[b]
[/b]Kamil Wilczek występował w Broendby IF przez cztery lata. Zdobył Puchar Danii i został najlepszym strzelcem w historii drużyny. Stał się ulubieńcem kibiców. Byłe gwiazdy drużyny porównywały Polaka do klubowych legend. Kiedy Wilczek odchodził zimą tego roku do tureckiego Göztepe SK, fani nie mogli zrozumieć, dlaczego prezesi wypuszczają najlepszego gracza. Transfer Wilczka nazwano wtedy "bombą", nikt się tego nie spodziewał. Po kilku miesiącach doszło do większej eksplozji. Polak wrócił do Danii, ale do odwiecznego rywala Broendby - FC Kopenhagi. Żyła tym cała Dania. Kibice nie mogą mu tego darować, naszego napastnika skrytykował nawet duński minister ds. cudzoziemców i integracji.
Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Duńczycy piszą, że jest pan pod eskortą policji. Wszystko w porządku?
Kamil Wilczek, napastnik FC Kopenhaga: Tak, może od razu pod eskortą całego wojska! Z policją kontakt miałem raz. Zaraz po transferze otrzymałem od funkcjonariuszy wskazówki, jak reagować, gdyby wydarzyło się coś nieprzyjemnego. Jestem obcokrajowcem i nie znałem tutejszych procedur, ale teraz wiem, do kogo mam dzwonić w razie czego.
No dobrze, ale czy faktycznie ktoś pana pilnuje?
Mamy w drużynie ochroniarza, który dba o bezpieczeństwo drużyny. Klub poprosił, żeby ten pan skupił się teraz bardziej na mnie. Ochroniarz pełni trochę inną rolę niż wcześniej - jest z nami w czasie treningu na wypadek zagrożenia. Nasz ośrodek jest otwarty dla wszystkich i każdy ma do niego dostęp, stąd takie zalecenia. Pewnie trochę na wyrost. Podchodzę do tego spokojnie. Ja naprawdę nie jestem pilnowany 24 godziny na dobę. Zachowujemy większą czujność, ale nic poza tym.
ZOBACZ WIDEO: Reprezentanci Polski grają lepiej w klubach, niż w kadrze narodowej. O co tutaj chodzi? "To jest jedyne wytłumaczenie"
Sporo pan namieszał transferem do FC Kopenhagi.
A najlepsze jest to, że nie lubię błyszczeć w mediach i nigdy nie miałem parcia na pierwsze strony gazet. Podjąłem taką decyzję świadomie. Kiedy przyszła oferta, zacząłem zastanawiać się nad plusami i minusami. Wiedziałem, że będzie to wyjątkowy ruch. Tematu powrotu do Broendby nie było, chciała mnie Kopenhaga i postawiłem na ambicje. Chcę zdobyć mistrzostwo Danii, grać w pucharach. Tego mi brakowało. Może uda się wywalczyć koronę króla strzelców? Bardzo bym chciał. Są nowe cele, jestem pod dużą presją, ale to mnie nakręca.
Kibice Broendby kontaktowali się z panem po transferze?
Kilka minut po ogłoszeniu transferu moje media społecznościowe zalały setki wiadomości. Po kilku dniach były ich tysiące. Nie były to miłe treści. W zasadzie sam hejt. Pozamykałem wszystkie profile i dałem się ludziom wyszaleć. Po jakimś czasie opróżniłem skrzynki z wiadomościami, nawet tego nie czytałem.
Z fanami byłego klubu miał się pan pożegnać. Udało się?
Po odejściu do Turcji napisałem do nich wiadomość, ale osobiście się nie udało. Raczej już nie będzie okazji.
Unika pan wychodzenia z domu?
Wiem, gdzie nie powinienem jeździć, ale funkcjonuję normalnie. Dwa dni po przyjeździe do Danii poszedłem spacerem do centrum miasta na obiad ze znajomym. Wyszło dwa kilometry w jedną i drugą stronę. Szedłem przez całe miasto, kilka osób mnie zaczepiło, ale reagowali pozytywnie. Do tej pory, a minął już miesiąc od transferu, nie spotkało mnie nic złego. Nie chodzę w kasku, nie zasłaniam twarzy. Czuję się swobodnie. Więcej krytyki spotkało mnie w internecie.
Atakowali pana nie tylko kibice, wyzywając chociażby od szczurów. Minister ds. cudzoziemców i integracji Mattias Tesfaye nazwał pana "Kamilem wypłatą". Później skasował wpis i przeprosił.
Słyszałem. Człowiek na takim stanowisku nie powinien pisać takich rzeczy nawet w formie żartu. Przesadził. Skompromitował się całkowicie.
Kurz już opadł?
Po dwóch, trzech dniach napięcie ustało. Od dłuższego czasu jest zupełnie normalnie, ale zachowuję czujność.
Co to konkretnie znaczy?
Tak jak wspomniałem, uważam, gdzie jeżdżę. Do dzielnicy, w której mieszkałem wcześniej, nie zaglądam. Nie jestem tam mile widziany. Teraz mieszkam blisko ośrodka treningowego FC Kopenhagi, poruszam się w rejonach centrum miasta. Ale bez eskorty policji. Nie oglądam się za siebie, strachu nie ma.
Szybko wrócił pan do Danii. Dlaczego nie udało się w tureckim Göztepe SK?
Wiele rzeczy się nie ułożyło. Nie grałem najlepiej, zabrakło goli (Wilczek zdobył jedną bramkę w 14 meczach - red.). Nie czułem jednak dużego przeskoku w poziomie. Niedawno przecież Kopenhaga wyeliminowała w pucharach mistrza Turcji. W moim przypadku coś nie zagrało. Widziałem, że nie idzie to w dobrym kierunku i zacząłem szukać rozwiązań. Miałem inne plany, ale musiałem je skorygować. Nie po to wyjeżdżałem z Danii, żeby po siedmiu miesiącach wracać. Ale co ciekawe, po gorszym okresie trafiłem do lepszego zespołu.
I w debiucie strzelił pan dwa gole dla FC Kopenhagi. Coś specjalnego jest w tym kraju, że tak pozytywnie na pana działa?
Cieszę się z goli, szkoda tylko punktów, bo przegraliśmy z Odense 2:3. Brakuje mi jeszcze rytmu meczowego, ale dobrze czuję się fizycznie. Oby tak dalej.
W niedzielę derby. Gracie z Broendby.
Żałuję tylko, że nie będzie pełnego stadionu - są obostrzenia przez pandemię koronawirusa. Atmosfera podczas derbów jest zawsze niesamowita. Gramy u siebie, na wyjeździe kibice raczej nie będą bić mi braw. Ale nie zamierzam nikogo prowokować. Jeżeli strzelę gola w najbliższym meczu, nie będę z siebie durnia robił i szalał z radości. Nie chcę z nikim walczyć. Spędziłem w Broendby świetny czas i szanuję ten klub. Mam jednak swoje cele i ambicje.
Dania. Kamil Wilczek - od idola do wroga
Hubert Kostka: Jerzy Brzęczek został selekcjonerem za późno