Kiedy we wrześniu 2014 roku EHF ogłosił Chorwację gospodarzem Mistrzostw Europy 2018, kraj kochający piłkę ręczną opanowała euforia. Ale z czasem wraz z nią urosły też oczekiwania. Nie tylko wielkiego wydarzenia, świetnego widowiska, ale też, a może przede wszystkim, spektakularnego sukcesu. Bo choć Hrvatska medale zdobywa dość regularnie, to do ostatniego złota wywalczonego przez Chorwację należy się cofnąć aż 14 lat, do igrzysk olimpijskich w Atenach.
Projekt "Chorwacja 2018" powierzono pierwotnie Żeljko Babiciowi. Młody, niezbyt doświadczony, acz odważny trener miał zbudować reprezentację na swój wzór - przeprowadzić rewolucję pokoleniową i przygotować nową generację zawodników do wielkiego turnieju na własnej ziemi. Jak się miało potem okazać, sprawa mocno się skomplikowała.
Pierwszym wyzwaniem Babicia były polskie mistrzostwa Europy 2016. Chorwaci zdobyli brązowy medal, dokonując cudu, gdy pokonali Polskę czternastoma bramkami i zapewnili sobie awans do półfinału. Wydawało się, że rodzi się nowa reprezentacja zdolna do wielkich rzeczy. Potem przyszły jednak igrzyska w Rio. Tam Hrvatskę zatrzymała... Polska. Już w ćwierćfinale. Babić podał się do dymisji, której ostatecznie jednak nie przyjęto. Podkreślano, że to nie ma znaczenia, że liczy się tylko wynik na Euro za 1,5 roku.
Selekcjoner więc został i mocno przewietrzył szatnię. Sześć miesięcy później do Francji nie pojechali chociażby Kresimir Kozina, Marcelo Brozović, Ivan Cupić czy Igor Karacić. Dziwił zwłaszcza brak ostatniej dwójki. Z nowymi gwiazdami jak Marko Mamić Chorwaci grali efektownie i efektywnie, będąc jednym z najmłodszych zespołów turnieju. Dotarli do półfinału. W nim ulegli jednak Norwegii, a brąz stracili w dramatycznych okolicznościach przeciwko Słowenii. Mimo wszystko widać było progres. Tym razem nie czekano jednak nawet na decyzję Babicia. Jeszcze zanim wrócił do kraju, był już bez pracy. Podobnie jak cały jego sztab. Niezłomna wiara działaczy okazała się niewystarczająca.
Do imprezy dekady dla Chorwatów zostało 12 miesięcy, a trenera, który budował na nią kadrę już nie było. Po dwumiesięcznych poszukiwaniach padło na Lino Cervara, twórcę wszystkich największych triumfów reprezentacji Chorwacji w latach 2002-2010, łącznie ze złotem igrzysk i srebrem MŚ na własnych parkietach w 2009 roku.
Ten przyjął całkiem słuszną taktykę i powołał wszystkich najlepszych chorwackich szczypiornistów, nie bacząc na wiek, ani żadne inne sprawy. Zbudował kadrę na tu i teraz. Takim sposobem na ruszających w piątek ME koszulkę w biało-czerwoną szachownicę znów przywdzieje 32-letni Mirko Alilović czy 37-letni Igor Vori. Przez poprzedniego trenera raczej nie byli brani pod uwagę. - Odkąd po raz pierwszy wszyscy się zebraliśmy, z trudem możemy doczekać się początku turnieju. Wykonaliśmy fenomenalną pracę. Ja, jako najstarszy, mogę powiedzieć i pochwalić wszystkich graczy - od pierwszego do ostatniego. Jesteśmy gotowi, jest pozytywna nerwowość, ale myślę, że będzie znacznie łatwiej, gdy spotkamy się z naszymi fanami w Splicie - przekonuje ostatni z wymienionych.
Cervarovi sen z powiek spędzać mógł stan zdrowia największej gwiazdy zespołu i fundamentu reprezentacji Domagoja Duvnjaka. Gdy rozmawiałem z nim we wrześniu, gdy jeszcze nie wiadomo było kiedy dokładnie będzie gotów do gry, mówił: - Teraz najważniejsze dla mnie to być zdrowym. A jeśli zdążę wrócić i zbudować formę, by tam wystąpić, to zrobię wszystko byśmy powtórzyli wynik z 2009 roku i dotarli do finału.
Zdążył. Na parkiet wrócił w grudniu i wygląda na to, że do formy także. Ale Alfred Gislason, jego klubowy trener, jawnie odradzał mu udział w mistrzostwach. Duvnjak nie miał jednak żadnych wątpliwości. Gwiazdor THW Kiel znów będzie ciągnął swoją kadrę za uszy po medal.
Ale być może nie będzie to aż tak widoczne, bo tym razem partnerów ma znakomitych. Na środku rozegrania szaleje Luka Cindrić, najlepszy środkowy rozgrywający ubiegłego sezonu w Europie. Są wyborne skrzydła z Manuelem Strlekiem i Ivanem Cupiciem. Kadra jest iście imponująca. Wydaje się, że bez słabych punktów. - Nie mamy prawa na nic narzekać. Otacza nas wspaniała atmosfera. Pozostaje tylko czekać na pierwszy mecz - mówi Cervar.
Ten przypadł na konfrontację z Serbami. W grupie Chorwaci mają również Szwedów i Islandczyków. Stawka wyrównana, ale dla Chorwatów liczą się tylko trzy zwycięstwa. Mimo wszystko do turnieju zawodnicy podchodzą ze spokojem. - Grupa jest piekielnie wymagająca, dużo bardziej niż przed rokiem we Francji, ale tak zawsze jest na mistrzostwach Europy, choćby dlatego, że są tylko 4 zespoły w jednej grupie. Wiemy, że startujemy z roli jednych z faworytów, zdajemy sobie sprawę, że stać nas na ten medal, ale mamy w głowach też mistrzostwa we Francji, kiedy o wyniku decydowały detale. Wiemy, że walka będzie na całego - zapewnia Marko Mamić.
Kiedy Cervar podpisywał kontrakt z chorwackim związkiem, przedstawiono mu jeden cel: złoto ME. Ten wezwał więc wszystkie ręce na pokład. Wszyscy zjednoczyli się w jednym zadaniu. - Każdy z chorwackiego środowiska piłki ręcznej jest podekscytowany mistrzostwami w naszym kraju. Nam jako gospodarzom szczególnie zależy na dobrym wyniku na tej imprezie. Będziemy uchodzić za jednych z głównych faworytów i mam nadzieję, że się z tej roli wywiążemy - podsumowuje Mamić.
Na Twitterze: Obserwuj @Maciek_Szarek
ZOBACZ WIDEO: "Damy z siebie wszystko" #8. Kołodziejczyk: Ekstraklasa nie weryfikuje żadnych umiejętności