Fabio Magalhaes: Zmieniliśmy myślenie o portugalskim handballu

Getty Images / David S. Bustamante / Na zdjęciu: Fabio Magalhaes (z piłką)
Getty Images / David S. Bustamante / Na zdjęciu: Fabio Magalhaes (z piłką)

- Na ME zajęliśmy 6. miejsce, a czuliśmy niedosyt - mówi Fabio Magalhaes. Gracz FC Porto dodaje: - W klubie i reprezentacji zaczynaliśmy jako underdog, ale zmieniliśmy myślenie o portugalskim handballu. Najpierw jednak trzeba było zmienić własne.

Mistrzowie Portugalii - FC Porto - po czterech latach wrócili do rozgrywek Ligi Mistrzów. "Smoki", uznawane za kopciuszka wśród najlepszych w grupach A i B, jako jedyne potrafiły pokonać THW Kiel (i to na wyjeździe), zwyciężyły także na własnym parkiecie nad PGE VIVE Kielce. Dziś Porto uważane jest za groźnego rywala dla każdej ekipy na świecie.

Reprezentacja Portugalii na styczniowych mistrzostwach Europy, na które wróciła po 14 latach, w fazie grupowej wyeliminowała Francję, ostatecznie zajmując historyczne dla siebie, szóste miejsce. Bez wielkich nazwisk w składzie Portugalczycy ograli także Szwedów (dziesięcioma bramkami!) czy Węgrów, choć do niedawna próżno było szukać ich na mapie handballowej Europy. Młodsze pokolenie w juniorskich imprezach regularnie walczy zaś o medale. Obserwujemy powstanie nowej potęgi?

Maciej Szarek, WP SportoweFakty: Najpopularniejszym sportem w Portugalii jest na pewno futbol. A za nim?
Fabio Magalhaes, rozgrywający FC Porto Sofarma i rep. Portugalii:

Pracujemy, by była to piłka ręczna, bo wiadomo, że piłka nożna jest nie do pobicia. Na czołowych pozycjach w naszym kraju są wszystkie gry, w które gra się nogami: futbol, futsal i beachsoccer, ale zakwalifikujmy całość do piłki nożnej. O drugie miejsce walczymy z... hokejem na hali. Wiem, że to mało popularny sport w innych państwach, ale my jesteśmy w to mistrzami Europy i ma to u nas swoją publikę. Może nie za dużą, ale bardzo wierną. Jest jeszcze koszykówka. My mamy największy potencjał, ale wciąż przebijamy się do świadomości kibiców. Ostatnio spotkałem się z kolegą, który powiedział mi, że w styczniu widział piłkę ręczną pierwszy raz od 14 lat (wtedy ostatnio Portugalia zakwalifikowała się na wielki turniej - red.), bo robimy świetną robotę i dlatego wrócił do naszego sportu.

ZOBACZ WIDEO: "Klatka po klatce" #42 (newsy): kolejne nazwiska w karcie walk KSW 53 i ACA 108

Mistrzostwa Europy i wasz historyczny wynik zmienił tak wiele?

Bez wątpienia! Dostaliśmy wspaniały feedback, to niesamowite. Wystarczy popatrzeć na nasze media społecznościowe, teraz śledzi nas dwa-trzy razy więcej osób, dostaliśmy mnóstwo wiadomości wsparcia.

Mimo że jestem jednym z najstarszych w reprezentacji (Magalhaes ma 31 lat - red.), był to dla mnie pierwszy taki turniej. Tak samo dla wszystkich moich kolegów. Trochę już minęło, odkąd byliśmy w takim miejscu. Stres nas jednak nie zjadł. Już na samym początku pokonaliśmy Francję, wyszliśmy z grupy śmierci i skończyliśmy na szóstym miejscu. Najbardziej niesamowite jest jednak to, że... mamy świadomość, że mogliśmy zajść jeszcze wyżej! Gdybyśmy tylko wygrali ze Słowenią, bylibyśmy w półfinale... A żeby było śmieszniej, na dwa dni przed początkiem turnieju połowa naszej kadry była chora, zaatakował nas jakiś wirus.

W waszym zespole nie było wielkich nazwisk, cechowało was zgranie, wola walki, kolektyw.

To wszystko prawda. Myślę, że bardzo pomogło nam, że niemal połowa naszej reprezentacji to gracze Porto, tylko trzech zawodników naszej kadry gra na co dzień poza Portugalią. Dzięki temu wszyscy się doskonale znamy, mamy wypracowaną strukturę i system gry. Na pewno to nam pomogło.

Chociaż są też pewne różnice, bo Paulo Pereira (trener reprezentacji Portugalii - red.) preferuje hiszpański system, a Magnus Andersson (Porto - red.) skandynawski. Czasem jest trudno to pogodzić, ale trzeba się zaadaptować. W kadrze mamy dużo swobody i zielone światło, by grać to, co w klubie. W końcu w reprezentacji mamy dziewięciu graczy z Porto. Obaj trenerzy skupili się zwłaszcza na stornie mentalnej, starają się dać nam dużo pewności siebie. Może właśnie tego brakowało wcześniej? Magnus przyszedł i powiedział nam: "Jesteście dobrzy i technicznie, i fizycznie. Dlaczego nie macie wygrywać?".

Pamięta pan mecz, kiedy jako reprezentacja poczuliście, że to możliwe?

W poprzednich eliminacjach do mistrzostw Europy, w 2016 roku, zremisowaliśmy np. ze Słowenią, ale ten wynik nic nam nie dawał. Pierwszy raz udało nam się wyeliminować drużynę o dużej marce w meczu z... Polską. Mówię o eliminacjach ostatnich mistrzostw świata, mecz z 2018 roku. Zremisowaliśmy wtedy z wami na własnym parkiecie, ale dawało nam to awans dalej, więc uważam to za zwycięstwo. Co prawda w dwumeczu o turniej mocno przegraliśmy z Serbią, ale poczuliśmy, że możemy coś zmienić, to był pierwszy taki sukces Portugalii po wielu latach, to trochę zmieniło naszą mentalność.

Powrót na mistrzostwa Europy to dopiero pierwszy krok, przed wami jeszcze dużo do zrobienia: na mistrzostwach świata Portugalia grała ostatnio 17 lat temu, na igrzyskach - nie grała nigdy. Zmieni się to w 2020 roku? 

Igrzyska to moje największe sportowe marzenie. Nigdy jednak nie sądziłem, że będziemy tak blisko celu. Awansowaliśmy już do turnieju kwalifikacyjnego, mamy wspaniałą okazję, ale mamy też bardzo trudną grupę (Francję, Chorwację oraz Tunezję - red.). Będzie trudno, ale dwa razy pokonaliśmy już chociażby Francję (na ME oraz w kwalifikacjach do tej imprezy - red.). Teraz jednak Francuzi grają w domu i na pewno presja na awans jest u nich duża. Na ostatnich turniejach nie szło im za dobrze, na pewno nastawiają się na igrzyska. Chorwaci to wicemistrzowie Europy, Tunezja ma w składzie wielu zawodników z Europy. Cóż, znów zrobimy co się da, by zaskoczyć wielu ludzi.

Co do MŚ: nie wiemy jeszcze z kim zagramy o awans, ale kluczowe, żeby znów pojechać na wielką imprezę. Regularne występy to podstawa. Za dużo pracowaliśmy, za długo nie było nas na tym poziomie, żeby teraz to zaprzepaścić.

Choć gra seniorskiej reprezentacji Portugalii robi wrażenie, prawdziwą furorę robią dopiero wasi młodsi koledzy. Kadra do lat 20 to czwarta drużyna Europy, do lat 19 - czwarta ekipa globu. Macie jakiś patent na szkolenie?

Po części to na pewno zasługa po prostu dobrej generacji. Kilku chłopaków, którzy grali na tych turniejach, jest już w seniorskiej kadrze. Myślę, że kluczem w naszym szkoleniu są kluby. Są nawet takie, które zupełnie nie zwracają uwagi na dorosłą drużynę i zajmują się tylko szkoleniem młodzieży. Tak samo są trenerzy specjalizujący się tylko w tym. Najlepsze talenty wyłapują potem Porto, Sporting czy Benfica i dają im szanse. U nas stawia się na młodzież. Jeśli młodzi nie sprawdzą się nawet w tych czołowych ekipach, mają możliwość gry w pozostałych, nieco słabszych. Najważniejsze dla ich jest w końcu, żeby jak najwięcej grać, najlepiej po 60 minut co tydzień.
To duża różnica, porównując ten system do Polski. U nas szkolenie jest raczej centralne, prowadzone przez Związek.

My też mieliśmy kiedyś taki ośrodek. Jeden, z tego, co pamiętam. Ale kompletnie to nie wypaliło, został on zlikwidowany. Nie wiem, może chodzi o to, że trzeba identyfikować się z jakimś klubem, zwłaszcza w tak młodym wieku?

Rozwija się także portugalska liga. W nowym rankingu EHF wskoczyliście do czołowej dziesiątki (na 9. miejsce).

Na naszą ligę można patrzeć z dwóch stron. Mamy rywalizację trzech wielkich zespołów: FC Porto, Benfiki oraz Sportingu Lizbona. My rok temu zajęliśmy 3. miejsce w Pucharze EHF, Sporting był w TOP 16 Ligi Mistrzów, Benfica walczyła w eliminacjach Pucharu EHF, ale awansowała dopiero w tym roku. Warto jeszcze dodać, że Madeira była w finale Challenge Cup. Reszta jest jednak daleko w tyle, inne ekipy rzadko mogą sprawić niespodzianki. Dla nas to nie jest do końca korzystne, bo gramy cztery proste mecze w lidze, a potem jedziemy do Kielc czy Kolonii. Trudno zachować rytm. Dzięki swojej lidze francuskie czy niemieckie zespoły zawsze są w gazie. Nawet jeśli bywają zmęczone, uważam to za lepsze rozwiązanie.

Do Portugalii trafiają coraz większe nazwiska. W Sportingu gra Marko Vujin, w Benfice Rene Toft Hansen czy Petar Djordić, Porto - jak mówiliśmy - utrzymuje połowę reprezentantów kraju. To oznacza, że w handball musiało zostać zainwestowane zdecydowanie więcej pieniędzy.

Na pewno. W tych trzech klubach widać znaczną poprawę warunków, mamy więcej sponsorów, inwestycji. Dzięki temu potrafimy skusić zawodników, którzy do tej pory byli dla nas tylko punktem odniesienia. To podnosi poziom i status ligi, przyciąga kolejne głośne nazwiska. Dla młodszych zawodników oznacza to natomiast, że mogą uczyć się od najlepszych nie tylko oglądając ich w telewizji. To daje wyniki, które trzy, cztery lata temu były dla nas nie do pomyślenia. Widzimy, że możemy walczyć łeb w łeb z każdym.

Podobno derby Lizbony robią wrażenie. Przez lata występował pan w Sportingu. Potwierdza pan? 

Może kibice nie są tak szaleni jak u was czy w Macedonii, ale tak, są to wyjątkowe mecze. Porto od zawsze nie lubiło się z Benficą, kibice tutaj szczególnie mobilizują się na te gry, ale prawdziwe derby to te między Sportingiem a Benficą. Oba zespoły pochodzą z tego samego miasta, ich hale są blisko siebie, zawsze jest świetna atmosfera.

Pamiętam zwłaszcza jeden taki mecz. Finał ligowych play-offów w systemie "best of 5" kilka lat temu. Po czterech meczach był stan 2-2, gdy zegar wybił 60. minutę decydującego spotkania, przegrywaliśmy jedną bramką, ale mieliśmy rzut wolny. Szansa jedna na milion. Takich rzutów się nawet nie trenuje. Do wolnego podszedłem ja i... trafiłem! Do dziś uważam to za rzut mojej kariery. Potem była dogrywka, kilka czerwonych kartek, mnóstwo walki. To był jeden z najcięższych meczów w mojej karierze. Szkoda, że koniec końców i tak przegraliśmy...

Podobnie jak z PGE VIVE w sobotę (25:30), choć w Portugalii we wrześniu triumfowaliście wy (33:30). Czym różniły się te spotkania?
-> Przeczytaj relację z tego meczu!

Mimo porażki, myślę, że rozegraliśmy dobry mecz. W hali była świetna atmosfera. Gratulacje dla VIVE za zwycięstwo. Zabrakło niewiele: w ataku zmarnowaliśmy wiele prostych sytuacji jeden na jeden, Andreas Wolff zrobił różnicę swoimi obronami. My z kolei nie pomogliśmy aż tak bardzo swojemu bramkarzowi. Myślę, że to różniło ten mecz od spotkania w Porto, kiedy to my wygraliśmy. Wtedy nasz bramkarz był skuteczniejszy od golkiperów VIVE. Do tego mieliśmy w sobotę 5-10 minut przestoju na początku drugiej połowy. Zespół jak Kielce z łatwością to wykorzystuje.

Był pan najskuteczniejszym z kolegów (5 bramek). Personalnie był to udany występ?

Tak, to świetne uczucie, każdy lubi zdobywać bramki, ale tak naprawdę liczy się tylko zwycięstwo drużyny. Jeśli mógłbym zamienić swoje gole na dwa punkty dla Porto, zrobiłbym to w ciemno.

Czujecie, że poprzez swoje wyniki w Lidze Mistrzów (zwycięstwo np. z VIVE, THW Kiel, Montpellier) i ME świat piłki ręcznej patrzy na was inaczej?

Tak, bez wątpienia. Startowaliśmy z pozycji underdoga, teraz czujemy zdecydowanie więcej respektu z każdej strony: zawodników rywali, mediów, oficjeli. To niesamowite i udowadnia, że już czegoś dokonaliśmy. Zmieniliśmy myślenie ludzi o portugalskim handballu.

Wyjątkowy był zwłaszcza mecz w Kilonii. Wygraliśmy jedną bramką, było to pewnie najlepsze spotkanie w historii Porto. Żeby tam wygrać, trzeba zagrać perfekcyjnie. W rewanżu o jedno trafienie lepsi byli Niemcy, a my znowu czuliśmy, że ahhh... można było to wygrać! Mieliśmy niedosyt. Teraz chcemy wygrywać już każde spotkanie, bo wiemy, że nas na to stać.

Co chcecie osiągnąć na koniec sezonu?

Z kadrą? Awansować na igrzyska i na mistrzostwa świata. Z klubem? Obronić tytuł w Portugalii i awansować do najlepszej "ósemki" Ligi Mistrzów. Rok temu Sporting był w TOP 16, więc wypadałoby pokonać ich i wejść jeszcze szczebel wyżej.

Obserwuj autora na Twitterze lub czytaj jego pozostałe teksty!

Źródło artykułu: