Szymon Mierzyński: Sześć straconych sezonów Lecha Poznań. Upada kolejny projekt, a gablota tonie w kurzu [OPINIA]

PAP / Jakub Kaczmarczyk / Na zdjęciu: zawodnik Lecha Poznań Jan Sykora (z lewej) i Jarosław Jach (z prawej) z Rakowa Częstochowa
PAP / Jakub Kaczmarczyk / Na zdjęciu: zawodnik Lecha Poznań Jan Sykora (z lewej) i Jarosław Jach (z prawej) z Rakowa Częstochowa

Sześć lat bez poważnego trofeum. Lech Poznań nie tyle popadł w przeciętność, ile zaczął się w niej wygodnie urządzać. Koniec pracy trenera Dariusza Żurawia to tylko kwestia czasu.

Ćwierćfinał Fortuna Pucharu Polski z Rakowem Częstochowa (0:2) był meczem o wszystko. Miał utrzymać "Kolejorza" w walce o europejskie puchary i dać szansę na to, że na końcu sezonu 2020/2021 uda się wreszcie włożyć cokolwiek do zakurzonej klubowej gabloty.

Nie była ona otwierana od lipca 2016 roku, gdy zespół ze stolicy Wielkopolski wywalczył mało znaczący Superpuchar Polski. Ostatnie mistrzostwo świętował w czerwcu 2015, a potem nie było już nic. Tylko kolejne lata niepowodzeń, zmarnowanych szans i rosnącej frustracji, która gdyby nie zamknięte stadiony, dziś wylewałaby się na poznańskich trybunach wiadrami.

Lech od lat realizuje taki sam scenariusz. Miewa okresy lepsze, które od czasu do czasu dają mu na przykład awans do fazy grupowej Ligi Europy (jak jesienią), ale zawsze kończy się to identycznie - głębokim kryzysem, który zaprzepaszcza marzenia o jakimkolwiek poważnym sukcesie.

Te kryzysy wielokrotnie prowadziły do zmian na ławce trenerskiej, choć akurat Dariusz Żuraw nie może narzekać na brak zaufania, bo pracuje już dwa lata. Sam jednak nie potrafił zrobić nic, by wyciągnąć swoich podopiecznych z dołka. Latem ubiegłego roku - po wywalczeniu wicemistrzostwa Polski - pozbył się ze sztabu szkoleniowego Dariusza Skrzypczaka, dając do zrozumienia między wierszami, że w żadnej drużynie nie może być dwóch pierwszych trenerów. Były piłkarz "Kolejorza" słynie z ogromnego zaangażowania i być może momentami wychodził poza swoją rolę, ale miał też świetny kontakt z młodzieżą. Dziś przy Bułgarskiej słychać wyraźnie, że jego odejście obniżyło jakość pracy sztabu.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: ale błąd. Co ten obrońca zrobił?!

Większym problemem jest jednak sam Żuraw. Kiedyś - były już właściciel klubu - Jacek Rutkowski mówił o Macieju Skorży, że jest dobrym kapitanem, ale tylko na spokojne wody. O obecnym trenerze można powiedzieć to samo. Cechuje go przeraźliwy brak charyzmy. Gdy podczas derbów z Wartą (wygranych ostatecznie 2:1) przez długi czas nic nie układało się po myśli "Kolejorza", aktywność Żurawia na ławce sprowadzała się głównie do polemiki z sędzią technicznym w kwestii liczby piłek (sugerował, że gospodarze przygotowali ich za mało, przez co bramkarz zielonych Adrian Lis zbyt wolno wznawia grę), a najgłośniejszy był wtedy, gdy oprotestowywał zbyt małą jego zdaniem liczbę doliczonych minut do pierwszej i drugiej połowy.

Gdy po przerwie Lech przegrywał 0:1, Żuraw podszedł do swoich asystentów - Dariusza Dudki i Janusza Góry - z pytaniem: "Co robimy?". Lech tamten mecz wygrał, ale nie dzięki reakcji z ławki, bo rezerwowi nie wnieśli nic do gry. To głównie dzięki klasie Pedro Tiby, który asystował przy bramce wyrównującej, a potem sam zdobył zwycięską, "Kolejorz" zdobył komplet punktów.

Właśnie taki jest dzisiaj Lech. Mocny kadrowo, posiadający kilku wybijających się na tle polskiej ligi zawodników, lecz mający ogromne problemy z przełożeniem tego potencjału na wynik sportowy. Indywidualny błysk może dać wygraną w meczu, ale przy schematycznej do bólu grze, stosowaniu na okrągło tych samych wariantów taktycznych, mocny przeciwnik będzie w stanie bez problemów je zneutralizować. To właśnie zrobił we wtorek Raków, który wygrał w Poznaniu, bo przeważał pod każdym względem.

- Raków był od nas dużo lepszy, zarówno taktycznie jak i piłkarsko. Dobrze nas pressowali, a my zagraliśmy bardzo źle - te słowa Tymoteusza Puchacza, wypowiedziane w wywiadzie dla Polsatu Sport, to jasny sygnał, że wicemistrz Polski wciąż jest w głębokim kryzysie.

Ale nie tylko trener i drużyna są winni temu, że Lech od lat zalicza sportowy zjazd. Po derbach z Wartą Piotr Rutkowski zademonstrował na trybunie VIP dziką radość, a to też obrazek symptomatyczny. Jeszcze kilka lat temu "Kolejorz" nie miał w całym regionie żadnej konkurencji, tymczasem dziś z trudem wygrywa mecze z lokalnym rywalem, mającym wielokrotnie mniejsze możliwości finansowe. Warta oczywiście rosła w tempie niewyobrażalnym, przechodząc w kilka sezonów drogę z III ligi do PKO Ekstraklasy, ale i tak nie byłaby dla Lecha wielkim zagrożeniem, gdyby on sam nie zaczął się wtapiać w ligową szarzyznę.

- Ja się nie poddam i będę walczył dalej - w maju 2018 roku Rutkowski wygłosił te słowa na słynnej konferencji prasowej, gdy przekazywał stery w drużynie Ivanowi Djurdjeviciowi. Od tamtego czasu zdążył dokonać już dwóch zmian na ławce trenerów, a wkrótce pożegna też pewnie Żurawia. Kibice woleliby usłyszeć, że w końcu się poddał, bo to oznaczałoby oddanie władzy w klubie w inne, bardziej kompetentne ręce.

W aktualny pion sportowy Lecha nie wierzy już nikt - chyba że mówimy o pobijaniu rekordów transferowych, po których na Bułgarską spływają grube miliony euro, ale sportowo nic z tego nie wynika. W Poznaniu krąży zresztą gorzki żart - normalne kluby kolekcjonują trofea, a Lech antyramy ze zdjęciami kolejnych sprzedanych zawodników w ich nowych barwach. Można je podziwiać w gabinecie prezesa.

Szymon Mierzyński

Źródło artykułu: