Podopieczni trenera Marka Książkiewicza rozpoczęli mecz od pewnej gry w obronie. W połączeniu ze skutecznym atakiem dość szybko wyszli na kilkupunktowe prowadzenie. Widać było, że warszawscy szczypiorniści zaskoczeni są wysoką obroną, jaką wyszli ich rywale. Po rzucie karnym Bartłomieja Koprowskiego gospodarze prowadzili już 8:3. Po piętnastu minutach gry można jednak było odnieść wrażenie, że złapali mała "zadyszkę". Skuteczna dotąd obrona, miała coraz większe problemy z zatrzymaniem rywali, a i w ataku akademicy nie radzili sobie tak skutecznie, jak do tej pory. Tymczasem zawodnicy Politechniki, po kilku udanych akcjach, jakby złapali wiatr w żagle. Odrabiali straty punkt po punkcie, zapisując na swoim koncie kolejne bramki. Kiedy obie drużyny schodziły do szatni na przerwę na tablicy wyników widniał już remis.
Po powrocie na parkiet miejscowi od razu ofiarnie rzucili się do walki, zdobywając bramkę (15:14). Po kilku minutach można było jednak odnieść wrażenie, że na tym właśnie, ich arsenał zagrań w tym spotkaniu się zakończył. Jak bowiem wytłumaczyć niewykorzystane sytuacje sam na sam z bramkarzem, czy przestrzelone rzuty karne? Kiedy przewaga gości zwiększyła się do sześciu bramek, niewielu kibiców wierzyło, że da się jeszcze zniwelować taką stratę. Zielonogórzanie jednak podnieśli się z kolan i mozolnie odrabiali stracone punkty. W końcówce przegrywali już zaledwie jedną bramką. Wszystko wskazywało na to, że mecz szczęśliwie zakończy się remisem, ale w ostatnich sekundach spotkania błąd kroków popełnił Cyprian Kociszewski i z końcowego rezultatu cieszyli się jedynie zawodnicy Politechniki.
Stelmet UZ Zielona Góra - Politechnika Warszawska 29:30 (14:14)