Tomasz Kuszczak. Biznesmen z Teatru Marzeń

Getty Images / Serena Taylor / Na zdjęciu: Tomasz Kuszczak
Getty Images / Serena Taylor / Na zdjęciu: Tomasz Kuszczak

- Byłem w najlepszym klubie na świecie. Czuję się spełniony - mówi Tomasz Kuszczak, były piłkarz Manchesteru United. Teraz buduje luksusowe osiedle pod Trójmiastem. Po roku rozegrał mecz: z nauczycielami gdańskiej szkoły językowej.

Oto #HIT2020. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.

Wstaje o godzinie 5:30, dwa telefony są już naładowane. Zamawia towar, negocjuje cenę. Jeździ do hurtowni, poznaje produkty. Rozlicza faktury. Księgowość też mu się podoba. Być może to już obsesja, ale Tomasz Kuszczak chce poznać każdy szczegół nowego rzemiosła. Tak na wszelki wypadek. Może kiedyś przegra zakład i będzie musiał własnoręcznie postawić dom? Nie jest bez szans. Od każdego bierze po trochu. Podpatrzy, jak kładzie się płytki. W jaki sposób dobrze rozprowadzić tynk.

Po dwudziestu latach były bramkarz wziął cichy rozwód z futbolem bez orzekania winy. Skończyło się na jednej rozprawie i każdy poszedł w swoją stronę. Dziś jest z piłką na "cześć". Z Manchesterem United zdobył m.in. cztery mistrzostwa Anglii, Ligę Mistrzów, pojechał z reprezentacją na mistrzostwa świata w 2006 roku. Należał do czołowych polskich bramkarzy ostatnich lat. Jak na taki dorobek bardzo dyskretnie zakończył karierę. Zapomniał tylko o tym powiedzieć. Pojawiło się nowe uczucie - do biznesu. Były bramkarz sprawnie się przebranżowił, a do nowego rozdziału przygotowywał się już pod koniec kariery. Teraz patrzy jak rośnie to, co zasiał - kompleks budynków mieszkalnych nad morzem.

Zawsze lubił budować

Budowanie lubił od dziecka. Najpierw układał klocki, później tworzył domki na drzewie. Następnym krokiem musiało być coś na serio. Na pierwszą inwestycję dał się skusić za namową taty. - Dwanaście lat temu kupiłem pod Gdynią ziemię - opowiada Kuszczak. - Ojciec dbał, żebym mądrze inwestował zarobione pieniądze. Grając w piłkę ma się niewiele czasu, żeby skoncentrować się na innych sprawach, dalej wybiec w przyszłość. Tata podpowiadał, gdzie warto ulokować środki. Osiedle, które teraz powstaje, stawiam właśnie tam - w okolicach Trójmiasta. Nie będzie za duże, ale myślę, że bardzo atrakcyjne. Z pięknym widokiem na morze - mówi były bramkarz.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: tak się strzela w polskiej III lidze

Kuszczak najpierw pilnował interesu na odległość. Latał do Polski z Anglii co dwa tygodnie grając w Birmingham City. Co mógł, załatwiał z Wysp, przez telefon. Biznes stopniowo rozkręcał od trzech lat. Po karierze zaangażował się całym sobą. Codziennie przyjeżdża na plac budowy. Do swoich pracowników ma zaufanie, wychwala ich za fachowość, ale lubi poczuć zapach wylewanego betonu. Daje mu to radość, że przybliża się do celu. Przy okazji ocenia postępy.

Ma od tego ludzi, ale nauczył się obsługi maszyn - dla własnej satysfakcji. - Lubię podpatrzeć, dowiedzieć się, co z czego wynika. W piłce też uczyłem się od podstaw. Podania, łapania piłki. Techniki rzutu. Dorastałem w tym. Na budowie, jak w klubie, wszedłem do szatni. Pytam, rozmawiam, zbieram doświadczenie - tłumaczy. Choć nie musi, to czasem sam założy na głowę kask. - Nie mam problemu, żeby przewieźć wózkiem widłowym towar albo pojechać koparką. Proszę mi mówić: "kierownik budowy" - puszcza oko.

Wydaje się, że piłkarz wykłada kasę i czeka na zysk. W wielu przypadkach tak pewnie jest, ale Kuszczak lubi mieć kontrolę. Tak samo zachowywał się prowadząc restaurację sushi w Manchesterze. - Jeździłem do portu, oglądałem ryby. Zależało mi na dobrej jakości, a nie że biorę pierwszego lepszego łososia i jazda - przypomina. - Teraz schemat jest podobny. Zainwestowałem duże pieniądze w kompleks budynków, ale przy okazji chcę poznać branżę od podszewki. Najłatwiej włożyć kasę i liczyć na zarobek. Na krótką metę to dobry sposób, ale w dłuższej perspektywie się to nie sprawdza. Rolki sushi też układałem. Z tych samych względów - żeby poznać podstawy. Jest tego efekt. Do dziś robię sushi i nieskromnie przyznam, że wychodzi bardzo smaczne - uśmiecha się.

Ferdinand brał na "krechę"

To był jego pierwszy biznes. Knajpę z sushi prowadził rok w Manchesterze grając w United. - Otworzyłem ją po cichu. Nie chciałem, żeby ktoś mi wyrzucał, że piłka przestała mnie interesować i zacząłem szukać innego zajęcia - mówi.

Start miał dobry. Z dnia na dzień lista jego vipów urosła do pięciuset. Obejmowała wszystkich piłkarzy Manchesteru United, Manchesteru City i okolicznych klubów. Piłkarz musiał jednak nauczyć kolegów z boiska, że sushi nie funkcjonuje jak budka z hot dogami.

Była 6 wieczorem, zadzwonił Anderson. - Tomek, potrzebuję kilka zestawów na już - zaczął. Roześmiałem się. - Okej, ale czemu dzwonisz do mnie? Kręć do restauracji - odpowiedziałem. To nie rozwiązało sprawy. - Słuchaj, tylko ja potrzebuję zestawu dla dwunastu osób, i to za godzinę - drążył. Załamał mnie. Tłumaczyłem: - Stary, to tak nie działa. Sushi przygotowuje się "na żywo", ze świeżych produktów - wbijałem do głowy. Miał naprawdę mocne ciśnienie. Zatrzymałem całą kuchnię i rzuciliśmy wszystkie siły na zamówienie Andersona. Dostał jedzenie i rachunek na 800 funtów - wspomina Kuszczak.

Były piłkarz już wtedy lubił wcielać się w różne role. Tak jak pewnego wieczoru, gdy na miejscu nie było dostawcy. - Rozjechało się aż dwunastu kierowców. Zobaczyłem, że na tablicy wisi jeszcze jedna kartka z zamówieniem, wziąłem zestaw i ruszyłem swoim samochodem. Klient trochę się zdziwił widząc, że pod jego domem parkuje sportowe auto. Był w jeszcze większym szoku, gdy w drzwiach zobaczył zawodnika Manchesteru United. Od razu mnie poznał. Wypytywał, co tu robię, o co chodzi. Grzecznie się przywitałem, uśmiechnąłem, przekazałem zamówienie i życzyłem smacznego - opowiada bramkarz.

A zaczęło się od tego, że Kuszczak po prostu lubił sushi. - Chciałem spróbować czegoś małego. Miało to być połączenie przyjemnego z pożytecznym. Przywoziłem lunche do klubu, a chłopaki wymiatali wszystkie porcje. Smakowało zwłaszcza Rio Ferdinandowi. Lubił wpaść do knajpy i wziąć jedzenie na "krechę". W restauracji mówił, że "odda Tomkowi w klubie" - wspomina Kuszczak.

To jednak nie pożyczki Ferdinanda, a brak czasu zmusił bramkarza do zamknięcia restauracji. - Po roku stwierdziłem, że to interes nie dla mnie. Prowadząc knajpę trzeba tam po prostu być codziennie. Pilnować standardów, dbać o klientów i umieć gotować, a ja nie umiem. Finansowo nie straciłem. To był dobry początek prób inwestycji, który teraz procentuje - komentuje.

Pierwszy mecz od roku

Kuszczak przyszedł na nasze spotkanie przebrany w sportowy strój. Czarne getry starannie podciągnął do samych kolan. Żeby wszystko do siebie pasowało, krótkie spodenki i koszulkę z długimi rękawami dobrał w tym samym kolorze. Wyglądał nie jak bramkarz, a sędzia piłkarski. Od razu jednak wykluczył - nie stanie między słupkami. To miał być jego pierwszy mecz od roku. Wcześniej nie miał kontaktu z piłką.

Kuszczak starannie zaplanował ten dzień. Odebrał córki ze szkoły, wpadł na budowę dopilnować interesu. Tak żeby wieczorem mieć czystą głowę, żeby nic nie zakłóciło mu tego wzniosłego wydarzenia. Żona wie, że to ważna sprawa. Pilnuje czasu, gdy rozmawiamy. - Tomek, jest za dziesięć siódma - przypomina. Były piłkarz za parę minut jest już w samochodzie.

Bez rozdrabniania się

To nie tak, że futbol nagle Kuszczakowi zbrzydł. Zawodnik dał sobie czas do końca poprzedniego roku. Mocno trenował: biegał, ćwiczył w siłowni, jeździł na rowerze. Hartował się żeby nie mieć zaległości. W sierpniu 2019 r. bramkarz zastanawiał się nad jeszcze jednym kontraktem. Miał 37 lat, ale ciągle mu się chciało. Przyjechał do kraju, obejrzał z trybun kilka spotkań ekstraklasy i czuł głód. Gdyby ktoś krzyknął do niego z ławki: "Tomek, wchodzisz!", zrobiłby to, nawet w kurtce i w jeansach.

Musiało się jednak zgrać kilka czynników, żeby Kuszczak kontynuował karierę. Miał za sobą występy dla sześciu drużyn w Anglii i przede wszystkim sześć lat gry w drużynie swoich marzeń - Manchesterze United. Pragnął tego od dziecka, gdy na ścianie wieszał plakaty Petera Schmeichela - legendarnego bramkarza United. I dokonał tego. Dla "Czerwonych Diabłów" zagrał 61 razy, zdobył z klubem siedem pucharów. Do tego doszło prawie dwieście spotkań w Championship i jedenaście w kadrze Polski.

Dlatego po dwudziestu latach profesjonalnej kariery Kuszczak podejmował kolejne decyzje bez ciśnienia. - Byłem otwarty na propozycje, ale na moich zasadach - mówi. - Pojawił się kierunek egzotyczny: wyjazd do Kazachstanu na rok. Miałem tam łączyć funkcję trenera bramkarzy i zawodnika. Musiałbym jednak zostawić rodzinę, widywać ją raz na 3-4 miesiące. Nie zgodziłem się - opowiada.

W Polsce zawodnikiem interesowały się Wisła Płock i Arka Gdynia, ale zabrakło chemii. - Zawsze wybierałem drużyny pasujące do mojego charakteru, dla których gra byłaby dla mnie wyzwaniem. Można mi wyrzucać, że w Manchesterze United siedziałem na ławce. To zupełnie inna historia. Spełniłem swoje marzenia, trafiłem tam i przez lata walczyłem żeby zostać numerem jeden - porównuje.

- Grałem zawsze dla smaku piłki. Nie dla kasy czy sławy. Na koniec nie dostałem oferty, która motywowałaby mnie do dalszych występów. Mogłem przedłużyć karierę o kolejny sezon, ciągnąć to na siłę, ale nie musiałem. Nie chciałem się rozdrabniać. Swoje już zagrałem i zarobiłem, dlatego mogłem wybierać - tłumaczy.

Zimowy urlop w górach dał Kuszczakowi do zrozumienia, że dalsze życie "pomiędzy" nie ma sensu. Coraz bardziej podobały mu się zwykłe zajęcia. W końcu mógł pojeździć na nartach. Miał czasu dla rodziny i przyjaciół. Mógł też więcej zjeść. Nie był to oczywiście kluczowy argument, ale na pewno miły dodatek.

Gierka przy stacji benzynowej

Z żoną Eweliną i dwiema córkami wprowadzili się do Gdańska niedawno, na początku września tego roku. Dopiero poznają środowisko. Stąd gierka "zapoznawcza", z nowymi znajomymi - nauczycielami córek ze szkoły językowej.

Grupa z godziny 19 już zaczęła. Ci grający wcześniej, przebierają się z boku. Ktoś otworzył piwko, trwają rozmowy. Że jeden mógł podać, a nie strzelać. Że inny świetnie kiwnął.

Samochód z brytyjską rejestracją i kierownicą po prawej stronie wjeżdża na niewielki plac. Droga z płyt jest nierówna, ciasno tam. Tomek jest na styk, szuka miejsca. Auto przy aucie, a dalej mały budynek administracyjny, zza którego wychodzą lampy. Oświetlają dwa boiska. Kuszczak parkuje przy aluminiowym ogrodzeniu. Energicznym krokiem wchodzi na orlik.

Raczej nie zmienił się od czasów kariery. Czasem wspomni, że ma "brzuch", ale widząc go nie można brać tego na poważnie. Nie ma już kitki, wrócił do fryzury z czasów West Bromwich Albion, czyli klasycznych krótko przyciętych włosów. Broda jest sygnałem, że lata lecą, ale też nie robi z niego starca. To nie typ, który by się zapuścił. Z takim charakterem trudno dać sobie przyzwolenie na trochę luzu. Dlatego ćwiczy w siłowni, zabiera córki na rowery, ale sam biegnie. Chodzi nawet na rękach w ogrodzie. Lubi wysiłek i długą listę spraw do załatwienia. Od rana nakręca korbkę. Wizyta na budowie, kilka godzin "wiszenia" na telefonie. To jest jego reżim treningowy. Na pytanie, czy brakuje mu piłki, odpowiada: "brakuje mi dnia".

Słychać szmery i pytania, czy "to ten były piłkarz". Kuszczak zakłada narzutkę i dołącza do drużyny szarych. Wybiera prawą stronę, gra trochę w obronie, trochę w pomocy. Jego "Teatrem Marzeń" jest teraz boisko ze sztuczną trawą. Naprzeciwko stacji benzynowej, obok której co piętnaście minut przejeżdża autobus linii 199.

Tomasz Kuszczak kilka chwil przed pierwszym meczem po roku przerwy
Tomasz Kuszczak kilka chwil przed pierwszym meczem po roku przerwy

Przy golu bez szans

Są cztery zespoły, zmiana co pięć minut, wygrany zostaje. Pierwszy mecz, akcja Kuszczaka: podanie, gol. 1:0 po samobóju. Seria szarych trwa. Drużyna Kuszczaka długo nie schodzi. Kiedy to następuje, były piłkarz się pochyla. - Zacząłem bez rozgrzewki, wszystko piecze - łapie się za uda.

Gdyby nie znana twarz, nikt z boku nie domyśliłby się, że ten gość w szarej narzutce występował w drużynie z Sir Alexa Fergusona. Z Cristiano Ronaldo czy Waynem Rooneyem. Kuszczak podaje do najbliższego, biega dyskretnie przy linii. Śmieje się, że ledwo, bo dawno się nie ruszał. Piłka czasem zaplącze mu się pod nogami, albo zamiast w nią, trafi w boisko. Ale za gola prawą nogą dostaje brawa od wszystkich. Po kilku minutach odzywa się w nim dawny zew. Ma ochotę ustawić kolegów. - Aż się prosi, żeby jeden zagrał wyżej, drugi przesunął do środka. I akcja byłaby skasowana w zalążku - poważnieje. - Ale nie o to chodzi. Bawimy się - odpuszcza.

Zapierał się, że nie będzie bronił. Ale stara boiskowa zasada "po golu zmiana" obowiązuje wszystkich. Staje w bramce o wymiarach dwa metry na pięć. Nawyki z boiska same z niego wyszły. Jest skoncentrowany, lekko pochylony, z rękoma wysuniętymi do przodu. Ale po strzale z kilku metrów nie ma szans. Samo okienko. Kuszczak z szerokim uśmiechem bije brawo strzelcowi. - Nie chciałem nic udowadniać! - krzyknął autor bramki. Starał się ukryć radość, ale zaciśnięta pięść go zdradziła. Pewnie fajnie będzie o tym opowiedzieć znajomym.

Tomasz Kuszczak podczas gierki na orliku w Gdańsku. Jego drużyna była tego dnia najlepsza
Tomasz Kuszczak podczas gierki na orliku w Gdańsku. Jego drużyna była tego dnia najlepsza

Przygotowywał grunt

Kuszczak też ma się czym pochwalić. Ukończył dziennikarstwo na uniwersytecie w Poznaniu, ale nie planuje pisać artykułów czy być reporterem. Zależało mu na wyższym wykształceniu i postawił na kierunek, z którym zetknął się w czasie kariery. Zrobił również kursy trenerskie w Belfaście. Co dwa tygodnie latał z Birmingham do Irlandii Północnej na weekendowe szkolenia. Ciągle jest blisko piłki. Zaczął udzielać się jako ekspert w telewizji, pomaga też młodym zawodnikom w wyjeździe z Polski do Anglii i odwrotnie.

- Kariera była i minęła. Może chłodno na to teraz patrzę, ale długo przygotowywałem się mentalnie do takiego kroku. Nie jest łatwo "przeskoczyć" na drugą stronę. Wielu zawodników zastanawia się, czym się później zająć. Cieszę się, że ja już wiem i czerpię satysfakcję z nowego etapu życia - mówi.

Nie zamyka angielskiego rozdziału. W Manchesterze mają z żoną dom i przyjaciół. Dostosował nowe miejsce zamieszkania głównie pod rodzinę. Ma dwie córki, które urodziły się i wychowały w Anglii. Z swoim akcentem rdzennych Brytyjek same mogłyby prowadzić lekcje w szkole językowej. Rozumieją i mówią w naszym języku, ale na większym luzie komunikują się po angielsku. W Gdańsku będą mogły podszkolić polski.

A były piłkarz ma okazję poznać okolicę. - Trójmiasto to super miejsce do życia. Podobają mi się Kaszuby, często jeździmy z podwykonawcami do Kartuz. Cieszę się życiem prywatnym, nie tylko pracą. Wstaję rano, wsiadam w auto, telefony dzwonią, a później odbieram dzieci ze szkoły i od godziny 15.00 zaczynam życie rodzinne. Kocham to - mówi.

Te zakwasy

- Swoją karierę rozplanowałem rozsądnie. Spełniłem marzenia, grałem w najlepszym klubie świata. Wyciągnąłem to, co najlepsze. Dodatkowo przygotowałem pewną bazę. Teraz mogę tym mądrze dysponować. Uważam się za człowieka wygranego i spełnionego - kończy.

Ale żeby znowu wejść na pełne obroty, musi chwilę odczekać. Trudniej niż zwykle wstawało mu się z łóżka dzień po gierce na szkolnym orliku. Poczuł się jak po pierwszych treningach, jeszcze w poprzednim stuleciu. Bolały go wszystkie mięśnie. Przez te kilka miesięcy bez piłki narobił sobie niezłych zakwasów.

Mateusz Skwierawski

Czytaj pozostałe teksty autora:

Mariusz Kukiełka. Ciągły mecz na wyjeździe

Wahan Geworgian. Reprezentant z bazaru

Ireneusz Jeleń. Snajper z pola kukurydzy

Igor Sypniewski. Legenda spod trzepaka

Sebastian Szałachowski. Igraszki z diabłem

Źródło artykułu: