Były skrzydłowy MMTS-u Kwidzyn i medalista mistrzostw Polski skończył karierę zawodniczą w 2013 roku, po dwóch latach objął MMTS i stał się objawieniem. Dwa razy zajmował czwarte miejsce w Superlidze i zgłosił się po niego silny ukraiński Motor Zaporoże, był najmłodszym trenerem w elitarnej Lidze Mistrzów. Od 2019 roku odpowiada za wyniki reprezentacji i stał się koordynatorem całego szkolenia w polskiej piłce ręcznej. W trakcie ruszających 11 stycznia MŚ 2023 będzie najmłodszym selekcjonerem podczas turnieju.
Marcin Górczyński, WP SportoweFakty: Kiedy Polska i Szwecja zyskały prawo organizacji MŚ 2023, rozpoczynał pan karierę trenera seniorów w MMTS-ie Kwidzyn. Po siedmiu latach Patryk Rombel poprowadzi reprezentację w trakcie turnieju. Szybko poszło.
Patryk Rombel, trener reprezentacji Polski w piłce ręcznej: Przygodę trenerską zaczynałem w 2005 roku, bardzo długo pracowałem z młodzieżą, ale rzeczywiście, kariera seniorska rozpoczęła się w 2015 roku. Od początku miałem ambitne plany, spełniłem je nawet szybciej niż oczekiwałem. Czułem, że to moja ścieżka i przygotowałem się do tej roli. Będąc jeszcze bardzo młodym zawodnikiem, spisywałem sobie w zeszytach uwagi o treningach, swoje myśli na temat piłki ręcznej. Nawet do dzisiaj przechowuję tę dokumentację. Miałem wtedy może 11-12 lat, w wieku 13-14 lat zacząłem podchodzić do tematu bardzo profesjonalnie i chciałem czerpać jak najwięcej z każdej współpracy. Dzięki moim byłym trenerom stworzyłem liczne zeszyty ćwiczeń i założeń taktycznych, które potem wdrażałem w pracy z młodzieżą. Jak się później okazało, moja systematyczność i sumienność pozwoliły mi zdobyć zaufanie i szybko objąć drużynę seniorów.
Czy tak młody szkoleniowiec nigdy nie miał problemów z posłuchem w szatni? Niektórzy z podopiecznych byli nawet starsi.
Ludzie tworzą sobie teorie na ten temat, sam słyszałem wiele opinii nawet w moim kontekście. Dla mnie najważniejsze są rzetelność i merytoryczność. Jeśli trzeba przekazać jakąś uwagę, to nie ma dla mnie różnicy, czy rozmawiam z 19-latkiem czy ponad 30-letnim rutyniarzem.
Ponoć w Zaporożu niewielka różnica wieku między trenerem a zawodnikami miała być jedną z przyczyn zwolnienia.
W Zaporożu dostałem ogromną szansę i jednocześnie lekcję, bo był to mój pierwszy kontakt z inną mentalnością zawodników, po prostu z inną piłką ręczną, w końcu Motor grał w Lidze Mistrzów. Skłamałbym, jeśli powiedziałbym, że wszystko przebiegało tam po mojej myśli. Teraz, z perspektywy kilku lat, niektóre rzeczy zrobiłbym inaczej, ale błędów nie robi tylko ten, kto nic nie robi. Wyciągnąłem wnioski i na tym też polega praca trenera. Co do rzekomego konfliktu, to kolejna teoria, która gdzieś powstała, bez związku z rzeczywistością.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: tajskie wakacje byłego gwiazdora
Czuł pan zawiść bądź zazdrość ze strony polskiego środowiska? Nagle na rynku pojawił się trener, który w ciągu czterech lat znalazł się na czele hierarchii.
Zdaję sobie sprawę, że pojawiały się przeróżne głosy i nadal się pojawiają. Z samego początku pracy z kadrą wyciągnąłem wniosek, że nie należy się tym przejmować, krytyka tylko niepotrzebnie odciąga uwagę od rzeczy ważnych. Wolę skupić się na swoich zadaniach, a nie na tym, kto jest moim przyjacielem, a kto wrogiem. Wiem, że są tacy, którym nie pasuję.
Przełomem była propozycja dołączenia do sztabu reprezentacji Talanta Dujszebajewa czy jednak wyjazd na Ukrainę?
Możliwość współpracy z Talantem otworzyła mi trochę oczy na piłkę ręczną na najwyższym poziomie i przy okazji stała się furtką do zbierania nowych doświadczeń w Europie. Za krok milowy uznaję chyba jednak pobyt w Zaporożu. Wyjazd na Ukrainę okazał się praktycznym sprawdzianem dla nabytej wiedzy i to od razu w Lidze Mistrzów. Pojawiły się nowe kontakty, dzięki którym miałem możliwość odbycia zagranicznych staży i odwiedzałem najmocniejsze ośrodki w Europie, spędzałem tam po tydzień bądź dwa. Dużo dały same rozmowy z najlepszymi trenerami świata, bo chętnie dzielili się swoimi przemyśleniami.
Talant Dujszebajew to trenerski mentor?
Spotkałem kilku na mojej drodze. Talant był jednym z tych, od którego czerpałem najwięcej, jednak nigdy nie można opierać się tylko na wiedzy jednej osoby. Nigdy nie zapomnę mojego pierwszego trenera Marka Woronowicza, z którym do dzisiaj mam dobry kontakt. Tak samo korzystałem z pracy z kolejnymi szkoleniowcami - Makulem, Waszkiewiczem, Markuszewskim, Kotwickim. W tym miejscu nie słodzę im, naprawdę każdy kontakt traktowałem jako źródło nowych obserwacji i inspiracji.
Nie brakowało opinii, że stara się pan naśladować Dujszebajewa.
Kolejna łatka, którą mi przypięto. Nie da się wzorować na Talancie, on jest jeden i nikt nie jest w stanie upodobnić się do niego. Czy czerpałem z niego wzorce? Na pewno tak. Czy naśladowałem? Nie, bo to niemożliwe. Jestem Patryk Rombel, mam inny charakter i podejście do zawodu. Talant jest najlepszy, ja staram się pracować na swoje nazwisko.
Pobyt na Ukrainie to nie tylko styczność z Ligą Mistrzów, ale kraj olbrzymich kontrastów, także w sporcie. Trzeba było zmotywować zespół na mecz z amatorami, kończący się wynikiem 60:16.
Na Ukrainie wykonałem największy skok, nabyłem sporo praktycznych umiejętności. To kompletnie inne realia piłki ręcznej, ligi, organizacji klubu, właściwie wszystko było nowe. Musiałem się zmierzyć z wielkim wyzwaniem. Przez większość czasu wychodziło mi to dobrze, bo pierwszy sezon uznaję za udany. W drugim mieliśmy trudny kalendarz w Lidze Mistrzów. Przegraliśmy z czterema mocnymi europejskimi firmami (PSG, Flensburg, Pick, Skjern) i postanowiono się ze mną rozstać. Żałowałem, że akurat w takim momencie. Przyznaję, że kontrastów nie brakowało.
W życiu codziennym także?
Po wyjściu z samolotu w Zaporożu trafiało się do innego świata. Na myśl przychodziły wspomnienia z lat dzieciństwa z wizyt u moich dziadków na wsi. Trudno nawet zrozumieć, o jaki obraz mi chodzi, jeśli nie przebywało się tam na miejscu. Przeżywa się retrospekcję z końcówki lat 80. i 90., czyli z okresu, który sam dobrze pamiętam. Wydaje mi się, że nie doceniamy tego, co mamy za oknem. Przywykliśmy do życia jak na zachodzie. Wracając do Polski, widziałem mnóstwo kontrastów i cieszyłem się, że żyjemy w komfortowych warunkach. Na Ukrainie czas się zatrzymał. Muszę natomiast powiedzieć, że ludzie byli fantastyczni, bardzo pomocni pod każdym względem.
Wojna na Ukrainie mocno dotknęła Polaków, ale pana szczególnie - w Zaporożu zostali znajomi.
Ciągle jestem w kontakcie z kilkoma z nich, na szczęście są bezpieczni. Wojna w końcu dotarła do samego Zaporoża i miasto było bombardowane. Początkowo pociski spadały dość daleko od miejsca, w którym przebywałem, teraz toczą się tam bezpośrednie działania. Wiem, że wiele osób ucierpiało w atakach, ale chociaż mam trochę spokojniejszą głowę, że moim znajomym nic się nie stało.
Niedługo po powrocie z Ukrainy pojawiła się oferta ze związku. Piotr Przybecki dokonał przeglądu kadr po odejściu gwiazd, ale perspektywy na przyszłość nie były najlepsze, wyniki rozczarowywały. Nie było momentów zawahania?
Wątpliwości oczywiście były, ale zdawałem sobie sprawę, że propozycja z kadry może nie pojawić się drugi raz. Wiedziałem, że będzie potwornie ciężko, bo widziałem, w jakim stanie jest nasza piłka ręczna po odejściu wielkich nazwisk. Za ich plecami było pusto. Czekała mnie droga po grudzie, z licznymi przeszkodami. Miałem jednak pomysł, jak tę sytuację polepszyć. Widziałem potencjał w kilku zawodnikach w kontekście kolejnych lat i chyba się nie pomyliłem co do ich oceny.
I od razu przyszło zderzenie z rzeczywistością. Jeden z pierwszych meczów i lawina krytyki. Remis z Kosowem długo siedział w głowie?
Nie, bo później musieliśmy skupić się na meczu z Izraelem, który decydował o awansie na ME. W tamtym okresie mieliśmy plagę kontuzji i to akurat kluczowych zawodników. Udało się zaliczyć pierwszą górę, chociaż zdarzyło nam się ześlizgnąć po drodze. Awansowaliśmy na mistrzostwa, co było kluczem do dalszego rozwoju.
Nie zwątpił pan w ten projekt po pierwszym roku? Na 17 spotkań wygraliście raptem dwa, przegraliście 13, dwa zakończyły się remisem.
Wyniki nie napawały optymizmem, ale poza wspomnianym Kosowem i Izraelem mierzyliśmy się z solidnymi zespołami podczas ME 2020. Pierwszy rok był bardzo trudny, z licznymi kontuzjami, wspominając tylko Michała Daszka, braci Gębalów, Macieja Majdzińskiego, wszyscy nagle znikali z radarów. Grali zawodnicy bez doświadczenia w reprezentacji. Statystyki zawsze są ciekawe, ale najistotniejsze było wypełnianie celów. Przed rozpoczęciem mojej pracy ominęły nas dwie wielkie imprezy, a teraz zagramy w czwartej z rzędu. Wprawdzie raz dostaliśmy się do MŚ 2021 dzięki dzikiej karcie (ze względu na odwołane kwalifikacje w związku z sytuacją epidemiologiczną na świecie)[color=#222222], ale wywalczyliśmy dwa awanse na boisku, poza tym w każdym turnieju notowaliśmy progres.
Udział w MŚ 2021 okazał się promykiem nadziei. Pokonaliście Brazylijczyków i Tunezyjczyków, postraszyliście Hiszpanów, mieliście widoki na ćwierćfinał, ostatecznie zajęliście niezłe 13. miejsce.
Widziałem już wcześniej, że ten sposób pracy przynosi efekty. Mając 40 treningów w roku, a 30 w pełnym zestawieniu, nie da się zdziałać nagle cudów. Powoli rozwijaliśmy się, zresztą w sparingach przed MŚ pojawiały się symptomy poprawy, potem przyszedł obiecujący występ w Egipcie.
ME 2022 zdominował koronawirusowy chaos, ale przynajmniej zanotowaliście kolejny progres.
Kuriozum, sam nie wiem, jak to dobitniej nazwać. Nawet w pracy z juniorami nie pamiętam takiego bałaganu i niepewności jutra. Ten okres wykończył mnie psychicznie i fizycznie. Pomimo to, udało się zrobić kolejny krok naprzód. Pewnie wygraliśmy z Austrią i Białorusią, a przecież nawet kadra z gwiazdami polskiej piłki ręcznej kiedyś wysoko przegrywała z rywalem ze wschodu. Progres był zatem widoczny gołym okiem. Gdyby nie wykluczenia wirusowe, mecz z Niemcami też wyglądałby inaczej. Musieliśmy skorzystać na środku obrony z zupełnie niedoświadczonych Melwina Beckmana i Ariela Pietrasika, a mimo to długo utrzymywaliśmy się w grze. Dopadł nas kryzys z Norwegią i Szwecją, ale gdy wrócili podstawowi kadrowicze, to z Rosją i Hiszpanią wypadliśmy znacznie lepiej.
Patryk Rombel bardzo zmienił się od początku kadencji? Z mojej perspektywy wydaje się, że częściej potrafi tupnąć nogą.
Z boku ktoś powie, że jestem za łagodny i spokojny. Zawsze jednak umiałem nazywać rzeczy po imieniu, jeśli coś mi się nie podobało. Na pewno podchodzę bardziej spokojnie do pewnych spraw niż kiedyś, nie daję się tak bardzo ponieść emocjom. Sami zawodnicy widzieli mnie w wielu wydaniach i powiedziałem im ostatnio, że to jak dotąd najlepsza wersja Patryka Rombla. Po czasie mnóstwo rzeczy bym zmienił, każdy tak ma. Dla mnie najważniejsze jest analizowanie nie tylko gry zespołu, ale także swoich błędów i wdrażanie wniosków. Powielanie błędów graniczy z głupotą.
Z racji wieku jest pan dla kadrowiczów trenerem kumplem?
Przeróżnie. Niektórzy potrzebują zaufania i poklepania po plecach, inni szorstkiego podejścia i męskich słów. Poza boiskiem chcemy, żeby wytworzyła się więź w sztabie i między zawodnikami. Kiedy trzeba, wymagamy jednak konsekwencji i zaangażowania.[/color]
Nie brakuje panu poczucia humoru. Słyszałem anegdotę o ustawianiu taktyki meczowej spośród gości weselnych Arkadiusza Moryty.
Jestem normalnym człowiekiem, jeśli jest miejsce na wygłupy, to oczywiście sobie na nie pozwalam. Nauczyłem się, żeby czasem zdjąć napięcie. Nie da się działać wyłącznie jednym bodźcem. Długofalowo nie można pozwolić na znudzenie i przyzwyczajenie, bo w pewnym momencie dana taktyka przestaje działać. Potrafimy pożartować, napić się wspólnie piwa. Stawiam na normalną ludzką relację.
Dużo obejrzał pan meczów w trakcie kadencji?
Ostatnio kilkanaście meczów w tygodniu, przed MŚ to zawrotne liczby, bo oprócz kadrowiczów śledziłem też rywali. W ciągu roku to setki, a od początku może nawet tysiące.
Pytam nieprzypadkowo, bo ma pan opinię pracoholika.
W ostatnim czasie bardzo skoncentrowałem się już na kadrze seniorów, pracowałem w domu z laptopem i rodzina miała mnie w większym zakresie. Staram się znaleźć balans między życiem a pracą, bo czasem brakowało wspólnego czasu. Kiedyś pracowałem za dużo - przestałem już oglądać mecze po nocach, bo nikomu to nie służyło.
W trakcie pana czteroletniej kadencji, wydarzyło się bardzo dużo - pandemia koronawirusa, kontuzje, początkowo brak wyników. Nie pojawiło się wypalenie?
Ta praca bardzo wyczerpuje psychicznie i fizycznie. Będąc koordynatorem trzech SMS-ów, pozostawałem w kontrakcie z wszystkimi trenerami, dużo jeździłem po kraju, rozmawiałem z kadrowiczami i ligowymi szkoleniowcami. Ciągle widzę sporo rzeczy do poprawy, mamy utalentowanych zawodników na horyzoncie, którzy za 2-3 lata wzmocnią reprezentację. Głowa jest pełna pomysłów, motywacji nie brakuje. Jeśli pojawi się chęć ze strony związku, to chciałbym nadal pozostać w roli selekcjonera. Zaznaczałem to także podczas każdej z rozmów o przyszłości, którą ostatnio prowadziłem.
Umowa z ZPRP obowiązuje do końca mistrzostw świata, konkretny wynik zapewni jej przedłużenie?
Nie ma klauzuli przedłużenia, w ogóle nie rozmawialiśmy o przyszłości. Też muszę szukać opcji dla siebie, bo jestem ojcem trójki dzieci. Mam jakieś alternatywy, ale kadra to oczywiście priorytet. Na razie koncentruję się na MŚ 2023. Przed grudniem był czas, żeby pomyśleć co dalej, ale przed początkiem przygotowań zostawiłem te rozważania.
Czego brakuje pana kadrze? Zwycięstwa z czołówką? Bywało blisko, ale udało się wygrać tylko z jednym zespołem z szeroko pojętego europejskiego topu - w maju 2021 roku ze Słowenią.
Na pewno takie zwycięstwo dodałoby pewności. Byłbym niepoprawnym optymista, gdybym powiedział, że wszystko funkcjonuje idealnie. Brakuje tej kropki nad "i". Mecz ze Słowenią dał bodziec, pokazał, że zmierzamy w dobrą stronę. Liczymy, że kolejny przełom nastąpi podczas MŚ 2023. Zadanie na turniej? Gdzieś przeczytałem, że prezes stawia za cel czołową dziesiątkę, ale naszą ambicją jest awans do ćwierćfinału i miejsce w kwalifikacjach olimpijskich.
ZOBACZ:
Nowy kandydat na lidera kadry. "To dla mnie wielkie wyróżnienie"
MŚ 2023 z atrakcjami dla adeptów