LESZEK ORŁOWSKI
Ten związek piłkarza z klubem naprawdę był jak małżeństwo. Mówiłeś Messi, myślałeś Barcelona, mówiłeś Barcelona, myślałeś Messi. Niepowodzenie Messiego powodowało porażkę Barcelony, niepowodzenie Barcelony Messi odbierał jako osobistą klęskę. Brakowało tylko wspólnych dzieci, choć w zasadzie można tych zawodników, którzy zostali w klubie, porównać do półsierot, porzuconych przez tatę, a pozostałych z mamą.
Dość tego. Gdy tylko zaczyna się pisać o Messim i Barcelonie, rozum się chowa, piórem zaczyna władać serce, sentymenty biorą górę. A tymczasem właśnie rozwód…, - pardon: rozstanie - dowodzi, że żadnego małżeństwa nie było, że ile byśmy nie mówili o uczuciach, związek piłkarza z klubem zawsze będzie związkiem pracownika z pracodawcą, choć w zasadzie w dzisiejszych czasach raczej pasowałoby określenie B to B - biznesu z biznesem.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: sędzia popełnił koszmarny błąd. Jego reakcja stała się hitem sieci
Ofiara losu
Nikt klarownie nie wyjaśnił dlaczego musiało dojść do rozstania. Nawet prezydent Joan Laporta, który od początku utrzymywał, że nie chciał, ale musiał, podczas długaśnej konferencji prasowej nie umiał wytłumaczyć, czemu Messi nie mógł zostać w klubie, nie przedstawił żadnych liczb jasno do takiego wniosku prowadzących. Powtórzył tylko znaną już gadkę o tym, że nie zdawał sobie sprawy ze skali kłopotów finansowych klubu, że La Liga nie chciała się ugiąć i pomóc Barcelonie, że wszystkie wysiłki klubu i wszystkie zgody Messiego na redukcję jego zarobków to było za mało. No tak, ale skoro Messi zgodziłby się zarabiać tyle, co na przykład Busquets, to czemu nie można było wyrzucić Busquetsa, a zatrzymać Messiego?
Po pierwsze dlatego, że Messi nie miał już ważnego kontraktu, (nagle okazało się, że to on bardziej by chciał, żeby umowa wciąż obowiązywała), a Busquets miał, podobnie jak ci zupełnie niepotrzebni, a mocno obciążający budżet jak Coutinho, Umtiti, czy Dembele. Ale jest też po drugie. Ostateczne wyjaśnienie konieczności rozstania z Messim kryje się w jednej z liczb podanych przez Laportę. Otóż cały dług klubu wynosi 1,35 miliarda euro, a z tego 389 milionów to długi "de jugadores", co można rozumieć jako "za piłkarzy", czyli wynikające z niezapłaconych transferów, albo "wobec piłkarzy" co oznacza zaległości płacowe. Na pewno chodzi i o jedno, i o drugie. Teraz postawmy się na miejscu szeregowych zawodników Barcy, albo jeszcze lepiej postawmy w ich miejsce siebie i swoją sytuację w miejscu pracy. Firma, by przetrwać, obcięła nam, za naszą zgodą, pensje, ale i tak zalega nam z kasą za kilka miesięcy, a jednocześnie zatrudnia nowych, nietanich pracowników (tu: Depay, Aguero, Eric Garcia).
Oczywistym stanem w tej sytuacji jest wkurzenie i niechęć do pracy. Co może zrobić szef, żeby załagodzić sytuację? Ano na przykład zwolnić gwiazdę, człowieka najlepiej zarabiającego.
To zresztą sytuacja znana w każdej korporacji, a w mediach w szczególności. W czasach prosperity gwiazda stacji załatwia sobie anormalny kontrakt przychodząc do szefa i pokazując atrakcyjne propozycje od konkurencji. Za rok, dwa, trzy, prosperity się jednak kończy i trzeba zredukować koszty. Szef ma do wyboru: albo wszystkim obciąć pensje o 10, dajmy na to, procent, albo wywalić gwiazdę. Jeśli jest człowiekiem rozsądnym, wybiera to drugie. Tak właśnie postąpił Laporta z Messim.
Miłość na pokaz
Nie ma przypadku w tym, że Gerad Pique zrzekł się swoich zarobków, by klub mógł zmieścić w limicie płacowym i zgłosić do rozgrywek Memphisa Depaya, po odejściu Messiego, a nie przed nim. Dla piłkarzy – jeszcze raz: wyobraźmy sobie siebie na ich miejscu – niepodpisanie nowej umowy z Messim było czymś w rodzaju aktu dobrej woli ze strony szefa klubu, sygnału: wy też jesteście dla mnie ważni.
Oficjalnie, oczywiście, wszyscy zawodnicy Barcy zawsze deklarowali miłość do swego lidera. Piękną legendę trzeba było podtrzymywać, ona jest potrzebna na użytek zewnętrzny. Jednak powtórzmy: klub to nie rodzina, to miejsce pracy (i nie wierzmy zawodnikom przekonującym, że jest inaczej). To korporacja, w której się sobie zazdrości, się podgryza, chce uzyskać awans kosztem kolegi.
Być może tu dotykamy kolejnej istoty zagadnienia. Od wielu lat wszyscy zawodnicy Barcelony byli oceniani przez pryzmat tego, czy pasują do Messiego, czy mogą z nim grać. Coutinho, Dembele, Griezmann i wielu innych było obwinianych o to, że nie potrafią tańczyć jak im król zagra, że nie godzą się bez szemrania do zajmowania na boisku pozycji, jakie król im przydzieli; wszak cokolwiek by na odprawie nie ustalił trener, gdy sędzia gwizdał, Messi ustawiał się tam gdzie chciał i inni musieli się do niego dostosować. Kto z nas byłby zadowolony z takiego układu?
Gwiazdor połowie zespołu blokował możliwość awansu. Leo Messi był jak wielkie drzewo, które zasłaniało dostęp do słońca i deszczu wszystkim innym rosnącym na działce. Gdy się je wytnie, długo będzie go brakować w pejzażu, ale pozostałe rośliny z pewnością na tym zyskają.
Tu wreszcie dochodzimy do kwestii wybitej w nadtytule: jak będzie się wiodło Barcelonie po Messim? Otóż jeśli chodzi o kwestie sportowe, to może się wieść nieźle. Pierwszy mecz, z Realem Sociead, wygrany 4:2 po radosnej, ofensywnej grze, stanowi najlepszy na to dowód. Gerard Pique skomentował, że on i koledzy się po prostu dobrze bawili. Istotnie, wyglądali, jakby ktoś im właśnie zdjął z grzbietów ciężkie plecaki. To może być trafne porównanie, bo przecież dziesięciu chłopa musiało de facto nieść gwiazdora na plecach, czyli biegać za niego, poświęcać własne umiejętności dla chwały asa. A jakaż to ulga dla trenera Koemana, że nie musi on już dopasowywać dziesięciu graczy do jednego, w dodatku wedle jego widzimisie, że może ustalić taktykę jaką chce!
Tak, od pewnego czasu to Barcelona, jako zespół, ale i jako klub także, istniała dla Messiego, a nie Messi dla Barcelony. Przy czym, żeby była jasność, ta sytuacja nie była winą samego Messiego, po prostu nieuchronna logika wydarzeń sama ją wykreowała.
Po odejściu Messiego Barca w tym sezonie niczego nie musi. Nikt nie uzna za porażkę odpadnięcia w ćwierćfinale z Ligi Mistrzów, zdobycia wicemistrzostwa Hiszpanii. No bo przecież skoro nie udało się z Messim... Ten brak presji też może zadziałać na korzyść zespołu. Przed Koemenem tylko trudne zadanie polegające na tym, by sprawić, że Depay czy Martin Braithwaite zawsze będą grać tak jak przeciwko Sociedad. To oczywiście niemożliwe, ale przecież będą mecze, w których zespół pociągnie Antoine Griezmann, wróci Ansu Fati, z szoku po odejściu przyjaciela otrząśnie się pewnego dnia Kun Aguero. Może być nieźle.
Przewracanie piramidy
A kasa? Tu nie ma co liczyć na szybką poprawę w związku z odejściem Messiego. Raczej należy się liczyć z dalszym spadkiem przychodów. Laporta na polu finansów nie może już popełniać żadnych błędów. Sam za największy bodaj uczyniony przez poprzednika Jordi Bartomeu uznał "odwrócenie piramidy", czyli podpisywanie krótkich umów z młodymi piłkarzami, a długich z weteranami, podczas gdy powinno się robić na odwrót. Gdy nastał kryzys, Bartomeu chwalił się ponadto nakłonieniem zawodników do obniżki zarobków, podczas gdy tylko zawarł z nimi umowy o późniejszym rozliczeniu pensji jako premii. Tak więc po pierwsze Laporta musi poczekać aż powygasają kontrakty Pique (obiecał, że w lepszych czasach zrekompensuje mu jego gest na rzecz klubu i Depaya), Alby, Busquetsa, paru innych. Do tego czasu płynność na zapewnić kolejny kredyt, w wysokości 560 milionów, zaciągnięty na zaledwie 1,9 procenta, pozwalający spłacić długi pilniejsze i wyżej oprocentowane.
Tak naprawdę dziś Barcelonie najbardziej potrzebny byłby Monchi, czyli wirtuozerski dyrektor sportowy, który dzięki umiejętnemu obracaniu piłkarzami stworzył w Sevilli potęgę z dosłownie niczego, gdyż zaczynał mając w kasie okrągłe zero. Teraz taki magik mógłby szybko uratować Barcelonę. Trzeba by bowiem za 200 milionów sprzedać Pedriego, a za 20 znaleźć innego zawodnika jego klasy. I tak dalej. Niestety, możliwości pozyskiwania funduszy z innych źródeł już się pokończyły. Pozostaje eksploatacja La Masii. Na szczęście Barcelona ją ma i dlatego nie zginie, choćby miała na pięć czy dziesięć lat przestać się liczyć w walce o triumf w Lidze Mistrzów. A taki scenariusz trzeba zakładać jako nie tyle nawet realny, co jedyny możliwy. Trudno.
Sami socios wybrali na prezydenta pana Bartomeu, który potrafił zapłacić gażę w wysokości ośmiu milionów euro szperaczowi odpowiadającemu za penetrację rynku południowoamerykańskiego, który rozpieszczał olbrzymimi prowizjami agentów transferowanych zawodników. Takie są uroki samostanowienia, demokracji. Gdyby socios postanowili przekształcić klub w spółkę akcyjną, chętni do jej założenia znajdą się szybko.
Galacticos z Paryża
A jaka przyszłość czeka Paris SG z Messim i Messiego w Paris SG? Oczywistą analogią z tym, co obecnie wyczyniają katarscy szefowie klubu z Paryża, za nasze zresztą, płacone przy coraz to droższym tankowaniu, pieniądze, jest pierwszy Galaktyczny projekt Florentino Pereza w Realu Madryt, do którego po objęciu władzy w 2000 roku sternik sprowadzał bardzo drogich i leciwych zawodników, z wielkimi sukcesami na koncie, licząc, że tak zbudowany zespół zdobędzie wszystkie trofea. Koniec tego projektu znamy: w 2002 roku udało się jeszcze z Zinedinem Zidanem i Luisem Figo wygrać Ligę Mistrzów, ale gdy do barszczu zostały włożone kolejne grzyby, z każdym było coraz gorzej. Ostatecznie załamany Perez podał się do dymisji, a towarzystwo zostało rozpędzone. Natomiast triumfy przyniosło drugie podejście, w trakcie którego Flo kupował piłkarzy młodych, najlepsze lata mających przed sobą.
Jednak jego pierwszy pomył zakończył się fiaskiem tylko na niwie sportowej. Finansowo przyniósł sukces, bo popularność Realu w świecie rosła wprost proporcjonalnie do liczby zatrudnionych celebrytów, a odwrotnie proporcjonalnie do wyników. W przypadku PSG także mamy do czynienia z eksplozją popularności klubu w różnych zakątkach globu po zakontraktowaniu Messiego: po jego koszulkę ustawiają się kolejki. Gdyby drużyna nie odniosła w tym sezonie międzynarodowego sukcesu, ale w następne wakacje pozyskała Cristiano Ronaldo, o czym się plotkuje, sytuacja by się powtórzyła. Przypadek Realu dowodzi, że to nie wyniki są najważniejsze, tylko skład.
Pozostaje pytanie, na czym zależy szejkom? Kasy i tak mają jak ropy, wiec może jednak chcieliby wygrać Ligę Mistrzów? Cóż, kierując się logiką, nie zanosi się na to. Możliwe jest wielce, że jesienią zespół z tyloma gwiazdami w składzie będzie rywali demolował, a wiosną już nie, gdyż nie starczy mu sił. Albo, jeśli trener Mauricio Pochettino będzie się upierał, by z grona asów: Messi, Mbappe (o ile zostanie), Neymar, Icardi, Di Maria, Sarabia, Draxler, Verratti wystawiać na raz w wyjściowej jedenastce co najwyżej trzech, w zespole dojdzie do kwasów i sukces też nie będzie możliwy. Doprawdy, musiałby zdarzyć się cud, by Paris Globetrotters nie rozbili się o żadną rafę na drodze do triumfu w Lidze Mistrzów. Gdyby w futbolu grało się nie po jedenastu, ale po dwudziestu, byliby faworytem, gdyby zgłosili zespół do ligi olbojów - też. Ale w poważnej piłce wygrywają zazwyczaj ekipy wyznające inną filozofię.
Znów jak w rodzinie
A Messi? Wydaje się, że PSG jest dla niego dobrym miejscem by pokazać klasę. W przypadku zawodnika o jego psychice niezwykle ważna jest adaptacja, a tę ułatwią mu z pewnością starzy kumple. Spotyka bowiem w szatni po pierwsze Neymara, z którym przyjaźnił się w Barcelonie, a z drugiej strony Angela Di Marię, dobrego kolegę z reprezentacji Argentyny, a także Leonardo Paredesa i Mauro Icardiego, również znanych mu ze zgrupowań albicelestes. Nie będzie ze swoim brakiem znajomości jakiegokolwiek innego języka poza hiszpańskim osamotniony, wspomniani koledzy szybko wciągną go w wir życia drużyny, a ich partnerki zajmą się Antonellą. Jak mówił sam zawodnik, najbardziej nie chciał wyjeżdżać z Barcelony ze względu na dzieci, ale najstarszy syn świetnie zareagował na wieść o przeprowadzce, więc i może na tym polu będzie miał spokój, co pozwoli mu skoncentrować się na grze.
Natomiast nie można w tej chwili orzec, jak koledzy odniosą się do głęboko tkwiącej w Messim potrzeby dominowania na boisku. Czy trener Pochettino w ogóle spróbuje ułożyć grę pod niego? Niesnaski w temacie podziału ról na boisku to byłaby dla PSG prawdziwa kula u nogi, w zasadzie uniemożliwiająca święcenie sukcesów.
Tak czy owak, historia dzieje się na naszych oczach i wszyscy to wiedzą. Można odnieść wrażenie, że Barcelona bez Messiego bardziej interesuje ludzi na świecie, niż ostatnio interesowała przynudzająca Barca z nim. O PSG nie ma co nawet mówić. Może więc to dobrze dla wszystkich, że Bóg zmienił klub? Ruch w interesie jest, wedle starych handlarzy, najważniejszy.
Zobacz także: Osłabiona Barcelona, strzelający Correa. Pytania na trzecią kolejkę LaLigi
Zobacz także: Samuel Umtiti zostanie w Barcelonie?! Ronald Koeman skomentował sytuację Francuza