- Organizatorzy chcą, aby Dakar z roku na rok był trudniejszy. Udaje im się to perfekcyjnie. Nie tylko ze względu na okrojony i pełen niejasności roadbook, ale również pogodę. Jechaliśmy we mgle, błocie, wodzie i zimnie na dużej wysokości. Nie powiem, żeby były to moje ulubione warunki, ale chyba po to tu jesteśmy - żeby przesuwać granice swoich możliwości i odporności na tak liczne niedogodności - mówił na mecie maratońskiego etapu Rafał Sonik.
Zwycięzca z 2015 roku, pierwszego dnia maratonu miał problem ze znalezieniem właściwej drogi pośród gęstej, pustynnej roślinności. - Musiałem też odkopywać quada, który zaklinował się między dwoma krzakami. Byłem sam, więc straszliwie się umęczyłem i wieczorem w Uyuni wyraźnie czułem trudy dnia oraz oddziaływanie wysokości - przyznał.
Rajdowiec nie mógł jednak pozwolić sobie na odpoczynek. - Kamil zauważył, że mam w quadzie poluzowaną nakrętkę na osi. Nic skomplikowanego do naprawy, ale gdyby nam to umknęło, kolejnego dnia mógłbym się zatrzymać po stu kilometrach i już nie ruszyć. Można więc śmiało powiedzieć, że uratował im skórę...
Nocleg nad wielkim, boliwijskim solniskiem, podobnie jak przed rokiem odbywał się w dość spartańskich warunkach. Duch pierwszych, afrykańskich dakarów powrócił, bo kolejnego dnia, niewyspana karawana miała do pokonania niemal 900 km. Nie zgadzała się tylko aura. Co więcej Polacy wyjechali na trasę na samym końcu. W quadzie Kamila Wiśniewskiego awarii uległa elektryka i zawodnicy poświęcili 40 minut na jej naprawienie. Potem we mgle, burzy, gradzie, po rozlewiskach i w błocie, deut w komplecie zaliczył kolejny dzień. Sonik na mecie stawił się ostatecznie z dziesiątym czasem, dwie pozycje przed swoim kolegą z zespołu.
ZOBACZ WIDEO "Ten kto rzuca wyzwanie Dakarowi, musi być gotowy na wszystko" (źródło: TVP SA)
{"id":"","title":""}
- Kamil świetnie sobie radził. Jedzie bardzo ciężkim i dużym quadem. Podziwiam, że tak świetnie sobie z nim radzi. Całe szczęście, że jest tu ze mną, bo możemy razem odnajdywać przyjemność z jazdy w tej wyjątkowo nieprzyjemnej edycji super maratonu - chwalił młodszego kolegę krakowianin.
Po ukończeniu odcinka specjalnego, liczącego po skróceniu 419 km, zawodnicy mieli dotrzeć na biwak do Salty. Tak się jednak nie stało. Z powodu deszczów osunęło się zbocze góry, odcinają główną drogę dojazdową na południe Argentyny. Organizatorzy przygotowali prowizoryczny biwak po drodze.
W związku z katastrofą, w której śmierć poniosło trzech mieszkańców wioski Volcano, organizatorzy postanowili odwołać środowy, dziewiąty etap rywalizacji. Miał to być odcinek królewski, pełen wymagającej nawigacji, wydm i… zmian w klasyfikacji. Skasowano 406 km oesu i 570 km dojazdówki. Dzień bez rywalizacji został przeznaczony na przegrupowanie całej, rajdowej karawany i przywrócenie normalnej sytuacji na biwaku w Chielecito. - Jeżeli droga nie zostanie oczyszczona, a jest na to mała szansa, czeka nas pięć godzin jazdy górskimi szutrówkami, a potem około 10 godzin drogami asfaltowymi. W sumie ponad 1000 km. Bez pomiaru czasu, ale równie wyczerpujące... - zauważył Sonik.