Koronawirus. Dean Bombac: Nie można znów zamrozić sportu [WYWIAD]

Getty Images / Luka Stanzl/Pixsell/MB Media / Na zdjęciu: Dean Bombac
Getty Images / Luka Stanzl/Pixsell/MB Media / Na zdjęciu: Dean Bombac

W czwartek Polacy mieli rozpocząć eliminacje do ME 2022. Spotkanie ze Słowenią przełożono na prośbę ZPRP z powodu zakażeń w polskiej drużynie. O niedoszłym meczu, ale też przebytej chorobie czy wspomnieniach z Kielc rozmawiamy z Deanem Bombacem.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

Maciej Szarek, WP SportoweFakty: Zgrupowania reprezentacji narodowych w środku drugiej fali pandemii koronawirusa to był dobry pomysł? EHF musiał odwołać już kilkanaście spotkań, w tym Słowenii z Polską.[/b]

Dean Bombac, rozgrywający MOL-Pick Szeged oraz Reprezentacji Słowenii: Może wielu uważa inaczej, ale myślę, że był sens organizować te mecze. Sport musi trwać normalnie, nie można go znowu zamrozić, bo w tych czasach jest to jeden z niewielu sposobów, by pokazać, że możemy żyć normalnie. Dlatego bardzo mi przykro, kiedy widzę, że niektóre federacje czy rządy nie mogą się dogadać, ustalić wspólnych zasad np. w sprawie kwarantanny dla zawodników, żebyśmy zagrali. Oczywiście wtedy, gdy jesteśmy zdrowi. Jeśli mówimy o meczu z Polską to nie ma co dyskutować, nie mogliśmy ryzykować.

Oprócz tego, my, zawodnicy, po prostu chcemy grać, dlatego zawsze będziemy za tym, by robić wszystko, by mecze odbywały się normalnie. Ja dla przykładu miałem w klubie sześciotygodniową przerwę w treningach po zachorowaniu na Covid-19, bo takie są u nas przepisy. Nie mogłem doczekać się więc tego zgrupowania i meczów. Nawet nie wiesz, jaki mam głód piłki ręcznej!

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: niewiarygodna wymiana! Wybiegł poza kort, wrócił i... Zobacz koniecznie

Niestety. Dziś większym wydarzeniem jest dopuszczenie do meczu niż jego odwołanie.

To prawda. Licząc od marca... zagrałem sześć spotkań! Czyli mniej niż jedno na miesiąc i tak przez ponad pół roku. To szalone! Dlatego właśnie tak bardzo zależy nam na grze. Mam wielką nadzieję, że wirus w końcu ustąpi. Teraz mamy w planach mecz z Turcją w niedzielę (która przegrała w środę z Holandią 26:27 - przyp. red.).

Jak ty przeszedłeś chorobę?

Zachorowałem we wrześniu. Na szczęście bez większych problemów. Jeden dzień byłem bardzo osłabiony, bez energii, bez życia. Ale będąc zupełnie szczerym, gdybym nie zrobił testów, pomyślałbym, że to po prostu gorszy dzień. Nie zgłosiłbym żadnych objawów, takie się przecież zdarzają. Chciałbym grać. Testy wykazały potem, że to był wirus. Teraz nie odczuwam jednak żadnych dalszych konsekwencji, czuję się silny, trenuję normalnie.

Kolejne odwołane mecze powodują frustrację?

Próbuję zachować optymizm. Na pewno przetrwamy pandemię, staram się nie wyolbrzymiać na siłę, nie przejmować złymi wiadomościami, odrywać się od tego. Wszyscy wiemy, że to groźny wirus, ale wiemy też, że trzeba żyć dalej. Chcę zachować zdrowy rozsądek. Bardzo nie lubię zakładać maski, ale kiedy jestem wśród ludzi, zawsze to robię. To odpowiedzialność. Kiedy idę sam i nie ma nikogo, zdejmuję.

Któryś z kolegów z Segedynu odczuł wirusa bardziej? Łącznie mieliście ponad dziesięć przypadków. 

Bence Banhidi. Jego rozłożyło na kilka dni, wszystkie spędził w łóżku. Na szczęście szybko wyzdrowiał, ale na pewno przeszedł to spośród nas najgorzej.

Spróbujmy wyobrazić sobie jednak, że w czwartek wieczorem gracie z Polakami. Czego spodziewałbyś się po tym meczu?

Że będzie bardzo trudno z wami wygrać. Wiemy, że Polska gra coraz lepiej. Trener Rombel tworzy nowy zespół i nową historię. Polscy zawodnicy dostają coraz więcej szans w dobrych klubach, teraz wielu gra w Kielcach.

Mogę powiedzieć, jak analizowaliśmy wasz zespół. Przed tym zgrupowaniem zwracaliśmy uwagę na powrót Tomasza Gębali, którego nie było na mistrzostwach Europy (Słoweńcy w styczniu wygrali z Polską 26:23 - przyp. red.). Jego obecność w kadrze to ogromne wzmocnienie, bo umie grać po obu stronach boiska, dałby wam dużo więcej opcji. Macie bardzo dobrych prawych skrzydłowych, potrafią zaskoczyć nie tylko ze swojej pozycji, ale też z drugiej linii, po wbiegu. Brak wam jednak środka rozegrania, płynności gry. Choć wiem, że jeden młody gracz wszedł do waszej kadry podczas ME (Michał Olejniczak - przyp. red.). Tutaj macie bardzo dużo miejsca do poprawy.

Znam też dość dobrze trenera Rombla. Dwa razy przyjechał na szkolenia do Segedynu, do trenera Juana Carlosa Pastora.

I jak?

Od początku widać było, że dobrze rozumie piłkę ręczną i jest to jego pasja. Patryk uczestniczył w naszych treningach, obiadach, odprawach. Mieliśmy więc okazję poznać się i porozmawiać. Uważam go za bardzo miłego człowieka, który dba o relacje z zawodnikami. Rozumie, że gracze nawet podświadomie dadzą z siebie więcej dla trenera, którego zwyczajnie lubią. I myślę, że to właśnie typ trenera, który umie sobie zjednać drużynę.

Mówiłeś wcześniej, że brak nam środkowego rozgrywającego. No to wy macie ich aż nadto. Dean Bombac, Stas Skube, Miha Zarabec, Marko Bezjak... Jak to możliwe, że “produkujecie” ich tak wielu?

Często dostaję to pytanie i wciąż nie mam na nie gotowej odpowiedzi. Na pewno to nie jest przypadek, bo już wcześniej mieliśmy świetnych środkowych rozgrywających jak Uros Zorman, teraz jesteśmy my, idą też młode talenty, które zaraz trafią do kadry. Jest więc ciągłość. Dla mnie to też jest niesamowite, że mamy takie bogactwo.

Może to się dzieje na etapie szkolenia, bo przykładamy bardzo dużo uwagi do techniki. Mieszamy też różne dyscypliny, mało kto od początku uprawia jeden konkretny sport. Pamiętam też, że na początku trenerom nie zależało aż tak bardzo na wyniku. Niezależnie od poziomu gry, każdy dostawał pół godziny na boisku jako junior. Mówię oczywiście o najmłodszych rocznikach. Ważne, żeby nie zrazić dziecka do sportu. Niektórzy rozwijają się później, trzeba na nich poczekać. Nie wiem, czy akurat środkowi rozgrywający tego wymagają. Dla naszych trenerów ważniejszy jest jednak rozwój graczy niż wynik, przynajmniej na początku. Bo czy wygrasz czy przegrasz mecz mając 12 lub 14 lat to nic nie zmieni. Ale czy coś wyniesiesz z tego meczu - już tak.

Słowenia w ogóle przeżywa ostatnio sportowy boom. Dwóch Słoweńców było na dwóch pierwszych miejscach w tegorocznym Tour De France, w ścisłej czołówce są wasi siatkarze, koszykarze, skoczkowie narciarscy, alpejczycy… A to wszystko przy zaledwie 2-milionowej populacji.

To w ogóle zabawny temat, bo u nas w kraju i tak oczekuje się więcej. Miejsce w ćwierćfinale to za mało, to rozczarowanie. Kiedy wracamy bez medalu, gazety nas krytykują.

Jak mówisz, mamy tylko 2 miliony ludzi, a i tak jesteśmy w czołówce w naprawdę wielu sportach. Nasz ciągły niedosyt wynika chyba z tego, że porównujemy się z Chorwacją, która po pierwsze ma dwa razy większą populację, poza tym sport jest tam świętością narodową, Chorwaci żyją dla sportu. U nas tak nie ma, doceniamy tylko wielkie sukcesy. Nasze osiągnięcia jako kraju docenia się chyba bardziej za granicą. A skąd one? Nie mam pojęcia. Wbrew pozorom nie uważam, byśmy byli specjalnie sportowym krajem.

Jakie masz wspomnienia z gry w Kielcach? W sezonach 2016-2018 występowałeś w żółtej koszulce, kontrakt z Łomża Vive Kielce rozwiązałeś jednak przedwcześnie (z powodu problemów finansowych - przyp. red.). 

Przejście do Kielc to był dobry ruch. Naprawdę. Zrobiłbym to jeszcze raz, nie lubię żałować swoich wyborów. Inna sprawa, że grając w Vive nie byłem na swoim poziomie, nie mogłem odnaleźć formy z Picku. To prawda. Z Kielc mam jednak same dobre wspomnienia.

Choćby o Talancie (Dujszebajewie, trenerze Łomża Vive Kielce - red.), z którym utrzymuję kontakt do dziś, rozmawialiśmy dosłownie parę dni temu. To świetny trener, ale jeszcze lepszy człowiek. Mam do niego ogromny szacunek. Podobnie do prezesa Servaasa, z którym rozstaliśmy się w dobrych relacjach. W zespole zawiązałem też kilka naprawdę fajnych znajomości.

Ale przyjaciela znalazłeś w Płocku!

Dima Żytnikow (były rozgrywający Orlen Wisły Płock - przyp. red.)! Co ciekawe, kiedy jeszcze graliśmy przeciwko sobie w Polsce, uważałem go za bardzo aroganckiego. Tak przynajmniej wyglądał. Z tego, co wiem, on myślał o mnie tak samo. A kiedy spotkaliśmy się w Segedynie, porozmawialiśmy dłużej kilka razy, okazało się, że świetnie się rozumiemy i zostaliśmy bliskimi przyjaciółmi. Kocham tego faceta. Podróżujemy wspólnie z naszymi rodzinami.

W Kielcach załapałeś się jeszcze na końcówkę bałkańskiego zaciągu. Teraz klub przestawił się na graczy z zachodniej Europy. Mocno się wówczas trzymaliście razem?

Tak, spędzaliśmy razem dużo czasu. Pamiętam, że wszyscy bardzo chcieliśmy mówić po polsku, czasem języki bałkańskie są podobne do polskiego, więc jak brakowało nam słowa… po prostu dodawaliśmy “sz” na koniec naszego. I tak powstawały nowe. Z “zadvor” (ze słoweńskiego "plac", "dziedziniec" - przyp. red.) robił się “zadvosz” (neologizm - przyp. red.) itd. To był taki bałkańsko-polski. Mistrzem był w tym Darko Djukić. Ci, którzy lepiej radzili sobie po polsku, Manuel Strlek czy Uros Zorman, umierali ze śmiechu.

Z Kielc wróciłeś do Picku Szeged. To obecnie jeden z najbardziej pechowych zespołów w Europie. Od początku sezonu zagraliście tylko siedem spotkań. To tyle, co Łomża Vive Kielce w samym październiku.

Tak. Kocham żyć i grać w Segedynie. To mój drugi dom. To idealne miejsce dla mnie, choć powtarzam, o Kielcach nie mogę powiedzieć złego słowa.

W tym sezonie zaczęło się we wrześniu od siedmiu przypadków wirusa i trzech kontuzji. W jednym momencie wypadło nam aż dziesięciu graczy. W lidze węgierskiej przestaliśmy grać, ale kontynuowaliśmy Ligę Mistrzów. Dzień przed pierwszym pozytywnym wynikiem byliśmy w osiem osób na wspólnym obiedzie. I z tej ósemki siedmiu zachorowało. Gdy wydawało się, że wszyscy wróciliśmy już do zdrowia… dostaliśmy kolejne pozytywne wyniki. Żadnego meczu nie zagraliśmy jeszcze pełnym składem.

Efektem w tegorocznej edycji Ligi Mistrzów przegraliście wszystkie trzy mecze, zajmujecie ostatnie miejsce w grupie. Ten sezon jest jeszcze dla was do odratowania?

Na pewno tak. Wciąż wszystko jest otwarte. Z grupy awansuje sześć zespołów, na pewno się tam znajdziemy. O Final Four i tak gralibyśmy z topowymi drużynami, bo myślę, że obecnie czołówkę tworzy 8-10 klubów, które są na bardzo podobnym poziomie. Na razie zagraliśmy trzy mecze, wszystkie przegraliśmy, szczęście w nieszczęściu jest takie, że wszystkie spotkania w osłabieniu graliśmy na wyjazdach. Gdy wrócimy do pełnego składu, grając w domu, znów będziemy bardzo mocni i mam nadzieję, że się odbijemy.

Nikt nie wie, jak by się potoczyły dotychczasowe mecze, gdybyśmy zagrali wszyscy. W Kielcach do zwycięstwa nie zabrakło chłopakom tak wiele! (Pick przegrał 23:26 - przyp. red.). Nie mówię, że byśmy wygrali, bo tego się nigdy nie wie, ale byłoby inaczej. Poza tym, rywalizacja może się jeszcze zupełnie odwrócić. To, co przydarzyło się nam, może dotknąć każdy zespół. Co jeśli taka fala zakażeń będzie w Kielcach czy w Paryżu? I oni będą musieli grać, tak jak my musieliśmy. To dziwny sezon, wszystko się może jeszcze zdarzyć.

To życzę meczów po prostu.

Tylko tego chcę.

Obserwuj autora na Twitterze i czytaj jego pozostałe teksty!
Czytaj także:
Holendrzy pokonali Turcję w "polskiej" grupie!

Źródło artykułu: