Nafciarze do niedzielnego spotkania przystąpili po fatalnej serii w rozgrywkach Ligi Mistrzów - płocczanie przegrali wszystkie cztery mecze i już na starcie rozgrywek znaleźli się pod sporą presją. Kielczanie z kolei rywalizację na europejskim podwórku zaczęli od wygranej, później ponieśli dwie porażki, ale bezpośrednio przed starciem w Płocku zaliczyli piekielnie ważne zwycięstwo z SC Magdeburgiem.
Wiślacy mimo problemów w rozgrywkach europejskich, w ostatnich miesiącach doskonale spisują się w pojedynkach przeciwko Industrii. Płocczanie znaleźli patent na rywali, co udowodnili zresztą na początku tego sezonu sięgając po Superpuchar Polski. Spotkanie w Orlen Arenie zapowiadało się więc niezwykle ciekawie.
Ciekawie może i było, ale z pewnością niedzielnego meczu nie można nazwać dobrą reklamą piłki ręcznej. Od początku sędziowie sypali karami, na boisku iskrzyło, akcje trwały długo, były rwane, a ciągłe przerwy w grze sprawiały, że gra nie miała tempa. Tylko w pierwszej połowie arbitrzy pokazali jedenaście dwuminutowych kar (w całym meczu dwadzieścia jeden), do tego kilkukrotnie korzystali z VAR-u. W konsekwencji jednej z tych wideoweryfikacji niebieską kartką został ukarany Jorge Maqueda - sędziowie dopatrzyli się, ze Hiszpan ugryzł Mirsada Terzicia.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Ależ forma Justyny Kowalczyk-Tekieli. Nagranie z finiszu robi wrażenie!
Jeśli chodzi o sam przebieg starcia, początek był bardzo wyrównany, później Wisła zdołała odskoczyć na niewielkie, bo jedno lub dwubramkowe prowadzenie. Żółto-biało-niebiescy cały czas starali się utrzymywać kontakt z rywalami. Pogubili się dopiero w końcówce, gdy Mitja Janc całkowicie rozmontował ich defensywę. Kielczanie z kolei mocno męczyli się w ataku, więc Wisła w końcówce pierwszej połowy zdołała zbudować przewagę czterech trafień.
Szczypiorniści Industrii kolejny raz fatalnie spisywali się na linii siódmego metra. Do tego znów nie mieli żadnego wsparcia w bramkarzach - przez trzydzieści minut duet Wałach-Mestrić obronił dwie piłki. Szybko złapane kary z kolei mocno utrudniły grę w defensywie, średnio wyglądał też atak pozycyjny. Wiślacy też mieli swoje problemy, ale oni mogli liczyć na Mirko Alilovicia, który w kluczowych momentach stopował ataki rywali.
Drugą połowę gospodarze zaczęli od powiększenia prowadzenia do pięciu trafień. Żółto-biało-niebiescy ani myśleli się jednak poddawać i konsekwentnie starali się niwelować straty. Trzy bramki z rzędu dla przyjezdnych sprawiły, że przewaga Nafciarzy stopniała do dwóch goli. W trudnej dla siebie sytuacji Wiślacy postawili na twardą obronę i zdołali się wyratować.
Kielczanie jednak też w defensywie byli bardzo czujni i na niespełna kwadrans przed końcem meczu Daniel Dujshebaev rzucił bramkę kontaktową (23:22). Chwilę później sędziowie odgwizdali błąd kroków Zarabecowi, a Hiszpan kolejny raz trafił dla Industrii i na tablicę wyników wrócił remis.
Płocczanie szybko jednak odrobili trzy bramki. Trzech stuprocentowych sytuacji nie wykorzystali żółto-biało-niebiescy - najpierw rzut Michała Olejniczaka obronił Alilović, chwilę później Arkadiusz Moryto trafił prosto w spojenie słupka z poprzeczką, z pokonaniem Chorwata nie poradził sobie też Łukasz Rogulski. Niemoc w ofensywie przełamał dopiero w 55. minucie Cezary Surgiel. W odpowiednim momencie o czas poprosił Tałant Dujszebajew, po przerwie bramę kontaktową rzucił Dylan Nahi.
W końcówce cały czas na parkiecie mocno iskrzyło, sędziowie mieli sporo pracy z uspokajaniem zawodników. Najlepiej nerwy płocczan stonował jednak Alilović, który w ostatnich minutach dawał prawdziwy popis.
Ostatecznie Orlen Wisła Płock zwyciężyła czterema trafieniami, a równo z ostatnim gwizdkiem oba obozy ruszyły w swoim kierunku z ogromnymi pretensjami. Na parkiecie wywiązała się przepychanka, nikt też nie ważył słów - wściekli byli przede wszystkim trenerzy - Tałant Dujszebajew i Xavier Sabate.
Orlen Wisła Płock - Industria Kielce 29:25 (18:14)
Jakbyscie nie zauważyli u nas też brakowało 5.
Zytnikov , Samoila , Fazekas , Cokan , Sisko.