Był rok 1956, gdy Arch Jelley pierwszy raz pojawił się na igrzyskach olimpijskich, ale na swój największy sukces trenerski czekał 20 lat, gdy ponownie zawitał do Montrealu. Miał wówczas pod opieką Sir Johna George'a Walkera, który jako pierwszy człowiek na świecie przekroczył magiczną barierę 3:50 minuty na dystansie jednej mili. Zdobył oczywiście złoty medal na dystansie 1500 metrów.
Teraz przywiezie na południowoamerykański kontynent Hamisha Carsona. Jednak nie będzie on faworytem, ponieważ dopiero za piątym razem wywalczył minimum olimpijskie, co daje mu małe szanse na medal w Rio.
Arch Jelley nie szuka jednak rozgłosu pomimo tego, że w jego wieku rzadko kto czynnie uprawia sport, nie mówiąc już o wyjeździe na igrzyska olimpijskie.
To nietuzinkowa postać. W czasach szkolnych bieganiem się nie zajmował. Trenował boks i gimnastykę. Wtedy przyszło powołanie do armii. Musiał walczyć w drugiej wojnie światowej. Po zakończeniu zmagań wojennych wrócił do uprawiania sportu i zajął się biegami. Miał już jednak 23 lata.
ZOBACZ WIDEO Piotr Małachowski: Już nie przejmuję się presją (źródło: TVP)
{"id":"","title":""}
W 2000 roku zakończył "karierę" trenerską, ale pięć lat później otrzymał telefon od rodziców Walkera: "Czy potrenuje pan naszego syna?". Jelley nie odmówił i dzisiaj leci z nim na igrzyska do Rio. Pytany czy jeszcze biega po bieżni, odpowiada: - Tak, ale już tylko pięć minut.
Jelley słynie z ogromnego poczucia humoru. - Bez tego bieganie byłoby beznadziejne - mówił któregoś razu. Widać u niego ogromną radość, pozytywne nastawienie, bo według niego to klucz do sukcesów. On nim zaraża i z pewnością będzie dobrym duchem w wiosce olimpijskiej.