Dariusz Tuzimek: Lekcja wychowawcza Legii [KOMENTARZ]

WP SportoweFakty / Paweł Piotrowski / Na zdjęciu: piłkarze Legii Warszawa
WP SportoweFakty / Paweł Piotrowski / Na zdjęciu: piłkarze Legii Warszawa

Legia przegrała mecz, straciła 2 gole i trzy punkty z Jagą, ale dominacja, jaką urządziła rywalom w 2. połowie, może być zapowiedzią tego, że ekipa z Łazienkowskiej ma kolosalny potencjał i na dłuższym dystansie wygra ten sezon w cuglach.

Zrobiła się już z tego zła tradycja, ale z faktami się nie polemizuje. Legia od kilku lat, gdy musi łączyć starania o europejskie puchary z rozgrywkami Ekstraklasy, wpada w turbulencje. Jest rozchwiana, nieprzewidywalna, potrafi efektownie wygrać lub fatalnie przegrać. I to się, z grubsza, powtarza co sezon.

Nie inaczej jest obecnie. Nawet Robert Lewandowski zabrał głos w kwestii wczesnego odpadnięcia Legii w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów. Kapitan reprezentacji Polski zastanawiał się, jak to się dzieje, że Legia nie jest w stanie być optymalnie przygotowana fizycznie już do pierwszych meczów w eliminacjach europejskich pucharów. Na konferencji po meczu z Jagiellonią zapytany o tę kwestię trener Aleksandar Vuković powiedział: – Jeśli Robert nie zna odpowiedzi, to tym bardziej nam trudno na to pytanie odpowiedzieć.

"Vuko" kapitalnie wybrnął z tego niewygodnego pytania. Ale też jestem przekonany, że Legia nie była w meczu z Omonią Nikozja przygotowana optymalnie. To nie jest maksimum możliwości tej drużyny. Co zresztą widać było na tle rywali z Cypru. I tu ma rację Lewandowski, że jak nogi nie noszą, jak nie czujesz mocy, to trudno pokazać pełnię piłkarskich możliwości. W sztabie trenerskim Legii też na pewno zdają sobie z tego sprawę, analizują i szukają przyczyn.

ZOBACZ WIDEO: Nie tylko FIFA The Best. Robert Lewandowski ma szansę na kolejną prestiżową nagrodę

Dla kibica Legii najbardziej przykre w odpadnięciu z Omonią jest to, że kolejna runda kwalifikacji do Ligi Mistrzów będzie prawie za miesiąc (24.09), bo teraz w kalendarzu rozgrywek nadchodzi przerwa na mecze reprezentacji. A po kilku tygodniach od startu ligi Legia – to też jest doświadczenie z poprzednich sezonów – jest zazwyczaj w dużo lepszej formie. Ale o tym przekonamy się już tylko w kwalifikacjach do Ligi Europy.
Jeśli wiec kibic z Łazienkowskiej miałby szukać po porażce 1:2 z Jagiellonią powodów do optymizmu, to będzie to na pewno siła, jaką Legia pokazała w sobotnim meczu po przerwie. Przy kapitalnym, niosącym drużynę do walki, dopingu drużyna Vukovicia niemal nie schodziła z połowy rywali.

I choć mecz skończył się porażką, wytrawni kibice na pewno potrafią dostrzec, z jaką determinacją drużyna walczyła o odwrócenie losów spotkania przez aż 53 minuty (bo sędzia doliczył ich aż 8) drugiej połowy. Momentami brakowało szczęścia, Rosołek trafił w słupek, było kilka "setek", z których przynajmniej Jose Kante powinien strzelić gola. A pewnie mecz ułożyłby się zupełnie inaczej, gdyby została uznana bramka, jaką na początku spotkania zdobył głową Tomas Pekhart. Czech oczywiście nie jest piłkarzem na miarę europejską, ale na Ekstraklasę w zupełności wystarczy. Po dwóch kolejkach ma trzy gole na koncie, a o tym, że nie ma czterech, zdecydowały centymetry i decyzja sędziego o spalonym. Legia jeszcze w pierwszej połowie miała trafienie Mateusz Hołowni w poprzeczkę. Nadziała się na dwie kontry, przy których indywidualne błędy popełnili Luis Rocha i William Remy. Ale jedno jest pewne: drużyna z Łazienkowskiej nie jest w kryzysie.

Po meczu z Jagiellonią część komentatorów wypominała trenerowi Legii, że za bardzo namieszał, bo zrobił aż 7 zmian w składzie. No dobra, ale przecież piłkarze Legii mieli w nogach 120 minut ze środowego meczu z Omonią, gdy widać było w końcówce, że zawodnicy są już kompletnie wypruci z sił. Vuković musiał skorzystać z innych piłkarzy. A poza tym, skoro poprzedni mecz nie był udany, to trener musi szukać nowych rozwiązań, by ci, którzy grali i zawiedli, nie popadli w przekonanie, że – niezależnie od wyniku – i tak są trenerowi niezbędni i musi na nich stawiać. To była dla niektórych lekcja wychowawcza. Kosztowna, ale jednak lekcja. Beneficjentem takiej rotacji jest choćby Paweł Stolarski, który ma kiepski poprzedni sezon za sobą, a w meczu z Jagiellonią zagrał naprawdę bardzo dobrze.

Żeby nie było za słodko i żeby plusy nie przysłoniły minusów, to trzeba zwrócić uwagę na postawę Williama Remy'ego. Dwa sezony temu Francuz był momentami najlepszym stoperem całej Ekstraklasy. Zresztą nawet wystawiany na pozycji defensywnego pomocnika grał bardzo dobrze. Wydawało się, że Legia pozyskała obrońcę na lata, takiego, co resztę ligi nakryje czapką. Ale tak się nie stało. Nawet trochę się dziwiłem, że w poprzednim sezonie Vuković – aż do meczu w Gdańsku z Lechią już na samym finiszu, gdy Legia zdobyła już tytuł i wystawiła w składzie głównie młodzież – nie dawał Remy’emu szansy. Ale sobotni mecz z Jagiellonią potwierdził, że trener Vuković miał rację. Remy walczy z zaległościami fizycznymi. Widać, że jakiś czas temu Francuz ewidentnie wrzucił na zbyt duży luz i skoncentrował się na czymś innym w swoim życiu, bo niesamowicie się zapuścił. Sylwetka i przygotowanie biegowe na dzisiaj nie są jego silnymi stronami. Przy drugiej straconej przez Legię bramce biegł za Jesusem Imazem tak, jakby ciągnął za sobą wóz z węglem. – To był sprint niegodny piłkarza Legii – powiedział w programie "Liga+" jeden z ekspertów Canal Plus.

Trener Vuković na pewno ma nad czym pracować, ale kibic Legii, wcale nie musi być po porażce z Jagiellonią załamany. Jeśli jest optymistą, dostrzeże też promyki nadziei na dalszą część sezonu.

Dariusz Tuzimek

Czytaj też:
Vuković: Jest w nas złość
Karbownik: Musimy popracować nad skutecznością

Źródło artykułu: