Niech gadają, mam to w nosie - rozmowa z trenerem Waldemarem Wspaniałym

- Nie ma mowy o żadnej porażce, ale o sukcesie też nie - podsumował Waldemar Wspaniały sezon w wykonaniu Delecty Bydgoszcz. Doświadczony trener postanowił zakończyć karierę. O przyczynach, planach na przyszłość i wspomnieniach opowiada w wywiadzie z portalem SportoweFakty.pl.

W tym artykule dowiesz się o:

Piotr Stosio: Ilu wywiadów udzielił pan w ostatnim czasie?

Waldemar Wspaniały: Hohoho, nie pamiętam dokładnej liczby, ale na pewno dużo. W ostatnich latach nie udzielałem się medialnie, bo nie widziałem potrzeby występowania w jakichkolwiek wywiadach. Jednak od momentu zakończenia kariery trenerskiej przeprowadziłem stosunkowo wiele rozmów z dziennikarzami.

Chyba niewielu spodziewało się, że zakończy pan trenerską karierę.

- Niektórzy moi przyjaciele i koledzy wiedzieli o tej decyzji od dawna, podobnie pracownicy klubu. Przed rozpoczęciem sezonu pojawiły się pytania na konferencji prasowej, co stanie się ze mną w przyszłości. Wszyscy wiedzieli bowiem, że kończy mi się kontrakt. Stwierdziłem więc, że nie ma sensu bawić się w spekulacje. Powiedziałem radzie nadzorczej, że kończę karierę trenerską, tak aby zarządzający klubem mieli kilka miesięcy na znalezienie mojego następcy. Decyzja została przyjęta ze zrozumieniem. Jeśli chodzi o zawodników, to na początku nie mieli pojęcia o całej sprawie. Dowiedzieli się dopiero pod koniec sezonu.

Jak oceniłby pan miniony rok Delecty Bydgoszcz? Szóste miejsce jest porażką czy jednak sukcesem?

- Nie ma mowy o żadnej porażce, ale o sukcesie też nie. Dopiero trzy sezony temu zespół po raz pierwszy w historii ustabilizował swoją sytuację. Działacze przeprowadzali transfery z głową, na miarę swoich możliwości finansowych, ponieważ prezes Piotr Sieńko nie jest szalonym człowiekiem, tak jak niektórzy piastujący podobną funkcję. Rządzi poważną, norweską firmą Delecta i wie, na czym polega biznes. Nie podpisuje więc żadnych wirtualnych kontraktów. Nie jest wcale pewne, że mając do dyspozycji większe pieniądze, można zająć wyższe miejsce. Nie chciałbym podawać przykładu, o jaki zespół chodzi, ale chyba wszyscy wiedzą.

A czy nie dało się wycisnąć z drużyny więcej? Kadrowo Delecta była silna.

- Od 15 stycznia, czyli od meczu z Jastrzębskim Węglem graliśmy bez czterech podstawowych zawodników. Andrzej Wrona i Dawid Konarski leczyli się bardzo długo, podobnie jak Stanisław Pieczonka. Na środku musiał więc występować obcokrajowiec (Michal Cerven, ze względu na limit zagranicznych zawodników/przyp. PS), przez co zablokowany był rozgrywający Michał Masny, który wchodził tylko na krótkie zmiany. O tym trzeba pamiętać i mówić, a nie bujać w obłokach, bo takie są fakty. Mogę podać również przykład Resovii, z której w kluczowym momencie wypadło dwóch najważniejszych zawodników. Ciekawe, które miejsce rzeszowianie zajęliby, gdyby ci gracze nie występowali przez trzy miesiące. Liga pokazała, że piąte, szóste miejsce było wyznacznikiem naszych możliwości kadrowych, sportowych i finansowych. Pod koniec sezonu przegrywaliśmy seriami, ale ja cieszę się przede wszystkim z awansu do czołowej szóstki. Podejrzewam, że gdyby się nie udało, to przy problemach z kontuzjami, moglibyśmy mieć spore problemy z utrzymaniem się w lidze.

Trener Waldemar Wspaniały powiedział stop i zakończył trenerską karierę.

Strasznie zawiódł Fin Antti Siltala, który był anonsowany na lidera Delecty. Tymczasem nie można go ocenić lepiej od Stanisława Pieczonki i Martina Sopko.

- Pieczonka zagrał może dwa i pół mecza, więc proszę ich nie porównywać. Po za tym Siltala nigdy nie miał pełnić roli lidera, bo jest to człowiek, który również w reprezentacji Finlandii nie pełni podobnej funkcji. Kadra Suomi ma trzech takich zawodników: Mikko Oivanena, Oli Kunnariego i Mikko Esko, natomiast Antti jest człowiekiem do pomocy, grającym na lewym skrzydle. Jednak co oczywiste nie jesteśmy zadowoleni z postawy Fina. Z drugiej strony, pokazał jak powinno się pracować i podchodzić do treningów. Nie ma co jednak indywidualnie roztrząsać dyspozycję poszczególnych graczy, bo siatkówka jest sportem drużynowym.

Czy nie obawia się pan, że mimo wielu sukcesów trenerskich jakie osiągnął, niektórzy i tak będą pamiętać dziesięć porażek z rzędu w ostatnim sezonie?

- A niech sobie pamiętają! Mam to w nosie. Jestem trenerem z dwudziestoma siedmioma latami pracy na koncie. Mam za sobą pięćset rozegranych spotkań, z czego większość to wygrane. Po za tym cztery złote medale mistrzostw Polski. W dodatku zdobyłem pięciokrotnie Puchar Polski, trzykrotnie docierałem do finałów europejskich pucharów. Czy można więcej osiągnąć? Moi krytycy niech sobie gadają, mnie naprawdę niewiele to interesuje. Przeważnie są to złośliwi ludzie, którzy ryją w polskim piekiełku. Ja pamiętam ostatnie porażki, ale przede wszystkim wspominam sukcesy. Wygranych spotkań w mojej karierze było zdecydowanie więcej i to właśnie się liczy, trenerka była moją pracą, ale też i hobby. Przez dwadzieścia siedem lat pracy prowadziłem czterdziestu reprezentantów Polski w różnych klubach. Nigdy nie zostałem wyrzucony z pracy! A to o czym gadają, mam za przeproszeniem w dupie!

A gdyby miał pan wybrać następcę w Delekcie, na kogo padłby wybór?

- Jestem pracownikiem klubu do końca maja, więc nie powinienem wypowiadać się na powyższy temat. Równie dobrze mogę wymyślić jakieś nazwisko z powietrza: powiedzmy, że trenerem Delecty zostanie Bernardo Rezende. Decyzję podejmie prezes Sieńko, prawdopodobnie dowiemy się wszystkiego w połowie maja.

W trakcie sezonu czterokrotnie prezesi plusligowych klubów zmieniali trenerów, zatrudniając trzech obcokrajowców. Dlaczego według pana sięga się coraz częściej po cudzoziemców? Czy polska myśl szkoleniowa jest obecnie tak słaba?

- W jednym z klubów powinni zatrudnić nawet trzeciego obcokrajowca w jednym roku, żeby jakoś ten zespół był prowadzony. Uważam, że to paranoja i bzdura kompletna, skoro obcokrajowcy doprowadzili zespół, który był wicemistrzem Polski do obecnej sytuacji. Prawda jest taka, że polskim trenerom nie daje się szansy. Ja miałem szczęście, że zawsze pracowałem z działaczami, którzy wiedzieli, na czym siatkówka polega. Byli cierpliwi, zawsze kierowali się rozsądkiem i nie podchodzili do siatkówki z emocjami. Obecnie gdy ktoś przegra kilka meczów, jest wyrzucany z klubu. Zresztą i tak na całe szczęście w tym roku wielu zmian nie było, po za jedną w klubie gdzie jak wspomniałem, należało zatrudnić trzeciego cudzoziemca. Można również policzyć, jakie są koszty zatrudniania trenerów z zagranicy. Powiem śmiało: to wyrzucanie pieniędzy w błoto, a asystenci też biorą spore pieniądze. Jest to pewnym problemem, nie chcę jednak mówić o konkretnym klubie i nazwisku prezesa, który takie zmiany wprowadzał.

W większości zespołów pracują młodzi szkoleniowcy, w wieku około czterdziestu lat. Czy nie czuł pan ostatnio, że PlusLiga robi się za ciasna dla takich trenerów jak Waldemar Wspaniały albo Jan Such?

- Nasz czas powoli mija. Koledzy z mojego rocznika w większości już odeszli, niektórzy jak Jasiu Such jeszcze próbują wrócić. Obecnie pracują młodzi, około czterdziestki. Ja miałem trzydzieści dziewięć lat, gdy osiągnąłem pierwszy sukces - Puchar Polski z Płomieniem Milowice. Myślę, że to odpowiedni wiek dla każdego z tych chłopaków, którzy obecnie prowadzą drużyny w PlusLidze. Przeważnie są byłymi reprezentantami kraju i moim zdaniem mają papiery, żeby być dobrymi trenerami, ale oczywiście wszystko jest w ich rękach. Oby pracowali dla dobra polskiej siatkówki. Jeśli o mnie chodzi, to trzy sezony temu miałem już inne zajęcie, bo pracowałem jako prezes PZPS-u. Nie wróciłem jednak do pracy szkoleniowej z własnej inicjatywy, tylko zostałem poproszony o pomoc przez prezesa Sieńko, którego bardzo szanuję.

Waldemar Wspaniały

A jakie ma pan plany na przyszłość?

- Na razie do końca maja jeszcze zostaję w Delekcie. Co będzie dalej, zobaczymy, jeszcze nie podjąłem decyzji. Albo będę odpoczywał i zajmę się rodziną, a zwłaszcza wnukami, dla których nigdy nie miałem czasu, albo coś jeszcze dla polskiej siatkówki zrobię, ale już w innej roli. Jedno jest pewne, nigdy nie wrócę już do trenerki. Jakby nie patrzeć jestem człowiekiem, który najdłużej pracował w pierwszej lidze, odniosłem też najwięcej sukcesów na arenie krajowej i międzynarodowej. Na stronie CEV dodano ostatnio nawet newsa z tytułem: "Legendarny coach zakończył karierę." Jest to dla mnie wielka satysfakcja. Życzę każdemu szkoleniowcowi, a zwłaszcza młodym, żeby mieli tyle radości z tej pracy, jak ja.

Przez lata pracował pan z wieloma siatkarzami. Kto znalazłby się w najlepszej szóstce Waldemara Wspaniałego?

- Ale mi pan dał pytanie... Jak mówiłem, prowadziłem chociażby czterdziestu reprezentantów Polski. Nie byli to ludzie, którzy siedzieli na ławce rezerwowych, tylko czołowi zawodnicy.

To trudne zadanie. Chodzi o wybór najlepszych z najlepszych.

- Na pewno wymieniłbym Mariana Kardasa z Płomienia Milowice. Pracowaliśmy ze sobą przez osiem lat. Ze Stilonu Gorzów warto wyróżnić Sebastiana Świderskiego, Karola Hachułę i Romka Bartuzi. W Mostostalu świetni byli Paweł Papke, Robert Szczerbaniuk, Sławomir Gerymski i Rafał Musielak, który zawsze był niedoceniany, a według mnie należał do najlepszych zawodników w historii polskiej siatkówki, a z AZS-u Olsztyn mogę wymienić chociażby Pawła Zagumnego.

Komentarze (0)