Ekipa do tańca i do różańca. Niegrzeczni chłopcy z Niemiec znów atakują

Getty Images / Na zdjęciu: Andreas Wolff
Getty Images / Na zdjęciu: Andreas Wolff

Lubią imprezować, potrafią przyjść pijani do studia telewizyjnego, w ich bramce stoi szaleniec. Przede wszystkim jednak świetnie grają w piłkę ręczną. Niegrzeczni chłopcy z Niemiec bronią w Chorwacji tytułu mistrzów Europy.

W tym artykule dowiesz się o:

- Czy wy już coś tankowaliście? - zapytał prezenter telewizji ZDF. Andreas Wolff prawie drzemał, Tobiasowi Reichmannowi plątał się język. Z łańcuchem na szyi do studia wszedł Finn Lemke i udawał niewolnika. Hendrik Pekeler wjechał na wózku transportowym, prowadzonym przez największy oryginał niemieckiego handballa, bramkarza Silvio Heinevettera.

Kilkanaście godzin wcześniej Niemcy - po zwycięstwie nad Polakami - zdobyli brąz igrzysk olimpijskich w Rio. Imprezę zaczęli już w autobusie. Wtedy jeszcze skromnie, w palnik dali po ceremonii medalowej. - Musieliśmy się pilnować do 17. Teraz każdy może robić, co chce - skwitował Uwe Gensheimer. Wszystko oczywiście za zgodą trenera Dagura Sigurdssona. Islandczyk stworzył niemieckich "Bad Boys", zawodników gotowych skoczyć za sobą w ogień.

W 2014 r. zastał kadrę w rozsypce, jego poprzednik Martin Heuberger nie zakwalifikował się do trzech imprez mistrzowskich i kibice najchętniej wywieźliby go z kraju na taczce. Podziękował nasyconym gwiazdom, ze starej gwardii ostało się raptem kilku graczy. Wolał pracę u podstaw z młodzieżą. Zanim zabrał kadrowiczów na trening, zaprosił ich na seans wideo, który zmienił niemiecką piłkę ręczną.

Jego podopieczni obejrzeli film o koszykarzach Detroit Pistons. Zespół bez gwiazd zdobył tytuły mistrzowskie w NBA (1989 i 1990 r.), a przecież mówimy o erze Chicago Bulls Michaela Jordana czy Los Angeles Lakers Magica Johsona. Gdy wychodzili na parkiet, rywalom miękły nogi. Sam wygląd "Rozrabiaki" Denisa Rodmanna budził strach. Nie patyczkowali się, grali na granicy przepisów, dla nikogo nie mieli litości. Przez rywali nazywani "łowcami bez klasy". Bali się ich wszyscy, bez wyjątku, niejedno spotkanie wygrali przed wyjściem na parkiet. Po prostu "Bad Boys" z Detroit.

Po co to wszystko? Sigurdsson chciał wszczepić swoją filozofię - nie mamy indywidualności, stawiamy na kolektyw. Niemcom tak spodobała się ta koncepcja, że od razu powiesili plakaty Detroit w szatni. Wzięli ich za wzór, wiedzieli, że samymi umiejętnościami wiele nie zdziałają. Dostali pomoc od Roggischa, asystenta Islandczyka, bulteriera piłki ręcznej. W historii Bundesligi było może raptem kilku równie agresywnych, nieprzyjemnych obrońców.

Efekty przyszły szybciej niż ktokolwiek się spodziewał. MŚ 2015 skończyli na piątej lokacie, ale na ME 2016 jechali bez wielkich nadziei na sukces. Ze względu na plagę kontuzji uznawano ich za najsłabszą niemiecką kadrę od lat.

"Bad Boys" zadziwili, pewnie samego Sigurdssona. Rośli z każdym wygranym meczem. Ducha zespołu czuć było na każdym kroku. Na treningu, spotkaniu z mediami, na rozgrzewce. Każdy time-out kwitowali okrzykiem "Bad Boys". Znali swoje miejsce w szeregu, wieżowiec Lemke (210 cm) bronił dostępu do bramki Wolffa, będącego odkryciem turnieju. Christian Dissinger i Steffen Weinhold bombardowali z daleka, Reichmannowi nawet nie zadrżała powieka przy rzucie karnym. Gdy pojawiły się urazy, w zespół znakomicie wkomponowali się Kai Haefner i Julius Kuehn. Przed finałem w Krakowie tak się nakręcili, że zmietli Hiszpanów z parkietu. I mogli ruszyć w miasto.

Akurat turniej w Polsce przeszedł obok nosa Silvio Heinevetterowi. Bramkarz Fuechse Berlin idealnie wpisuje się w koncepcję niegrzecznego chłopca. Koledzy są krnąbrni tylko na parkiecie, Heinevetter niemal zawsze. Ekscentryk, szaleniec, szokuje na parkiecie i poza nim. Przy okazji jest znakomitym golkiperem i ulubieńcem kibiców. Broni w szalony sposób. Tam gdzie inni wystawiliby rękę, on wystawia nogę. Po udanych interwencjach eksploduje.

W Niemczech jego sposób bycia nikogo nie dziwi. Kilka tygodni temu uratował Fuechse remis, broniąc rzut karny, po czym wykrzyczał radość w twarz strzelca, Roberta Webera z Magdeburga. To i tak pikuś przy jego poprzednich występkach.

Podczas MŚ 2013 wyzywał Macedończyków od świń. W Lidze Mistrzów wyszedł daleko od bramki i powalił rywala chwytem zapaśniczym. A najwięcej pożywki dostarcza kolorowej prasie. Od ośmiu lat jest w związku z 19 lat starszą (!) aktorką Simoną Thomallą. W 2010 r. wywołał skandal, gdy na imprezie pocałował Svena Martinka, gwiazdę niemieckiej telewizji i byłego partnera Thomalli. Ot tak, by po prostu pokazać, że nie ma między nimi konfliktu.

U mistrzów Europy wprawdzie nieco się zmieniło, ale Heinevetter ocalał i w Chorwacji stworzy duet z Wolffem. Do Japonii wyjechał za to Sigurdsson. Nowy trener Christian Prokop musi mierzyć się z oskarżeniami o zabicie ducha "Bad Boys". Zostawił w domu trzech mistrzów Europy - lidera obrony Finna Lemke, Fabiana Wiedego i Rune Dahmkego. Szczególnie ostatni z nich nie ukrywał rozgoryczenia w mediach. Prokop wolał dwóch debiutantów z Lipska, Bastiana Roscheka i Maximilliana Janke, z którymi do niedawna pracował w Bundeslidze.

Pomimo roszad kadrowych, w Chorwacji i tak będą jednymi z faworytów. W rundzie wstępnej czekają ich dwa przetarcia z Czarnogórcami i Macedończykami oraz wymagający sprawdzian ze Słoweńcami. Niemcy chcą zrehabilitować się za wpadkę w 1/8 finału MŚ 2017. Wtedy pili ze smutku (ponoć 20 rodzajów piwa). Teraz marzą o powtórce z Rio. I chyba telewizja znowu by im wybaczyła.

ZOBACZ WIDEO: "Damy z siebie wszystko" #8. Kołodziejczyk: Niesamowity zjazd Krychowiaka. Powinien odejść

Komentarze (1)
avatar
Elzbieta Kobiec
12.01.2018
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Dobre! myslałam ze w gaz to tylko Polaczki dają.........