Dagur Sigurdsson: Choroba zmienia priorytety

WP SportoweFakty / Damian Filipowski / Na zdjęciu: Dagur Sigurdsson
WP SportoweFakty / Damian Filipowski / Na zdjęciu: Dagur Sigurdsson

Po złocie mistrzostw Europy i brązowym medalu igrzysk w Rio Dagur Sigurdsson sensacyjnie rozstał się z reprezentacją Niemiec. Objął stery w Japonii, która marzy, by na kolejnych igrzyskach, w Tokio, Islandczyk znów poprowadził swój zespół do medalu.

W tym artykule dowiesz się o:

[color=#222222]

Oto człowiek renesansu. Dagur Sigurdsson[/color][color=#222222], trener 2015 roku wg IHF, jest obecnie selekcjonerem reprezentacji Japonii, ale realizuje się także w innych dziedzinach: jest udziałowcem dewelopera aplikacji smartfonowych, napisał autobiografię (pt. "Feuer und Eis"), jest mówcą motywacyjnym z zakresu zarządzania w sporcie (jest znany z wykładów dla trenerów z innych dyscyplin) oraz współwłaścicielem hostelu w Reykjaviku. Wcześniej Sigurdsson był zawodowym szczypiornistą, choć w młodości jednocześnie(!) reprezentował kraj w piłce nożnej oraz szczypiorniaku. Grą seniorskiej reprezentacji Islandii ze środka rozegrania dowodził ponad dwieście razy.

[/color][color=#222222]Maciej Szarek, WP SportoweFakty: Lubi pan mieć dużo na głowie?

[/color]Dagur Sigurdsson[color=#222222]: Tak. To był styl życia, który prowadziłem bardzo długo. Teraz jednak znacznie odpuściłem. Zwolniłem tempo nie tylko w świecie piłki ręcznej. Po latach na stałe wróciłem na Islandię. Mam teraz czas na relaks oraz czas dla mojej rodziny, co obecnie jest dla mnie najważniejsze. Aktualnie nie prowadzę żadnego nowego biznesu. Zachowałem swoje udziały, ale nie udzielam się już na co dzień, jak wcześniej. W skrócie: mam trochę mniej obowiązków na każdym polu. Koncentruję się wyłącznie na piłce ręcznej i rodzinie. To są moje zajęcia na dziś i jest mi z tym dobrze. To była moja samodzielna decyzja. Nie dlatego, że czułem, że to za dużo, ale dlatego, że chciałem poświecić więcej czasu dla moich rodziców i mojej rodziny. Priorytety uległy zmianie. Do tego praca z reprezentacją Japonii wymaga czasu. Wiadomo, cel to igrzyska w Tokio za półtora roku i od początku robimy wszystko, by właśnie wtedy być w najlepszej formie.

[/color]Po co było to wszystko?

[color=#222222]Inne aktywności - to może być biznes, uprawianie sztuki czy inna kreatywna działalność - naprawdę pomaga w stawianiu się lepszym trenerem i bogatszym człowiekiem. Sprawia, że mózg odpoczywa, ale jednocześnie rozwija się w innych dziedzinach. Niektórzy wolą pójść na wykład, ja z kolei na koncert czy festiwal. To mnie inspiruje - różne kultury, style w jednym miejscu.

ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: chwile grozy podczas wyprawy na K2. Bus nad przepaścią

[/color]

[color=#222222]To przystopowanie było podyktowane czymś szczególnym?

[/color][color=#222222]Tak. To wiąże się też z moim odejściem z reprezentacji Niemiec. Złożyło się na to wiele czynników, ale głównym jest choroba mojego ojca. Cierpi na Alzheimera, stąd chęć powrotu do ojczyzny, by spędzać z nim możliwie jak najwięcej czasu. Każdy rok wiele dla mnie znaczy.

[/color][color=#222222]To możliwe, trenując Japonię?

[/color][color=#222222]Tak, mieszkam na Islandii i dolatuję do Japonii na treningi i zgrupowania. Mogę poświęcić mu dużo czasu.

[/color]W Japonii wyznaczyli panu jasny cel: igrzyska w Tokio w 2020 roku.

2020 to dla nas wszystkich ważna data, ale ten zespół ma przyszłość poza nią. Nie myślimy obsesyjnie tylko o tych trzech tygodniach, to nie będzie koniec tej ekipy i trzeba o tym pamiętać. Są turnieje przed, jak rozpoczynające się zaraz mistrzostwa w Niemczech i Danii, będą turnieje po. Chcemy naprawdę zmienić coś w japońskim świecie piłki ręcznej na lepsze.

Dlaczego tę misję powierzyli akurat panu?

Jeszcze jako zawodnik grałem w Hiroszimie; porozumiewam się po japońsku. W perspektywie są igrzyska, więc to pewnie najważniejszy powód, dlaczego w Japonii tak postawili teraz na handball i ściągnęli mnie do siebie. Myślę, że chcieli mieć doświadczonego trenera, a ja byłem najbardziej doświadczonym trenerem, mającym już znajomość japońskiej szkoły i kultury gry. Nie ma takich wielu na rynku.

Coś pana zdziwiło po przyjeździe?

Gdy objąłem zespół - nie. Grałem tam przecież jako zawodnik (w latach 2000-03 w zespole Wakunaga Hiroshima - red.) i żyłem tam całe trzy lata. Wtedy jednak wiele rzeczy zaskakiwało mnie czy rodzinę: kuchnia, muzyka, zwyczaje - wszystko. To bardzo ekscytująca kultura, polubiłem ją. To też jeden z powodów, dlaczego zdecydowałem się tu wrócić.

Teraz już wiedziałem dokładnie, czego się spodziewać. Wiedziałem też od strony sportowej, że jest tu ogrom pracy do wykonania, stąd długoterminowy kontrakt, do igrzysk. Chcę rozwijać i wspierać piłkę ręczną w Japonii.

Język to duża bariera w azjatyckich krajach, mało kto zna go dobrze.

Za dużym słowem by było, gdybym powiedział, że znam ten język. Tak, komunikuję się z zespołem po japońsku, staram się mówić jak najwięcej po japońsku, ale wciąż się uczę. To na pewno pomaga w prowadzeniu reprezentacji.

Będzie pan chciał zeuropeizować grę Japończyków? Dla nas – egzotyczną.

Nie sądzę. Myślę, że złapałem i zachowałem dużo japońskiego stylu gry wewnątrz drużyny, oczywiście stawiam też swój stempel na zespole, ale nadal mogą grać z dużą swobodą, wolnością, więc określiłbym to jako mix mojej wizji piłki ręcznej z japońską. Niemożliwym byłoby przecież uczynienie z tego zespołu kopii chociażby niemieckiej ekipy, którą ostatnio prowadziłem. Tu wszystko jest inne: warunki fizyczne zawodników, ich nastawienie, zmęczenie sezonem, kultura, system. Chcemy wykreować swój własny styl.

Na turnieju w Opolu widzieliśmy wasze atuty: szybkość, mobilność, zespołowość.

Tak, Japończycy są znakomitymi graczami zespołowymi i - co ważne - też po prosu dobrymi ludźmi i kolegami. Świat piłki ręcznej w Japonii jest bardzo mały, to tylko 10 zespołów, które właściwie się nie zmieniają. Więc mierzą się ciągle ci sami zawodnicy, te same zespoły. Zawodnicy są jednak bardzo zdyscyplinowani, pracują i trenują ciężko i stąd nasz progres.

Nie brakuje wam indywidualności? Tylko trzech zawodników przebiło się do Europy.

Czasem tak. Byłyby przydatne, żeby w ten sposób zaskoczyć przeciwnika czy przejąć kontrolę nad grą, ale koniec końców i tak jestem zadowolony z tego, jak mój zespół wygląda i kto się w nim znajduje.

NA DRUGIEJ STRONIE DAGUR SIGURDSSON OPOWIADA O REALIACH PIŁKI RĘCZNEJ W JAPONII, STARTUJĄCYCH MISTRZOSTWACH ŚWIATA I SWOICH POPRZEDNICH SUKCESACH.
[nextpage]Jakie są realia piłki ręcznej w Japonii?

Zawodnicy są profesjonalistami, ale różnią się od tych w Europie. Wszystkie kluby należą do określonej firmy. Jeśli to - dla przykładu - Toyota, to wszyscy są pracownikami Toyoty. To może być przeszkodą pod względem motywacji. Dostają pracę i zarazem miejsce w drużynie piłki ręcznej. Jasne, mają z tego pewne korzyści, ale i tak są pracownikami, jak reszta. Następnie grają przez około 15 lat, a potem są już tylko normalnymi pracownikami. Podczas kariery, niezależnie od poziomu ich gry, trudno im będzie dostać dużo lepsze warunki, trudno o transfer z wyraźnymi korzyściami. To nie jest biznes, jak w Europie. Panuje odmienna mentalność i kultura. Kiedyś, gdy sam grałem w Japonii, obcokrajowiec w lidze nie był czymś niezwykłym. Dziś to ewenement. Dlatego brakuje im międzynarodowego doświadczenia. I to kwestia, nad którą teraz pracujemy.

Chcemy pokonywać europejskie drużyny. Japonia często tego nie robi. Ostatnio udało się z Finlandią, ale wcześniej... w 2012 roku.

To przeszkody. A są plusy tego systemu?

Pewnie. Zaletą japońskiej piłki ręcznej jest to, co jest też wadą - że liga jest o wiele mniejsza. Zawodnicy nie są zmęczeni, nie grają tylu spotkań w sezonie. Mogą trenować więcej, są gotowi do nauki, więc mamy więcej zgrupowań i więcej kontroli. Sprawdzamy, co i jak jedzą, robimy wiele pomiarów: siły, skoczności, wytrzymałości. Po prostu mamy na to czas. Wszyscy cieszą się na te zgrupowania.

W porównaniu do najbardziej eksploatowanych graczy świata - z Bundesligi - to przepaść.

O tak. Gdy byłem selekcjonerem reprezentacji Niemiec, miałem oczywiście najlepszych graczy, ale oni grali dla najlepszych zespołów, co oznacza ogromną liczbę spotkań w sezonie: rozbudowana liga, Liga Mistrzów, krajowy puchar i jeszcze reprezentacja. Myślę, że licznik dla pewnych graczy mógł podchodzić pod setkę w roku. Harmonogram zgrupowań i treningów ustawiałem więc tak, żeby mogli się zregenerować, złapać świeżość, ograniczałem wszystko do minimum, trenowaliśmy krótko, ograniczaliśmy wywiady, wszystko, by dać im tyle czasu dla siebie i na odpoczynek, ile tylko było możliwe.

Zaraz startują mistrzostwa świata. Japonia dostała na nie "dziką kartę". Na co was stać w Niemczech i Danii?[color=#222222]

Niestety, myślę, że grupa na mistrzostwach jest dla nas za mocna. Może uda nam się zrobić jakąś niespodziankę, ale nawet ostatni mecz z Bahrajnem będzie niesamowicie trudny. Przegraliśmy z nimi jedenastoma bramkami w lecie, teraz jesteśmy już silniejsi, więc liczę na wyrównany i dobry mecz. A potem Puchar Prezydenta. Może nie wrócimy z niczym.

[/color]Dwie ostatnie edycje wygrała Polska.[color=#222222]

To dobrze, że się nie zakwalifikowaliście! (śmiech)

[/color]Gdyby miał pan postawić parę euro na zwycięzcę turnieju, to na kogo? [color=#222222]

A, to zależy od kursów! (śmiech) Kto jest faworytem? Ciężka sprawa. Pierwsza myśl: Francja, ale Szwecja i Norwegia też będą bardzo groźne. Za nimi Niemcy i Hiszpania. Może Chorwacja? Dla Francji bardzo ważnym zawodnikiem od lat był Nikola Karabatić, jego brak może być widoczny. To będzie bardzo wyrównany turniej.[/color]

Żeby być wielkim trenerem, trzeba być wielkim zawodnikiem? Taki panuje ostatnio trend. Dagur Sigurdsson trener przebił już chyba osiągnięcia Dagura Sigurdssona zawodnika.

Nie jest to niezbędne. Ale nie możesz nie doceniać 200 czy 300 spotkań w kadrze, 500 czy 600 gier w Bundeslidze. Uczysz się wtedy bardzo dużo. To jest coś, czego nie wyniesiesz z kilku wykładów. Musisz to przeżyć. Takie doświadczenie jest potrzebne.[color=#222222]

[/color]Niektórzy zawodnicy, grając spotkania, nie analizują ich za bardzo. Po prostu cieszą się grą. Ale są tacy, jakim byłem ja: zastanawiałem się, jak gramy, jak grają rywale, jaki jest system, przewidywałem co może się zdarzyć, jak możemy się poprawić, zaskoczyć rywala taktycznie. Gdy zagrasz tak pół tysiąca spotkań, możesz coś z tego wynieść.

Często zaskakuje pan rywali. Gdy zmieniły się przepisy przed igrzyskami w Rio (m.in. brak plastronu dla bramkarza, co oznacza łatwiejsze zmiany – red.), kadra Niemiec była jedną z lepiej wykorzystujących nowe zasady.

Dla mnie przychodzi to naturalnie. Czasem to potrzeba jest matką wynalazku, bo dostajesz zupełnie inny zespół i musisz się dostosować, znaleźć rozwiązania właściwe dla danej grupy. Nie możesz skopiować zagrywek i rozwiązań z poprzedniego zespołu i liczyć, że się uda. Gdy na coś wpadam, nie boję się tego wypróbować.

Patrząc na grę Japonii w Opolu, była ona prawdziwym powiewem świeżości. W Europie piłka ręczna stała się odrobinę nudna.

Zgadzam się. Taka gra sprawia radość nam i kibicom. W Europie jest tyle meczów, tyle presji, stresu, że każdy jest zmęczony, robi kopiuj-wklej, gra jak inni, jak grał rok temu. To może robić się nudne i trochę się o to boję.

Piłka ręczna potrzebuje zmian? Dużo się o tym mówi.

Nie myślę o tym. Naprawdę. Nie mam opinii. Koncentruję się na mojej pracy, nie jestem na co dzień w europejskim handballu. Są inni, odpowiedzialni za to wszystko i to oni podejmują decyzje. Nie chcę ich komentować. Mailem dużo pomysłów, podzieliłem się nimi już wcześniej. Nic nowego już nie mam w zanadrzu.

Co uważa pan za swój największy sukces na ławce?

Mój pierwszy tytuł z Fuechse, Puchar Niemiec, był wyjątkowy. Byliśmy kompletnymi underdogami. Potem, jako faworyci, wygraliśmy Puchar EHF. Z reprezentacją złoto mistrzostw Europy w Polsce było niesamowite, podobnie jak brąz w Rio. Gdybym miał wybrać jedno, wziąłbym jednak triumf w mistrzostwach Europy.

W tym sukcesie nie było żadnego sekretu. Ba! Mieliśmy sześciu kontuzjowanych: Gensheimer, Groetzki, Wiencek i Drux wypadli przed turniejem, w trakcie Weinhold i Dissinger. Ale mieliśmy dobry zespół, team spirit, znaleźliśmy swój styl i nagle byliśmy już w półfinale. Mieliśmy naprawdę dobrą obronę i bramkarzy, czasem zaskakującą i sprytną taktykę. Trafiliśmy po prostu w nasz moment.

Ten turniej wypromował kilku niemieckich zawodników, w tym Andreasa Wolffa, przyszłego bramkarza PGE VIVE Kielce.

[color=#222222]Andy to bardzo otwarty i miły człowiek. Dobrze od tego zacząć. Jest bardzo ukierunkowany na sukces, jest maniakiem treningu, ćwiczy jak szalony. Ma wielką chęć zwyciężania, a umiejętnościami w pojedynkę może wygrywać spotkania. Przypomnijmy choćby finał z Hiszpanią.

Obserwuj autora na Twitterze![/color]

Źródło artykułu: