Habemus Tałant. Kim pan jest, panie Dujszebajew?

Tałant Dujszebajew został selekcjonerem reprezentacji Polski. Kiedyś był najlepszym piłkarzem ręcznym globu. Dziś trenuje Vive Tauron Kielce. Na parkiecie raptus, w domu spokojny człowiek. Mówi, że jest obywatelem świata. U nas czuje się jak w domu.

47-latek często powtarza, że na życie trzeba mieć plan. On swój realizuje wzorowo. Jako zawodnik zdobył wszystko. Wygrywał Ligę Mistrzów i mistrzostwo świata. Dwa razy był najlepszym zawodnikiem globu, stał na szczycie olimpijskiego podium. Półka w domu ugina mu się od pucharów i medali. Teraz zwycięską ścieżką kroczy jako trener. Dwa razy zwyciężył już w LM z BM Ciudad Real. - Wszystko, co mam w życiu, osiągnąłem dzięki piłce ręcznej - mówi.

Lepszy niż Smuda

Urodził się w Kirgistanie. Wraca tam co roku. Ostatnio tylko z żoną, kiedyś także z synami. - Odwiedzamy przyjaciół, rodzinę. Mam tam dom matki i ojca. To był dla mnie najlepszy kraj, mam stamtąd cudowne wspomnienia - przyznaje w rozmowie z WP SportoweFakty.

Pytamy o ojczyznę. - Litwa, Łotwa, Gruzja, Azerbejdżan... To wszystko jest jakby moim domem. Urodziłem się przecież w Związku Radzieckim - wyjaśnia. Po chwili dodaje: - Jest takie słowo... Kosmopolita? Czuję się też trochę obywatelem świata. W tym momencie mam dom w Hiszpanii, bardzo lubię Niemcy i Węgry. Dziś pracuję tu, a jutro mogę iść gdzie indziej. Kto wie? Może Kuba, może Stany Zjednoczone. A od dwóch lat mieszkam w Polsce i jestem super zadowolony.

Językiem posługuje się znakomicie. To wzór. Po przyjeździe do Polski zapowiadał, że daje sobie rok. Udało się. Złośliwi podkreślają, że już po kilku miesiącach mówił lepiej niż Franciszek Smuda. A zna też hiszpański, angielski i niemiecki. Ma do tego dryg.

"Byłem jak robot. Tylko praca, praca i praca"

Z Kirgistanu do Moskwy wyjechał w wieku osiemnastu lat. To były jednak podobne klimaty. Szok przeżył, kiedy z dwunastomilionowej metropolii przeprowadził się do malutkiego Santander. Tam zaczął się uczyć wielkiej piłki ręcznej. Później były jeszcze TuS N-Lübbecke, GWD Minden oraz BM Ciudad Real. W tym ostatnim klubie zaczął karierę trenerską.

Występował w czterech reprezentacjach. Między ZSRR, Wspólnotą Niepodległych Państw i Rosją była ciągłość. W barwach WNP sięgnął po najważniejsze trofeum w karierze - olimpijskie złoto. Później zaczął grać dla Hiszpanii. Został mistrzem świata, na IO zdobył dwa kolejne krążki - brązy w Atlancie i Sydney. Zgarnął też trzy medale mistrzostw Europy.

- W 1992 roku byłem młody. To był straszny czas w historii. Wielkie zmiany, rozpad Związku Radzieckiego. Byłem jak robot. Tylko praca, praca i praca. Wszystko po to, żeby zdobyć złoto. A potem stałem na podium i nie było dla nas hymnu. Grali olimpijski - wspomina Dujszebajew. - Pojawiło się pytanie: co dalej? Pojechałem do Hiszpanii. Tam urodził się Alex. Jakiś czas później dostałem ofertę gry dla tamtejszej reprezentacji. Zastanawiałem się nad tym kilka miesięcy. Dziś wiem, że to była jedna z najlepszych decyzji w moim życiu.

Nie żałuje także tego, że półtora roku temu podjął pracę w roli selekcjonera reprezentacji Węgier. Objął drużynę, gdy zawaliła eliminacje do mistrzostw świata. Pracował z Madziarami przez piętnaście miesięcy. Odszedł przez politykę. Zmienił się zarząd federacji, zmieniły się cele i założenia. - Popełniłem błędy, ale jestem z mojej pracy naprawdę zadowolony. Z dwudziestej ósmej drużyny świata zrobiłem dwunastą - mówi.

Kielce zamiast podróży

Trenerem Vive został na początku 2014 roku. Na stanowisku zastąpił Bogdana Wentę. Do Polski trafił, gdy z powodu kłopotów finansowych rozpadło się Atletico Madryt. A plany miał całkiem inne. - Chciałem zrobić sobie rok przerwy. Odpocząć. Pojechać do Australii, Argentyny. Odwiedzić synów. Bertus Servaas wywarł jednak na mnie sporą presję - opowiada z uśmiechem.

Zobacz wideo: #dziejesiewsporcie: ostre wejście Teveza

Źródło: WP SportoweFakty
[nextpage]Pieniądze nie były najważniejsze. Gdyby one decydowały, pewnie wybrałby inny klub. Podobno chciały go HSV Hamburg i Paris Saint-Germain HB. On postawił na Vive i już w jednym z pierwszych wywiadów zapowiedział, że przyjechał do Polski wygrać Ligę Mistrzów.

W Kielcach Dujszebajew odnalazł się błyskawicznie. - Wizyta w Polsce nie była dla mnie szokiem. Klimat jest tu podobny, jak w Rosji czy na Ukrainie. Dużo zieleni, lasów. Czasem śnieg, czasem deszcz. Nie ma tyle słońca, co w Hiszpanii. Życie toczy się normalnym rytmem - mówi.

Boiskowy raptus

Kirgiz uwielbia podróżować, interesuje się światem. Wystarczyło pół roku w Polsce, a już z przewodnikiem w ręce odwiedził Sandomierz, Gdańsk, Wrocław i Malbork. Zasmakowały mu żeberka, tatar oraz ogórkowa. Lubi biegać, jeździ na rowerze. Kiedy ma czas, chodzi z żoną na mecze piłki nożnej oraz siatkówki. Kiedyś razem nurkowali - oczywiście nie w Polsce, tylko na Karaibach.

- W domy jestem innym człowiekiem niż na boisku - przyznaje. Poza parkietem siła spokoju. Na ławce trenerskiej niektórzy powiedzą nawet: furiat. Dwa lata temu podczas meczu z Rhein-Neckar Löwen jego i trenera rywali Gudmundura Gudmundssona musieli rozdzielać zawodnicy. Islandczyk podobno wykonywał w kierunku Dujszebajewa obsceniczne gesty. Ten zareagował, w ruch miały pójść pięści. - Gdy wszyscy są przeciwko niemu, czuje się lepiej - pisały wówczas o Dujszebajewie niemieckie media.

Komisja Dyscyplinarna Europejskiej Federacji Piłki Ręcznej na podstawie zapisu wideo przewinienia nie stwierdziła. Ukarała za to trenera grzywną za zachowanie podczas konferencji prasowej, kiedy prezentował gesty, którymi miał prowokować go Gudmundsson.

Dwa miesiące później podczas finałowego spotkania mistrzostw Polski Dujszebajew starł się z trenerem Orlen Wisły Płock, Manolo Cadenasem. Już po kilku minutach Kirgiz wyskoczył z ławki rezerwowych, ruszył w kierunku Hiszpana i wymierzył mu cios poniżej pasa. Nagranie tego zdarzenia do dziś krąży w internecie. Obaj zostali ukarani. Kirgiz zapłacił trzy tysiące złotych grzywny i cztery kolejne mecze Vive Tauronu drużyny obejrzał z wysokości trybun.

Sportowa rodzina

O piłce ręcznej mówi z pasją. Co jakiś czas podrywa się z miejsca. Jest otwarty, ma skłonność do dygresji. Chętnie opowiada o przeszłości, rodzinie, życiu.

Jego starszy syn - Alex - jest zawodnikiem Vardaru Skopje. Obaj wzięli kiedyś udział w materiale filmowym realizowanym przez EHF TV. Kilka dni później mieli się zmierzyć na parkiecie. Vive grało z Macedończykami. - Jesteś gotowy na mecz? - pytał Tałant. - Oczywiście, pokonam cię! - odpowiedział syn. - Nie, nie tym razem - odrzekł z uśmiechem ojciec. I zaczęli licytację, wykładając na stół karty ze swoimi największymi osiągnięciami. Syn zbyt wielu argumentów nie miał. Dopiero buduje swoją legendę.

Dujszebajewowie cenią się, są przyjaciółmi. Rozmawiają właściwie codziennie. Sentymenty kończą się, gdy rozbrzmiewa pierwszy gwizdek. - Wtedy liczy się tylko mecz - potwierdza Alex w rozmowie z WP SportoweFakty. I dodaje: - Tata był najlepszym zawodnikiem w historii. No, ale ja mogę być stronniczy.

Tałant ma też drugiego syna - Daniela. Nastolatek dobija się do pierwszej drużyny Barcelony. - Jestem zadowolony, jak rośnie. Robi dobre i złe kroki. Czasem popełnia błędy, jak wszyscy. Takie jest życie - mówi. Podkreśla, że obaj potomkowie piłkę ręczną wybrali z własnej woli. - Staram się być dla nich przede wszystkim przyjacielem. Pomagam, doradzam. I powtarzam, że muszą być odpowiedzialni za swoje decyzje. Tak samo, jak ja.

Kamil Kołsut

Komentarze (0)