Biało-Czerwone nie najlepiej rozpoczęły starcie z faworyzowaną kadrą Czarnogóry. Szwankowała skuteczność, nie do zatrzymania była Jovanka Radicević. Polki zdołały się jednak wydostać z marazmu i za sprawą Kingi Grzyb doszły na remis (13:13). - Do pięćdziesiątej minuty toczyłyśmy wyrównaną walkę, a wynik oscylował wokół remisu czy niskiej przewagi Czarnogóry. Sama nie wiem, co wydarzyło się w ostatnim fragmencie spotkania - przyznała w rozmowie z ZPRP Sylwia Lisewska.
W poprzednim spotkaniu świetnie między słupkami zagrała Marina Rajcić. W sobotę jej zabrakło, co było dla nas pozytywnym sygnałem. Znalazła jednak godną następczynię - Ljubicę Nemezić. - Bramkarka odbiła kilka razy rzuty, poszły z tego kontry i wynik nam "uciekł". 10 minut pogrzebało wszystko, czyli ten znacznie dłuższy okres naszej dobrej gry - oceniła najlepsza obecnie strzelczyni w PGNiG Superlidze.
Rozgrywająca reprezentacji Polski w całym meczu dołożyła 6 bramek. Kilka razy wykonała swój firmowy rzut - potężną bombę z drugiej linii. Gorzej wychodziły jej za to rzuty z 7 metrów, w których rzadko się myli. - W sobotę nie rzuciłam dwóch karnych, a to element, z którego powiedzmy, że słynę w naszej lidze. Nie wiem, czy to były decydujące chwile o przebiegu spotkania, ale na pewno były to dwie bramki, które powinny były paść - stwierdziła.
Odniosła się także do komentarzy na swój temat, które pojawiły się po grudniowym turnieju w Niemczech. - Cieszę się z każdego miłego słowa, bo po mistrzostwach przeczytałam wiele negatywnych komentarzy na swój temat. Jestem w reprezentacji dość świeżą postacią i może potrzebowałam takiej imprezy jak mistrzostwa świata, by coś zrozumieć, coś poznać i przeżyć. Starałam się teraz wprowadzić nieco więcej luzu w swojej grze - dodała.
Sama także potrafiła uderzyć się w pierś. - Popełniłam też parę szkolnych błędów, wynikających może ze zmęczenia, więc ciężko jest mnie ocenić samą siebie. Reprezentacja przegrała, a fajne mecze indywidualności czy poszczególnych piłkarek schodzą zawsze na drugi plan - podsumowała Lisewska.
ZOBACZ WIDEO Kamil Glik: Zweryfikuje nas dopiero mecz z Senegalem