Półfinał Ligi Mistrzów. Wszystko, co kielczanie robili przez ostatnie dwanaście miesięcy sprowadziło się do tego momentu. To był ich cel. To obiecali sobie i kibicom w tamtym roku, gdy przegrali walkę o trofeum z FC Barceloną. Zapowiedzieli, że wrócą i to zrobili - chociaż przez większość sezonu to nie o wynikach sportowych mówiło się najwięcej, a o tym, czy drużyna przetrwa, czy znajdą się pieniądze, by utrzymać finansową stabilność. Przetrwali trudny okres i znów zagrali w Lanxess Arenie.
W Kolonii wszystkie problemy odeszły w zapomnienie - liczyło się tylko tu i teraz. A teraz trzeba było zrobić wszystko, by pokonać Paris Saint-Germain HB. Zespół, który po latach rozczarowań twierdził, że jest najmocniejszy w historii. Hansen, Remili odeszli, Karabatić nabawił się kontuzji. Przedstawiciele francuskiej ekipy podkreślali jednak, że bez gwiazd są równie silni - że wskoczą za sobą w ogień, że tworzą prawdziwą drużynę.
Bycie zespołem to jednak coś, na czym kielczanie znają się doskonale. Na dwa tygodnie przed Final4 kontuzji stawu skokowego nabawił się Artsiom Karalek. Walka o postawienie go na nogi trwała do ostatnich godzin. Zagrał - więcej, wyszedł na boisko w pierwszym składzie, grał w ataku i obronie i już w pierwszych minutach pokazał, że można na niego liczyć - błyskawicznie zdobył cztery bramki.
ZOBACZ WIDEO: Wach stanął z rywalem oko w oko. Tak się zachował
Początek, zgodnie z oczekiwaniami, był niezwykle wyrównany. Luc Steins i Dainis Kristopans dwoili się i troili w ofensywie, żółto-biało-niebiescy natomiast błyskawicznie odpowiadali. Gdy trzeba było wziąć odpowiedzialność, jak zawsze, niezwodny okazywał się Alex Dujshebaev.
Doskonale spisywała się kielecka defensywa, swoje dokładał Wolff. Z drugiej strony skutecznymi paradami popisywał się też Palicka, ale w końcówce pierwszej połowy to mistrzowie Polski zachowali więcej zimnej krwi i zanotowali cztery trafienia z rzędu. Żółto-biało-niebiescy grali z dużym spokojem, starali się realizować założenia taktyczne, nie szarpali gry.
Druga część meczu nie zaczęła się dla żadnej z drużyn dobrze - przez sześć minut nie padła bramka. Niemoc pierwsi przełamali szczypiorniści z województwa świętokrzyskiego (znów trafił Alex Dujshebaev). Paryżanie na swoje trafienie musieli poczekać kolejne trzy minuty. Przez kilka chwil kielczanie utrzymywali przewagę dwóch-trzech bramek, ale PSG nie odpuszczało. Piekielne ważne parady zaliczył Palicka, a w szeregach Barlinka Industrii coś jakby się zacięło.
Kielczanie zaczęli mieć problemy w ataku, męczyli się niemal w każdej akcji - teraz to Francuzi tworzyli w obronie solidny mur. Walka rozgorzała się na dobre. Gdy Moryto wpadł w bandy po faulu Steina, serca kibiców z Polski zadrżały. Skrzydłowy szybko wrócił jednak na parkiet, a Holender został ukarany dwiema minutami. Na tablicy wyników status quo się jednak utrzymywał - wymiana ciosów trwała w najlepsze.
Na nieco ponad minutę przed końcową syreną sędziowie odgwizdali rzut karny dla kielczan. Przed rzutem Moryty w hali puszczono "Under pressure" Davica Bowiego i Queenu. 25-latek presję wytrzymał, Jannick Green piłkę odprowadził wzrokiem. O czas poprosił Raul Gonzalez. Paryżanie nie wykorzystali szansy. Siedemnaście sekund, piłka w rękach żółto-biało-niebieskich. Tym razem na rozmowę zaprosił drużynę Tałant Dujszebajew. Kielczanie jednak też stracili piłkę. Cztery sekundy do końca. Nie wytrzymał Prandi.
Barlinek Industria Kielce w finale Ligi Mistrzów. W niedzielę (18 czerwca) o godzinie 18 zmierzą się z SC Magdeburg.
Paris Saint-Germain HB - Barlinek Industria Kielce 24:25 (14:16)