W sierpniu 2016 roku Polacy stworzyli z Duńczykami porywające widowisko. Po heroicznej walce w olimpijskim półfinale, zwieńczonej dogrywką, opuszczali parkiet z opuszczonymi głowami. Kilka dni potem Duńczycy zostali złotymi medalistami, a wielka generacja Biało-Czerwonych, podłamana porażką, nie dała rady Niemcom w meczu o brąz.
Polakom pozostało wspominanie tamtych wydarzeń, bo na parkiecie w Aarhus pojawiło się raptem pięciu uczestników półfinałowego boju. Duńczycy od czasu igrzysk niemal nie zmienili składu. Z występów w kadrze zrezygnowali jedynie Kasper Sondergaard i Mads Christiansen. Pozostała po nich wyrwa na prawym rozegraniu, ale Nikolaj Jacobsen dysponował na tyle szeroką kadrą, że nie musiał specjalnie martwić się słabszą obsadą tej pozycji.
Piotr Przybecki z kolei wciąż szukał optymalnych rozwiązań. Spotkanie z Francją zakończyło się bolesnym laniem od mistrzów świata (29:15), choć początek rozbudził apetyty. Ale nie tak bardzo jak spotkanie z Duńczykami.
Zaczęło się niemrawo. Polakom z olbrzymim trudem przychodziło sforsowanie obrony z Henrikiem Mollgaarem w środku. Michała Potocznego próbował odciąć Magnus Landin (z niezłym skutkiem), ścieżkę przez centrum zamykał Mads Mensah Larsen. Gdy już udało się przedrzeć, to wyrastała druga ściana, Jannick Green. Bramkarz Magdeburga jakby przyciągał piłki w sytuacjach sam na sam. Po 20 minutach miał na koncie 7 interwencji. Na 11 wrzutów (64 proc.). Kosmiczny wynik. Jedynie błyskotliwy Arkadiusz Moryto znajdował sposób na Duńczyka.
Biało-Czerwonych podźwignął Adam Malcher. Aż Duńczycy z niedowierzaniem kręcili głowami, gdy golkiper uruchamiał kontry. W końcu "Jogi" zatrzymał nawet nieomylnego wcześniej Mensaha Larsena. Znakomitą zmianę za Piotra Chrapkowskiego dał Antoniego Łangowskiego. Na co dzień w PGNiG Superlidze nie popisuje się równie efektownymi rzutami jak z mistrzami olimpijskimi. W pełnym biegu dwa razy odpalił w okienko bramki Greena i zmniejszył stratę do jednego gola (9:8). A to nie koniec.
Malcher wciąż dokonywał cudów, a koledzy z przodu popisywali się prawdziwymi perełkami. W bardzo niewygodnych pozycjach trafiali Przemysław Krajewski i Rafał Przybylski. Co więcej, w 40. minucie był remis 15:15! Każda kolejna udana akcja napędzała Biało-Czerwonych. Paweł Paczkowski nie dawał szans Greenowi, niemożliwe piłki zgarniał w powietrzu Kamil Syprzak i zdezorientowani Duńczycy tylko patrzyli po obie. Mecz wymykał im się z rąk. Nikolaj Jacobsen wychodził z siebie na czasach.
Fenomenalny Paczkowski dał prowadzenie 22:19 w 50. minucie. Zresztą, po przerwie wszyscy Polacy byli fenomenalni. Bez wyjątku. W buty Karola Bieleckiego wszedł Tomasz Gębala, ręka nie drżała Michałowi Daszkowi. Biało-Czerwoni mieli na widelcu mistrzów olimpijskich. I tylko doświadczenia brakło.
Sytuację skomplikowała czerwona kartka dla Paczkowskiego. Rozgrywający Motoru Zaporoże sfaulował rywala wychodzącego z kontrą i w osłabieniu Duńczycy rzucili trzy bramki z rzędu (26:25). Piłkę meczową miał w rękach Tomasz Gębala, ale jego pocisk zatrzymał się na słupku. Sensacja była o krok. I nieistotne, że rywale wystąpili bez Mikkela Hansena i Rasmusa Lauge Schmidta. Ta kadra da nam jeszcze mnóstwo radości.
Golden League:
Dania: Green, N. Landin - M. Landin 1, Mensah Larsen 3, Mortensen, Zachariassen 1, Svan, Lindberg 12, Toft Hansen, Mollgaard 3, Hansen, Olsen, Damgaard 2, Hald 2, M. Larsen, Balling 2, Moller
Kary: 4 min
Polska: Malcher, Wyszomirski - Krajewski 3, Wróbel, Walczak 1, Łangowski 2, Czuwara, Syprzak 2, Potoczny 2, Moryto 4, Daszek 3, M. Gębala 1, Przybylski 1, Paczkowski 3, Szyba, T. Gębala 2, Chrapkowski 1, Daćko
Kary: 6 min
Czerwona kartka: Paczkowski (57 min.)
ZOBACZ WIDEO: Mateusz Kusznierewicz: Pioruny waliły jeden po drugim dookoła. To były chwile grozy