Polska - Białoruś. Pogrzeb gladiatorów

PAP / Marcin Bednarski
PAP / Marcin Bednarski

Polscy piłkarze ręczni obudzili w sobie wojowników i zabrali nas na roller-coaster, który kochamy. Powstanie gladiatorów zamieniło się jednak w pogrzeb. Biało-Czerwoni zremisowali z Białorusią 27:27 i stracili szanse na awans do mistrzostw Europy.

Kilka dni temu, kiedy wróciliśmy na tarczy z Mińska, cała Polska była w szoku. Nie chodziło o sam wynik, ale o to, że w drużynie brakowało ognia. Gladiatorów, którzy przyzwyczaili kibiców do krwi, potu i łez, ogarnęła niemoc. Nie było impulsu, nie było sportowej złości. Sami zawodnicy nie potrafili wytłumaczyć, co się stało.

W Orlen Arenie była chęć, była pozytywna wściekłość. Momentami brakowało za to dobrej piłki ręcznej.

Polacy słabo grali w ataku. Nie było płynności, nie było zaskoczenia. Rywale na czele z bramkarzem Wiaczesławem Sałdacenką czytali Biało-Czerwonych jak otwartą księgę. Zawodzili doświadczeni, którzy mieli być liderami. Gole po akcjach pozycyjnych w pierwszej połowie mogliśmy liczyć na palcach jednej ręki, a sam Karol Bielecki w czterech próbach mylił się aż trzy razy.

Jakby tego było mało, źle wyglądał nasz środek obrony. Artsiom Karalek zdominował koło, a Siergiej Szyłowicz i Boris Puchowski robili z naszych defensorów wiatraki. Nic więc dziwnego, że w pierwszej połowie przegrywaliśmy nawet różnicą czterech bramek (10:14).

ZOBACZ WIDEO: Wkrótce rusza zimowa wyprawa Polaków na K2. Tego nie dokonał jeszcze nikt na świecie

Wynik drgnął dopiero, gdy dobrą zmianę między słupkami dał Adam Morawski. To dzięki jego interwencjom Polacy odrobili część strat. Po przerwie dzieło bramkarza Orlen Wisły Płock kontynuował Adam Malcher, więcej było też rzetelności w defensywie. I wreszcie bezbłędny Przemysław Krajewski dał Polakom pierwsze tego dnia prowadzenie (20:19).

Kwadrans przed końcem zaczęło się dziać. Najpierw kontrę zmarnował Michał Daszek, a po chwili za bandycki faul niebieską kartkę dostał Mateusz Kus. Polacy zabrali kibiców na huśtawkę, bo nie minęło kilkanaście sekund, a rzut karny obronił Morawski. Jego wybuch entuzjazmu rozpalił halę.

Mecz, który mógł być pogrzebem, zamienił się w jazdę bez trzymanki. Polacy wstali z kolan i zabrali nas na roller-coaster, który kochamy. Biało-Czerwoni znów walczyli, szarpali i się bili. Jakby jutra miało nie być.

W ruch poszły pięści, do kontry Polacy startowali jak TGV. A kiedy Jurecki trafił na 27:25 i zaczął bić się w piersi niczym Tarzan cała Orlen Arena wiedziała, że coś się dzieje. Rywale jeszcze wyrównali, ale finałowa akcja była nasza. Dujszebajew wziął czas, rozpisał atak. Niestety, Biało-Czerwoni go zmarnowali.

Ostatnie minuty meczu były świetną imprezą, ale po takiej zwykle zostaje największy kac.

Polska - Białoruś 27:27 (13:15)

Polska: Malcher, Morawski - Daćko 2 (1/1), Lijewski 1, Łyżwa 2, Jachlewski 1, Krajewski 5, Bielecki 1, Kus 1, Jurecki 5, Syprzak 1, Moryto, Daszek 6, Przybylski, Paczkowski 1, Chrapkowski 2
Karne: 1/1
Kary: 4 min. (Daszek, Kus - 2 min.)

Białoruś: Sałdacenka, Mackiewicz - Babiczew, Baranow, Browka 1 (1/1), Gajduczenko 2, Karalek 2, Karwacki, Kułak, Kulesz 7, Podszywałow, Puchowski 9 (4/5), Rutenka, Szyłowicz 5, Titow, Jurynok
Karne: 5/6
Kary: 0 min.

Źródło artykułu: