Feralna sytuacja miała miejsce w 38. minucie pojedynku, który prowadziła para Gorzelańczyk-Kuliński z Łodzi. Pretensje i zastrzeżenia do ich pracy mieli wszyscy - od kibiców, po zawodników na trenerach, a nawet na działaczach kończąc. Szczególnie uwagi fanów nie uszły uwadze obserwatora zawodów z ramienia ZPRP. Grupa kibiców z Świdnicy była wyposażona w megafon. Prowadzący doping użył go do skrytykowania sędziów oraz zwrócenia uwagi delegatowi.
Wówczas reprezentant związku nakazał przerwanie pojedynku. Nakazał zespołom udanie się do swoich ławek i przywołał do siebie sędziów, a także... służby porządkowe. Spiker wezwał gości do... oddania swojego megafonu. To spotkało się z oburzeniem świdniczan i falą protestów. Ostatecznie dzięki mediacjom Piotra Kijka udało się dojść do porozumienia z kibicami. Obyło się bez ekscesów, a po zakończonym widowisku przedmiot wrócił do właścicieli.
Cała sytuacja wydaje się być o tyle dziwna, że żadna ze stron nie zgłaszała tego faktu arbitrom. Zarówno zawodnicy, jak i sędziowie przywykli już do sytuacji, w których publiczność nie stoi za nimi murem. Tym większe było zdziwienia w obocie przyjezdnych. - To jakieś jaja! Jeżdżę po mistrzostwach świata i tam nikt nie zwraca uwagi na coś takiego! - dało się słyszeć z ławki rezerwowych.
- Myślę, że ten temat był wywołany niepotrzebnie. Od dwóch lat kibice jeżdżą na wyjazdy w pierwszej lidze i nikomu to nie przeszkadzało. Dziś widocznie przeszkadzało. Może coś nowego wchodzi? Takie życie - skwitował krótko trener ŚKPR, Krzysztof Mistak.