Tałant Dujszebajew: Parcie na wynik to błąd

- Znajomi dzwonili i pytali: "Dlaczego to robisz?" Odpowiadałem, że chcę spróbować. Mam 12,5 procenta szans na sukces. Tyle samo co inni - mówi Tałant Dujszebajew. Trener Vive Tauronu Kielce może być nowym selekcjonerem reprezentacji Polski.

Nazwisko następcy Michaela Bieglera poznamy w sobotę. Wybierze go Zarząd Związku Piłki Ręcznej w Polsce. Do konkursu zgłosiło się dwunastu trenerów. Cztery kandydatury zostały odrzucone ze względów formalnych.

WP SportoweFakty: Talant Dujszebajew jest faworytem konkursu na selekcjonera reprezentacji Polski?

Tałant Dujszebajew: Nie chciałbym, aby ktoś uznawał mnie za pewniaka. Jeżeli faktycznie w konkursie zostało ośmiu kandydatów, to mam 12,5 procenta szans na sukces. Podchodzę do tego z dużym spokojem. Jeżeli wygram - super. Jeżeli nie - będę miał latem dłuższe wakacje.

Dwa zwycięstwa w Lidze Mistrzów, medale i puchary w Polsce, w Hiszpanii. Komuś z takimi osiągnięciami w ogóle wypada startować w konkursie?

- Znajomi z Hiszpanii dzwonili do mnie i pytali: "Dlaczego to robisz? Po co się zgłaszasz? Przecież jesteś Talant Dujszebajew, masz swoje nazwisko." Odpowiadałem: "Chcę spróbować". Każdy związek ma swoje zasady. W Polsce ustalono właśnie takie.

Pomijając kwestię nazwiska i osiągnięć - dlaczego pan?

- Mówię po polsku, pracuję tu. Wiem, jak wygląda liga. W Kielcach trenuje u mnie siedmiu-ośmiu zawodników mogących występować w reprezentacji. Nauczyłem się też, że praca w klubie i w kadrze to dwie zupełnie inne rzeczy. Byłem przecież selekcjonerem Węgrów. Tam popełniłem błędy. Nie boję się do tego przyznać. Teraz wiem, co trzeba robić inaczej.

Jakie popełnił pan błędy?

- Pracowałem tam przez piętnaście miesięcy. Szliśmy do przodu, krok po kroku. Dziewiętnaście, dwadzieścia meczów. Czterdzieści dwa dni treningowe. W trzydziestym siódmym zapytałem zawodników o to, co robiliśmy wcześniej. A oni nie pamiętali! Wtedy zauważyłem, że reprezentacja to nie klub. Wymaga więcej cierpliwości, częstszego powtarzania pewnych rzeczy.

Zakończyło się dwunastym miejscem na mistrzostwach Europy.

- Moi krytycy nie pamiętają, że brałem tę kadrę, kiedy nie awansowała ona do mistrzostw świata w Katarze. I jestem z mojej pracy naprawdę zadowolony. Z dwudziestej ósmej drużyny świata zrobiłem dwunastą! A przecież mieliśmy dużo kontuzji, ośmiu czy dziewięciu zawodników tak naprawdę dopiero debiutowało w grze na tak wysokim poziomie. Żałuję tylko porażki z Rosjanami. Gdyby Wiktor Kirejew nie zagrał tak wielkiego meczu... Kto wie, co by się stało. Teraz są to jednak tylko spekulacje.

Dlaczego w takim razie nie jest pan już selekcjonerem reprezentacji Węgier?

- Kiedy zaczynałem tam pracę, federacja postawiła przede mną konkretne cele. Po sześciu miesiącach zarząd się jednak zmienił. I zmieniły się też wymagania. Przyszedł młody polityk. Dobry człowiek, ale bez żadnej wiedzy na temat piłki ręcznej. Zaczął domagać się wyniku nie rozumiejąc, że my ten wynik już zrobiliśmy, awansując do mistrzostw Europy. Nowy prezes chciał też, abym przez cały rok mieszkał na Węgrzech. Nie było na to szans. Podziękowaliśmy sobie.

Piłka ręczna jest na Węgrzech mocno upolityczniona. To prawda, że w trakcie turnieju były telefony, rozmowy, naciski?

- Były pytania i przed mistrzostwami, i w ich trakcie. Dlaczego nie wziąłem tego zawodnika, dlaczego tamtego. Nie chcę jednak rozwijać tego tematu. To historia. Życzę Węgrom wszystkiego najlepszego.

Zobacz wideo: Jerzy Janowicz: Przygotowanie tenisowe uda mi się nadrobić

{"id":"","title":""}

Źródło: TVP S.A.
[nextpage]Wśród warunków konkursu na selekcjonera jest przedstawienie wizji programu szkolenia. Jak wygląda pańska?

- Mam swój plan i swoją wizję. Wszędzie, gdzie byłem - czy to w Hiszpanii, czy na Węgrzech, czy w Rosji - stykałem się jednak z politykami. I prawda jest taka, że nikt nie myśli o przyszłości sportu. Każdy chce tylko wyników.

Dla polityków najważniejsze jest tu i teraz.

- Musimy więc sobie odpowiedzieć na pytanie o to, czego chcemy. Podczas mojej
pracy w Ciudad Real robiliśmy plan dla młodzieży. Najważniejsze było dla nas szkolenie. I w ciągu czterech lat wykreowaliśmy dwunastu zawodników, którzy teraz grają w lidze hiszpańskiej oraz mocnych zespołach zagranicznych. Celem powinno być budowanie zawodników dla krajowych drużyn, dla Vive, Wisły, Azotów czy Pogoni. Parcie na wynik to błąd.

W Polsce system szkolenia dopiero się rodzi.

- Kiedy powstanie dwadzieścia akademii na wzór francuski, wtedy reprezentacja będzie odnosić sukcesy na wszystkich poziomach niezależnie od generacji zawodników. A my mamy jedną w Gdańsku. Tylko stałe szkolenie przyniesie stałe wyniki. Ja mogę proponować wiele wariantów, ale najpierw musimy sobie odpowiedzieć na pytanie, kto ma w tym interes. W tym momencie snucie wizji tak naprawdę nie ma sensu. Nowy selekcjoner zajmie się tym za pół roku. Zostało nam przecież półtora miesiąca do turnieju kwalifikacyjnego do igrzysk olimpijskich. To jest najważniejsze.

Prawdziwe wyzwanie przyjdzie później, kiedy kadrę będzie trzeba odmłodzić.

- Rewolucji nie robi się z tygodnia na tydzień. Polska pierwszy sukces odniosła w 2007 roku, kolejny był dwa lata później. Wtedy drużynę tworzyli zawodnicy grający w Niemczech, we Francji, w Hiszpanii. A teraz? W topowym klubie jest tylko Syprzak. Grabarczyk ma już swoje lata, Gębalowie grają w trzeciej lidze, Podsiadło w Nimes spędza na parkiecie po dwadzieścia minut. Za chwilę skończy się generacja Szmala oraz Bieleckiego i reprezentację czeka zmiana. Trener, który poprowadzi kadrę, musi dostać czas oraz możliwość spokojnej pracy.

Nowy trener kadry będzie musiał się też zmierzyć z pytaniem o to, co wydarzyło się na mistrzostwach Europy. Dlaczego Polska przegrała z Chorwacją?

- Gdybym wiedział, na pewno bym to wyjaśnił. Ale nie wiem. Z Serbami Polska wygrała po ciężkim spotkaniu, tak samo z Macedończykami. Mecz z Francją był super. Potem przytrafiła się wpadka z Norwegami. Może te trzy dni przerwy w turnieju to było za dużo? W meczu z Chorwacją rywalom wychodziło wszystko, a Polakom nic. A przecież oni siedzieli już w autobusie, żeby jechać do Wrocławia! Coś takiego zdarza się raz na kilkanaście lat.

Ile w nieudanym wyniku na mistrzostwach Europy było winy Michaela Bieglera?

- Wykonał swoją pracę i będę bronił jego zasług. Nie chcą na niego narzekać. Przed rokiem w Katarze Polska miała trochę szczęścia i zdobyła trzecie miejsce, nie grając wcale tak dobrze. Teraz spisała się lepiej, ale zabrakło tego szczęścia. To jest sport. W Europie mamy dwanaście zespołów, które mogą awansować do pierwszej "szóstki". Przecież Niemcy przegrywali ze Szwedami pięcioma bramkami i gdyby nie szczęście w końcówce, to mógłby być dla nich koniec. Poza tym dziś nikt nie pamięta, że półtora roku temu ulegli oni Polakom. W Katarze zagrali dzięki dzikiej karcie, zebrali doświadczenie i to zaprocentowało. A na ich miejscu mogli być Węgrzy.

Żadna praca w sporcie nie niesie tak dużej presji, jak bycie selekcjonerem drużyny narodowej. Pan to lubi.

- Presja jest super. Jak się jej nie lubi, to lepiej zostać w domu. I w międzyczasie chodzić do pracy od ósmej do piętnastej. Życie bez presji jest po prostu nudne.

Rozmawiał Kamil Kołsut

Źródło artykułu: