Jestśmy traktowani jak piąte koło u wozu - rozmowa z Tomaszem Walickim, trenerem ChKS Łódź

Szkoleniowiec ChKS Łódź Tomasz Walicki musi radzić sobie z wieloma problemami na jakie natrafia jego drużyna. O kłopotach finansowych, a także m.in. szansach na utrzymanie w lidze opowiedział w wywiadzie dla portalu SportoweFakty.pl.

Rozmowa odbyła się po zakończeniu ligowego spotkania ze Stalprodukt BKS Bochnia, które ekipa ChKS-u przegrała 30:27.

Maciej Wojs: ChKS walczył w Bochni o trzecie ligowe zwycięstwo, jednak to gospodarze okazali się mocniejsi. Co może powiedzieć pan o tym spotkaniu?

Tomasz Walicki: Mecz mógł się podobać przede wszystkim publiczności, gdyż obie drużyny walczyły i zostawiły dużo zdrowia na parkiecie. Nikt nie mógł wypracować sobie większej przewagi, przez dłuższy czas gra toczyła się bramka za bramkę. Co prawda w pierwszej połowie długo goniliśmy wynik, ale na przerwę schodziliśmy przy remisie 12:12. W drugiej połowie kilka razy wyszliśmy z szybką kontrą, udało nam się nawet objąć prowadzenie, ale niestety w felernej 47. minucie złapaliśmy krótki przestój. Kilka prostych błędów, niecelne rzuty, rywale zdobyli w tym czasie cztery bramki i zmuszeni byliśmy gonić wynik po raz kolejny. Mimo, iż mieliśmy jeszcze korzystne sytuacje bramkowe, mam tu na myśli rzut karny i kontrę, to nie potrafiliśmy ich wykorzystać przez co przegraliśmy 30:27.

Prowadzi pan najmłodszy zespół w tej lidze. Kogo chciałby pan w szczególności wyróżnić za dzisiejszą postawę?

- Z postawy wszystkich zawodników jestem zadowolony, bo podjęli walkę z dużo mocniejszym rywalem. Mamy młody zespół, a dzisiaj zabrakło nam jeszcze dwóch rozgrywających i zmuszeni byliśmy grać tylko czterema graczami na obwodzie. Pocieszam się, że za tydzień po kontuzjach powróci kolejnych dwóch chłopaków, dzięki czemu rotacja w zespole będzie trochę większa. Bardzo dobre zawody rozegrał dzisiaj lewoskrzydłowy Konrad Witczak, który rzucał bramki w kilku naprawdę trudnych sytuacjach. Także środkowy rozgrywający Radosław Walczak pokazał się z dobrej strony, rzucił kilka ważnych bramek. Ogólnie cały zespół się starał, ale trochę zabrakło.

W trakcie całego spotkania bardzo energicznie i żywiołowo reagował pan na decyzje pary sędziowskiej. Ma pan do nich jakiś żal bądź uwagi do pracy?

- Żalu w żadnym wypadku nie mam, bo to jest sport i czasami trzeba dostosować się do gry sędziów. W początkowych fragmentach meczu dostaliśmy kilka kar praktycznie nie wiadomo za co, a uważam, że to zespół Bochni grał zdecydowanie bardziej brutalnie i fizycznie. Faktem jest, że mieli do tego predyspozycje, bo mają dużo silniejszych i wyższych zawodników. Taki jest sport, trzeba wykorzystywać to na co pozwalają sędziowie. Nie mogę mieć pretensji do sędziów, bo w końcówce mieliśmy kilka dogodnych sytuacji i sami ich nie wykorzystaliśmy. Nie zwalajmy tutaj nic na parę sędziowską, bo pretensje możemy mieć tylko do siebie.

Przed rozpoczęciem rozgrywek z ChKS-u odeszło dwóch czołowych zawodników, mam tutaj na myśli Bartka Kiełbasińskiego i Martina Dankowskiego. Był pan zmuszony budować ten zespół od nowa...

- Taka jest prawda, chociaż mogę powiedzieć, że straciliśmy aż pięciu czołowych graczy. Odeszli Dybcio i Stegliński, a zasilić miał nas jeszcze nasz wychowanek Tomek Morąg, który ostatnio grał w Białej Podlaskiej. Powrócił do Łodzi, ale nie chciał podjąć u nas gry z tego względu, że nie ma u nas pieniędzy. Zawodnicy dostają stypendia, ale nie jest to co miesiąc, a wyłącznie wtedy kiedy są pieniądze. I proszę nie myśleć, że są to jakieś duże kwoty, bo zazwyczaj jest to 300-400 złotych. Ostatnią wypłatę dostali za sierpień, a teraz grają za darmo i możliwe, że dostaną jakieś pieniądze w grudniu. Jeśli oczywiście takowe będą. Nie mamy możliwości ściągnięcia zawodników z innych klubów, gramy wyłącznie swoimi wychowankami, a Ci którzy wracają nie podejmują u nas gry, bo kto chciałby grać za darmo? Pozostaje się nam cieszyć wyłącznie tym, że mamy nadal dobrą pracę z młodzieżą, ale długo tak nie pociągniemy. To nasz trzeci sezon w pierwszej lidze, a z roku na rok jest coraz gorzej. Co sezon z zespołu odchodzą najlepsi gracze i rok w rok drużynę trzeba budować od nowa.

Skoro jesteśmy już przy tematach pozasportowych, to należy zwrócić uwagę, że pana zawodnicy grają z napisem na koszulkach: Kibicuj (w) Łodzi. Proszę mi wybaczyć, ale to aż ciężko uwierzyć, że w tak dużym mieście jak Łódź, klub występujący w pierwszej lidze nie może znaleźć poważnego sponsora!

- Cóż... Jedynym naszym sponsorem jest miasto, które przeznaczyło na sekcję kwotę 90 tysięcy złotych. Nie ukrywam, że jest to bardzo mała suma, która na niewiele starcza i już pewnie dawno została wykorzystana. Klub stara się pomóc jak może, organizuje nam wszelkie wyjazdy, obiady, transport, sprzęt meczowy. Tak jak już mówiłem chłopcy ostatnie stypendia dostali w sierpniu, dlatego nie mamy czegoś takiego jak premie meczowe. W Łodzi przede wszystkim stawia się na piłkę nożną, czyli Widzew i ŁKS, potem jest żużel, siatkówka, koszykówka, a my tak naprawdę jesteśmy traktowani jak piąte koło u wozu i nikt się nami nie interesuje. Nie mamy żadnego wsparcia finansowego od sponsorów czy kogokolwiek, kto mógłby nam pomóc. Brakuje nawet kilku osób, żeby dać chłopakom wyższe stypendia po 1000 złotych. Wtedy może udałoby się utrzymać ten zespół i wtedy może co rok większość graczy nie opuszczałaby klubu. Nie może być tak, że najstarszy zawodnik ma 23 lata, a pozostali są zaraz po wieku juniora i mają 20 albo 19 lat. Niedługo pewnie stracimy tych najlepszych 19-latków i kim wtedy będziemy grać? Przecież 17-latkowie nie pociągną nam gry w pierwszej lidze...

Pana zespół ma po siedmiu kolejkach cztery punkty. Jak realnie ocenia pan szanse swojej drużyny na utrzymanie?

- Gramy jeszcze kilka meczów u siebie, za tydzień mamy bardzo ważny mecz z Przemyślem. Jeśli uda się go wygrać, to nie jesteśmy na straconej pozycji. Mamy u siebie jeszcze Piekary Śląskie i Grunwald Rude Śląską. Tak na prawdę z każdym zespołem poza Zabrzem jesteśmy w stanie powalczyć. Pomimo, że jesteśmy najmłodszym zespołem, to chłopaki mają wielkie umiejętności. Jeśli bramkarze jeszcze coś odbiją to jesteśmy w stanie wygrać u siebie z każdym. Z Zawadzkimi zagraliśmy koncertowo, ale tylko do 50. minuty, i tak samo jak w dzisiejszym meczu nastąpił krótki przestój, rozkojarzenie, straciliśmy cztery bramki i nie było już szans na odrobienie strat.

Przed chwilą przywołał pan mecz z Czuwajem, który za tydzień rozegracie na własnym parkiecie. Co zamierza pan zmieniać w grze zespołu przed tym pojedynkiem?

- Na pewno grę obronną. Dzisiaj popełniliśmy za dużo prostych błędów, co bezwzględnie wykorzystywała Bochnia. Jeśli uda się nam to poprawić, to będziemy odnosić lepsze rezultaty, bo naszą domeną są kontry. Nie mamy bardzo wysokich graczy, dlatego nasze zagrożenie z drugiej linii nie jest zbyt duże. Kontra, szybki atak i szybki środek - na tym będzie opierać się nasza gra w ofensywie.

Czego mogę panu życzyć w tym sezonie?

- Przede wszystkim utrzymania. Najlepiej takiego dziewiątego miejsca, dzięki któremu nie będziemy musieli grać w barażach i znowu przeżywać sporych nerwów.

Komentarze (0)