Przed meczem z Danią wynik 26:25 braliśmy w ciemno. W końcu odmłodzona kadra miała stanąć naprzeciwko tuzów, mistrzów olimpijskich z Rio. Schodząc z parkietu, Biało-Czerwoni mogli, a raczej powinni czuć niedosyt. Do największego sukcesu nowej reprezentacji zabrakło tylko i aż doświadczenia.
- Wydaje mi się, że przegraliśmy na własne życzenie - powiedział Paweł Paczkowski, jeden z najlepszych w zespole, ale i winowajca nerwowej końcówki. Rozgrywający w 57. minucie dostał czerwoną kartkę za faul w kontrze. - To było głupie i nieodpowiedzialne zachowanie, nie da się tego wytłumaczyć - stwierdził po spotkaniu.
Co by nie pisać, Polacy wykonali ogromny skok jakościowy w porównaniu do starcia z Francuzami. Trójkolorowi zdeklasowali naszych szczypiornistów pod każdym względem (15:29) i w kadrze zapanowały minorowe nastroje. Przecież w czerwcu w podobnym zestawieniu reprezentacja sensacyjnie zremisowała na wyjeździe z silną Serbią.
- Po meczu z Francją powiedzieliśmy sobie kilka mocniejszych słów w szatni. Pokazaliśmy, że potrafimy walczyć - podkreślił Adam Malcher.
ZOBACZ WIDEO Szukasz sportowych emocji? Włącz WP Pilot
[color=#000000]
[/color]
Bramkarz Gwardii Opole dał kolegom impuls do walki z Duńczykami, wybronił wiele nieoczywistych rzutów, rozpoczynał kontry. Cała druga połowa była zastrzykiem optymizmu większym niż czerwcowe spotkania eliminacji mistrzostw Europy. Paczkowski - wbrew wielu opiniom - potwierdził, że posłużył mu wyjazd do Zaporoża, gdzie prawdziwymi testami są jedynie spotkanie w Lidze Mistrzów. Antoni Łangowski wyszedł na parkiet bez respektu dla rywali i imponował bezkompromisowością, rzutowo odblokował się Tomasz Gębala. Nadal kulała skuteczność z drugiej linii, więcej trzeba oczekiwać od Rafała Przybylskiego i Kamila Syprzaka, ale w świat poszedł komunikat: jeszcze nas nie skreślajcie, dajcie nam czas.
Na fali entuzjazmu Biało-Czerwoni zmierzą się z Norwegami, drużyną, która nigdy nam nie leżała, włącznie z czasami generacji Karola Bieleckiego (porażka na ME 2016). W ciągu ostatnich 12 miesięcy będzie to trzecia potyczka ze Skandynawami. Podczas styczniowych MŚ, jeszcze za panowania Tałanta Dujszebajewa, skończyło się minimalną porażką 20:22. O kolejnym starciu większość z obecnych kadrowiczów chciałaby zapomnieć. Jeden z pierwszych meczów pod wodzą Piotra Przybeckiego skończył się blamażem 22:41, choć wśród przeciwników zabrakło wielu podstawowych graczy.
Kiedyś na północy Europy z podziwem patrzono na osiągnięcia Polaków, teraz młodzieńcza fantazja Sandera Sagosena doprowadziła Norwegów prawie na sam szczyt handballa. Wicemistrzowie świata stali się łakomym kąskiem dla największych. Niedawno do Flensburga trafili Magnus Jondal, Goran Johannessen i niesamowity w kadrze Torbjorn Bergerud. Reszta zespołu występuje w Bundeslidze od lat bądź wkrótce znajdzie w niej zatrudnienie. Po Kenta Robina Tonnesena sięgnął przed sezonem wielki Telekom Veszprem.
Dla Skandynawów niemożliwe już nie istnieje. W eliminacjach ME 2018 zrewanżowali się Francuzom za porażkę w finale MŚ, w trakcie Golden League zaskakująco łatwo odskoczyli Trójkolorowych i wygrali 30:26. Zacięta rywalizacja z Norwegami byłaby równie dużym zaskoczeniem jak przebieg spotkania z Danią. Autorska kadra Piotra Przybeckiego - bez ciążącej presji - jest jednak w stanie zagrać jak równy z równym z każdym na świecie. A w razie niepowodzenia trzeba pamiętać, że imprezą docelową (jak na razie) są styczniowe prekwalifikacje mistrzostw świata 2019 w Portugalii.
Golden League:
2. Wzajemny szacunek.
3. Ciężka praca.
4. Odpowiedzialność za siebie i drużynę.
5. Świadomość powagi reprezentowania swojego kraju.
Jeśli to zacznie funkcjonować u każdego z nich Czytaj całość
Nie podzielam entuzjazmu po ostatnim naszym meczu. Duńczycy z nami zagrali raczej bez jak Czytaj całość