W sierpniu 2016 roku Biało-Czerwoni grali w półfinale igrzysk olimpijskich i zabrakło im zaledwie jednej bramki, by w Rio de Janeiro móc zagrać o złoto. Minęły zaledwie trzy lata, a pod znakiem zapytania stoi awans Polaków na mistrzostwa Starego Kontynentu - na mistrzostwa, w których po raz pierwszy weźmie udział rekordowa liczba zespołów - aż dwadzieścia cztery.
Jeszcze kilkadziesiąt miesięcy temu nikt nie drżałby o wynik starcia z Izraelem - ot kolejny mecz, który trzeba rozegrać przed rozjechaniem się na wakacje. Spotkanie, które niedawno polscy reprezentanci wygraliby bez większych problemów o każdej porze dnia i nocy. Teraz? Nic z tego. Po zmianie warty w kadrze, wymianie pokoleniowej, zamieszaniu z obsadzeniem funkcji selekcjonera, ale przede wszystkim po mocno wstydliwej porażce w Izraelu i jeszcze bardziej dołującym remisie w Kosowie nic już nie jest takie, jak kiedyś.
Związek Piłki Ręcznej w Polsce przespał sukcesy naszych szczypiornistów, nie potrafił ich skonsumować, machina nie poszła w ruch, zamiast wyprzedzić świat, czy jak to mieliśmy w zwyczaju - iść z nim w równym rytmie, my stanęliśmy, a reszta globu wręcz pogalopowała w kierunku rozwoju, szybkości, techniki. Płaci za to cała piłka ręczna, ale przed takim pojedynkiem jak ten w niedzielę z Izraelem, płacą przede piłkarze ręczni, na których barkach spoczywa ogromna odpowiedzialność.
ZOBACZ WIDEO Wyrok na Leszka Krowickiego. "To były stracone lata"
Ominięcie trzeciej imprezy mistrzowskiej z rzędu byłoby dla Polski - nie bójmy się użyć tego słowa - katastrofą. Biało-Czerwonych zabrakło już na ostatnich mistrzostwach Europy w Chorwacji, nie zakwalifikowali się też na rozgrywany w styczniu tego roku czempionat globu. Nie awansować z grupy, w której przeciwnikami były takie zespoły jak Izrael i Kosowo? To już nie krok w tył, ale odległość lat świetlnych od najlepszych drużyn na świecie. Po losowaniu wydawało się przecież, że nie wywalczenie przepustki z tego zestawienia to misja niemożliwa. I chociaż polscy piłkarze ręczni przyzwyczaili nas, że niemożliwe nie istnieje, to jednak wolelibyśmy to w wydaniu niespodziewanych sukcesów, a nie kolejnych blamaży.
I chociaż półamatorski zespół z Kosowa upokorzył w środę Polaków, to i tak gracze Patryka Rombla powinni Kosowianom podziękować. Szczypiorniści z Bałkanów pokonali bowiem w kwietniu Izrael, a gdyby nie to, to przed starciem w Orlen Arenie Biało-Czerwoni mieliby aż trzy punkty straty do swoich niedzielnych rywali i byliby w znacznie trudniejszej sytuacji. Teraz by wywalczyć upragnione przepustki i puścić w niepamięć katastrofalne eliminacje, wystarczy im po prostu zwycięstwo.
Teoretycznie remis, a nawet przegrana, nie odbiera Polakom matematycznych szans na awans. W przypadku takich wyników, Biało-Czerwoni będą musieli oglądać się na innych, liczyć drobne punkty, analizować sytuację w innych grupach. To byłby jednak akt, którego nikt nie ma ochoty oglądać.
Scenariusz na niedzielę jest więc prosty - wygrać.
El. ME, gr. 1:
Do tego bądźmy szczerzy, sportowo nie zasługujemy na ten tur Czytaj całość