczce stworzonej z występów w telewizji, półnagich zdjęć dla krzykliwych magazynów, wrzasków przed kamerą, dziwnych tańców na środku parkietu, rąk przykładanych do ucha, które mają wzmóc krzyk publiki, żele, tatuaże, prywatnych sponsorów czy posty w social mediach. Wypływa z tego lekcja, że niektórzy pracują dla siebie, a niektórzy dla drużyny. Są ludzie, którzy swoim zwycięstwem budują przyszłość, jak i ludzie, którzy po porażce na swojej przyszłości sieją chwasty zamiast ziarna. Parafrazując mojego znakomitego kolegę Julio Velasco: są tacy, którzy potrafią cieszyć się po zwycięstwie, a są tacy, którzy po porażce udają się do telewizji i tam odgrywają kabaret.

Źródło artykułu: