"Andrzej Niemczyk. Życiowy tie-break". W swojej autobiografii Andrzej Niemczyk - żywa legenda polskiej siatkówki - bez ogródek opowiada o tym, co przeżył. O burzliwych relacjach z kobietami. Milionie dolarów straconym w kilka sekund. Kulisach pracy z reprezentacją Polski kobiet. Całej prawdzie o Polskim Związku Piłki Siatkowej.
Prapremiera autobiografii Andrzeja Niemczyka "Życiowy tie-break" odbyła się podczas 19. Międzynarodowych Targów Książki w Krakowie (22-25.10.2015), w środę (28.10.) na Stadionie Narodowym odbędzie się medialna premiera książki, a od 4.11. będzie dostępna we wszystkich dobrych księgarniach w Polsce. Dodatkowo na oficjalnej stronie internetowej wydawnictwa SQN można książkę już kupować wysyłkowo.
WP SportoweFakty publikują fragmenty autobiografii Andrzeja Niemczyka, napisanej wespół z Markiem Bobakowskim. Na początek mocna historia o wydarzeniach w kasynie w Las Vegas.
---
Z kasynem wiąże się jedna z bardziej szalonych historii mojego życia. O mały włos, a wylądowałbym przed sądem i najprawdopodobniej także w amerykańskim więzieniu.
Kilka razy w życiu byłem zapraszany (zresztą nie tylko ja, ale i inni znani polscy trenerzy, na przykład Paweł Janas czy Heniek Kasperczak również) przez amerykańską Polonię do Chicago na corocznie organizowany Bal Olimpijski. Chętnie tam jeździłem, chodź podczas gali "robiliśmy za małpy". Dosłownie. Zdjęcia z nami cykali sobie chyba wszyscy zaproszeni, a było ich zawsze około tysiąca. Poza tym autografy, krótkie grzecznościowe rozmowy. Z wieloma gośćmi na koniec imprezy trzeba się jeszcze było napić strzemiennego. Ciężka robota... Nie było nawet kiedy zjeść, człowiek wychodził z balu głodny. Trudno uwierzyć, ale tak właśnie było.
Po tej imprezie organizatorzy zapraszali nas na tygodniowy pobyt w Las Vegas. O rany! Stolica światowego hazardu zawsze mnie pociągała. Nocne życie, karty, piękne kobiety, alkohol - wszystko w jednym miejscu. Nie trzeba było mnie dwa razy namawiać. Najbardziej w Las Vegas podobało mi się to, że kasyno zawsze było zlokalizowane w hotelu. Wystarczyło zejść na dół i wkraczało się w inny świat. Właśnie podczas jednego z takich wypadów doszło do kuriozalnej sytuacji.
To był jeden z milej zapowiadających się wieczorów. Wszedłem do kasyna, siadłem przy ruletce, obstawiłem na kilka rzutów do przodu i przysiadłem się do black jacka. Na miejscu, które chciałem zająć, siedział facet w kapeluszu. Stanąłem obok i czekałem na swoją kolejkę. Zauważyłem jednak, że ten gość nie gra, siedzi na krześle półdupkiem. Przysiadłem się więc delikatnie i zacząłem go lekko spychać. No skoro nie gra, to bez sensu, żeby blokował miejsce. W końcu: udało się. Zająłem cały stołek, a koleś sobie poszedł. Wreszcie mogłem się skupić na grze. Dobrze mi szło, na samym początku wygrałem z tysiąc zielonych. Czułem, że tego wieczoru zaszaleję. Gram więc spokojnie, regularnie wygrywam, nie zwracam uwagi, co dzieje się wokół. Nagle czuję czyjąś rękę na ramieniu. Obracam się, a za mną stoi chyba dwumetrowy ochroniarz i cicho mówi: "Pozwoli pan ze mną do biura".
Hm... o co chodzi? Przecież nie oszukiwałem! W głowie zaczęły mi się kłębić setki myśli. Każdy, kto był w Stanach Zjednoczonych, wie jednak, że nie warto zadzierać ze służbami porządkowymi, bo można wylądować "na glebie" z pistoletem przyłożonym do głowy. Wolałem więc posłuchać ochroniarza i grzecznie za nim podążyć. Na całe szczęście sytuację zauważyli również moi przyjaciele z Chicago i szybko do mnie dołączyli. Weszliśmy do biura ochroniarzy, a tam na stołku siedzi sobie ten gość, którego miejsce zająłem przy stole. "Ten pan twierdzi, że przez pana spadł mu kapelusz na podłogę. Proszę więc o oficjalnie przeprosiny", usłyszałem od ochroniarza. Zamurowało mnie. Kapelusz? Czy on oszalał?! Z takiego powodu idzie się skarżyć do ochrony?! Zwróciłem się to moich przyjaciół: "Proszę im powiedzieć, żeby nie robili sobie żartów. Nikomu nic nie zrzuciłem i szkoda mi czasu na dyskusję. Chciałbym wrócić do stołu". Kiedy przetłumaczyli moje słowa, ochroniarz stanął ze mną twarzą w twarz, aż czułem zapach jego gumy do żucia, i stanowczym, donośnym głosem bardzo powoli wycedził: "Pan przeprosi, bez dwóch zdań. I niech się pan modli, aby przeprosiny zostały przejęte. Bo jeżeli ten człowiek ich nie przyjmie, to zostanie pan zatrzymany i natychmiast doprowadzony przed sąd. Tam w najlepszym wypadku dostanie pan wyrok trzech miesięcy bezwzględnego pozbawienia wolności. Bezwzględnego! Rozumiemy się?". Nie trzeba było mi tych słów nawet tłumaczyć. Przyjaciele z Chicago zaczęli mnie bardzo poważnie przekonywać, że powinienem przeprosić, nawet jeżeli nic nie zrobiłem. Bo jesteśmy w Ameryce, a tutaj rządzi gość z pistoletem za pazuchą i odznaką w koszuli, a nie turysta czy obywatel. Byłem jednak tak wkurzony, że postanowiłem pójść w zaparte. Paranoja - dlaczego mam przepraszać za taką bzdurę?! Nie mogłem się przełamać. Spędziliśmy w tym pokoju pewnie z godzinę. W końcu postanowiłem zakończyć tę szopkę. Nie chciałem, aby następnego dnia polskie tabloidy miały na pierwszych stronach zdjęcia zakutego w kajdanki Niemczyka i tytuł: Trener "Złotek" w amerykańskim więzieniu. Zdemolował kasyno w Las Vegas, dlatego w końcu wycedziłem: "I'm sorry".
Wyszedłem z pokoju i już miałem wracać do stołu, aby zapomnieć o sprawie przy black jacku, gdy ochroniarz złapał mnie za rękę. Co jest? Przecież przeprosiłem! Ochroniarz wyprowadził mnie za linię, która oznaczała teren kasyna, wręcz za nią wyrzucił i po raz kolejny spojrzał mi prosto w oczy, po czym powiedział: "Kiedykolwiek - za chwilę, za tydzień, za rok albo za dziesięć lat - przekroczysz próg tego kasyna, to zostaniesz natychmiast zapuszkowany. Jesteś na liście niechcianych gości. Won!". Nie należę do strachliwych, ale uwierzcie - każdy z was potulnie wróciłby do pokoju i więcej do tego kasyna już nie przyszedł. Tak zrobiłem i ja.
* * *
Andrzej Niemczyk to autor niezliczonych sukcesów żeńskiej siatkówki w Polsce, Niemczech i Turcji. Jest jedynym szkoleniowcem, który doprowadził polskie siatkarki do mistrzostwa Europy, i to dwukrotnie - w 2003 i 2005 roku. Od 1995 roku zmagał się z nowotworem, który pokonał ostatecznie po 10 latach walki.
Marek Bobakowski jest dziennikarzem sportowym, pracującym w WP SportoweFakty. Wcześniej był szefem działu sportowego Grupy o2.pl, redaktorem naczelnym „Magazynu Futbol” i szefem działu siatkówki w katowickim „Sporcie”. Do tej pory wydał dwie książki: Niepokój stadionów (razem z Rafałem Zarembą) oraz Grzegorz Lato.
[b]Zobacz także: Siatkówka czy piłka nożna? Jaki jest sport narodowy Polaków?
[/b]