To był magiczny wieczór w Lahti. Polacy szybko objęli prowadzenie i nie oddali go już do końca zmagań, regularnie zwiększając przewagę nad rywalami. O ich dominacji najlepiej świadczy to, że Kamil Stoch w ostatnim skoku tego konkursu potrzebował tylko około 110 metrów, żeby zapewnić naszej drużynie wygraną. Osiągnął dużo lepszą odległość, a konkretnie 124,5 metra.
- Będzie za chwilę pięknie - mówił Włodzimierz Szaranowicz, gdy było już widać, że Stoch wyląduje daleko za zieloną linią. Po chwili wraz z Sebastianem Szczęsnym wykrzyknął głośne "Jeeest".
ZOBACZ WIDEO: Problemy wielkich klubów w nowym formacie Ligi Mistrzów. "Wnioski zostaną wyciągnięte"
Wyniki po dwóch seriach nie pozostawiają złudzeń. Polacy tego dnia byli po prostu bezkonkurencyjni. Drugich Norwegów wyprzedzili o niespełna 26 punktów. Na najniższym stopniu podium stanęli Austriacy, którzy stracili do zwycięzców 36 punktów.
- Każdy z nas oddawał dziś swoje najlepsze skoki. To w zupełności wystarczyło. Wiedziałem, że nie muszę skakać daleko w ostatniej serii, ale też miałem świadomość, iż muszę skoczyć. Chciałem oddać normalny skok. Taki, na jaki aktualnie było mnie stać. W locie nie widziałem zielonej linii, którą muszę przekroczyć, ale po wylądowaniu wiedziałem, że jest dobrze - tak szczęśliwy Stoch komentował fantastyczny konkurs w wykonaniu drużyny.
Złoty medal wywalczony w Lahti nie był dziełem przypadku. Już na starcie sezonu 2016/2017 wykrystalizowała się "żelazna czwórka" naszej kadry w konkursach drużynowych, którą tworzyli Piotr Żyła, Dawid Kubacki, Maciej Kot i Stoch.
Był to pierwszy rok pracy trenera Stefana Horngachera z naszą kadrą. Austriak wprowadził nowe zasady, co zaczęło przynosić błyskawiczne efekty. Polacy wygrali pierwszy konkurs drużynowy tamtego sezonu w Klingenthal, sięgając po premierowe zwycięstwo w historii startów w Pucharze Świata. Przed mistrzostwami świata Biało-Czerwoni zajęli jeszcze drugie miejsce w Wiśle, a w Willingen wrócili na najwyższy stopień podium.
Spodziewano się więc, że z Lahti przywiozą worek medali. Konkursy indywidualne mogły być jednak rozczarowaniem - na normalnej skoczni żaden z Biało-Czerwonych nie stanął na podium, a na dużym obiekcie musieliśmy zadowolić się brązem Żyły. Rywalizacja drużynowa całkowicie wynagrodziła wcześniejsze niepowodzenia.
Dodajmy, że w sezonie 2016/2017 Polska wygrała Puchar Narodów. Czterech naszych reprezentantów znalazło się w czołowej "20" pucharu Świata. Stoch zajął w niej drugie miejsce, Kot był piąty, Żyła 11., a Kubacki - 19. To tylko pokazuje, jak równą i silną drużynę stworzył Horngacher.