Tej zimy Międzynarodowa Federacja Samochodowa (FIA) zaostrzyła regulamin dyscyplinarny. Kierowcom za używanie wulgarnego języka grożą kary finansowe, a nawet zawieszenie w rywalizacji i odjęcie punktów w klasyfikacji generalnej mistrzostw świata. Problem dotyczy m.in. Formuły 1 oraz rajdowego cyklu WRC.
10 tys. euro kary za jedno słowo
W sezonie 2024, gdy obowiązywały lżejsze regulacje, dwie kary otrzymali kierowcy F1 - Max Verstappen oraz Charles Leclerc. Holender określił bolid Red Bull Racing jako "s****ny". Z kolei Monakijczyk został zapytany, co myślał, gdy wypadł z toru w Austin przy pełnej prędkości. Odpowiedział wtedy szczerze: "O k***a!". Tyle że obie wypowiedzi udzielone zostały na oficjalnych konferencjach prasowych, długo po zakończeniu rywalizacji.
Verstappen musiał odbyć prace społeczne na rzecz FIA i poświęcił jeden dzień na zajęcia z młodzieżą w Rwandzie. Leclerc od razu przeprosił za przekleństwo, więc skończyło się "tylko" na grzywnie 10 tys. euro.
ZOBACZ WIDEO: Artur Siódmiak dziś jest legendą. "Wychowałem się na blokowisku"
Z kolei Sebastien Ogier otrzymał 30 tys. euro grzywny za to, że skrytykował FIA i organizatorów Rajdu Akropolu. Legendzie rajdów nie spodobały się odstępy czasowe między samochodami, przez co kierowcy musieli rywalizować w tumanach kurzu.
O ile kierowcy F1 nie zdążyli jeszcze otrzymać kar w myśl nowego regulaminu, bo sezon 2025 wystartuje w marcu, o tyle problemy mają już zawodnicy z rajdowych mistrzostw świata WRC. Adrien Fourmaux otrzymał 10 tys. euro kary i dodatkowe 20 tys. euro w zawieszeniu za przeklinanie podczas wywiadu telewizyjnego po Rajdzie Szwecji.
- Dzień wcześniej s***śmy sprawę - mówił na gorąco po rajdzie kierowca Hyundaia, komentując swoją przygodę i uniknięcie wypadku na jednym z odcinków specjalnych.
Przypadek Fourmaux przelał czarę goryczy i wywołał reakcję środowiska kierowców WRC. Zawodnicy zjednoczeni w stowarzyszeniu World Rally Drivers Alliance (WoRDA) wydali oświadczenie, w którym sprzeciwili się ruchom federacji pod rządami Mohammeda ben Sulayema.
Kierowcy walczą z cenzurą
Kierowcy piszą, że "surowość sankcji nakładanych za drobne, odosobnione i niezamierzone wpadki językowe" osiągnęła "niedopuszczalny poziom". Ich zdaniem, wysokość kar jest "zbyt wygórowana" i "nieproporcjonalna do zarobków w rajdach samochodowych".
"To rodzi fundamentalne pytanie, gdzie trafiają pieniądze z tych kar? Brak przejrzystości tylko potęguje obawy i podważa zaufanie do systemu. Z pewnością negatywne odczucia i komentarze związane z tymi grzywnami znacznie przewyższają wpływ wszelkich niedociągnięć językowych" - czytamy w oświadczeniu, które podpisali najważniejsi kierowcy WRC.
Tymczasem Mohammed ben Sulayem, który stoi na czele FIA, broni swojej polityki. Zdaniem Emiratczyka, wyścigi F1 i rajdy oglądają dzieci, dlatego nie może być przekleństw. Prezydent federacji jest gotów nawet zrezygnować z komunikatów radiowych, które dodają smaczku transmisjom z F1.
- Kierowcy nie powinni przeklinać, choć czasem w emocjach po prostu używają zwrotów potocznych z języka angielskiego - mówi nam Mikołaj Marczyk, kierowca Orlen Team, rywalizujący w mistrzostwach Europy (ERC) i świata (WRC). - A po drugie, w rajdach wypowiedzi udzielamy zaraz po mecie. Kierowca ma wtedy puls na poziomie 160 uderzeń na minutę i nieraz jest świeżo po jakiejś przygodzie, gdzie nawet ważyło się jego życie - wyjaśnia.
Marczyk w pełni popiera oświadczenie zaprezentowane przez stowarzyszenie kierowców WoRDA. Zwraca uwagę, że w innych dyscyplinach sportowiec nie udziela wywiadu sekundy po zakończeniu rywalizacji. - To tak, jakby podejść do lekkoatlety zaraz za metą przegranego biegu albo do piłkarza po przestrzeleniu karnego w kluczowym meczu. Wtedy emocje są tak duże, że mogą się pojawić przekleństwa - uważa dwukrotny mistrz Polski.
Początek cenzury?
Marczyk zwraca uwagę na to, że zaostrzenie regulaminu przez FIA ma na celu przede wszystkim ograniczenie wolności słowa. - Kierowcy nie powinni być kontrolowani, jeśli chcą krytykować zespół, producenta, organizatora czy dostawcę opon. Tymczasem próbuje się ich ograniczać, gdy krytykują rajd za to, że na przykład kibic wbiegł na trasę. Kibice kochają ten sport za prawdę, emocje i przekraczanie granic - zdradza polski kierowca.
- Jeśli ktoś na odcinku specjalnym prawie rozbił się o drzewo i później w wywiadzie użyje raz słowa angielskiego na "f", aby to opisać, nie widzę problemu. Zwłaszcza jeśli to nie jest jego ojczysty język. Co innego jeśli wyrzuci z siebie całą wiązankę przekleństw i kogoś obraża. Wtedy lepiej byłoby, aby rzucił mocne "bez komentarza" albo zamknął drzwi i nie udzielał wywiadu - dodaje Marczyk.
Nasz kierowca zwraca uwagę na jeszcze jeden problem. Kontrakty kierowców F1 opiewają na miliony euro rocznie, a w przypadku rajdów spora część stawki ma problemy z dopięciem budżetu. - Kary są niewspółmierne. Rozumiałbym, gdyby to było 500 albo 1000 euro i to w przypadku kogoś, kto przeklinał regularnie, ale 10 tys. euro? - podkreśla.
Czy oświadczenie kierowców doprowadzi do zmiany polityki FIA? - Wierzę, że tak - przewiduje brązowy medalista mistrzostw Europy z ubiegłego sezonu, który również chciałby wiedzieć, na co trafiają pieniądze z kar dla kierowców.
W myśl nowego regulaminu dyscyplinarnego FIA, kierowcy mają być też neutralni politycznie i nie mogą się wypowiadać na tematy związane z geopolityką. W tym samym czasie federacja pod rządami ben Sulayema szykuje się do poluzowania restrykcji ws. Rosjan, którzy w najbliższym czasie mają odzyskać możliwość rywalizacji w mistrzostwach świata pod flagą swojej ojczyzny.
Łukasz Kuczera, dziennikarz WP SportoweFakty