Liga Mistrzów. Legia - Linfield. Dariusz Tuzimek: O takim meczu nie pisze się w kronice złotym atramentem [KOMENTARZ]

Getty Images / Leszek Szymański / Na zdjęciu: Domagoj Antolić
Getty Images / Leszek Szymański / Na zdjęciu: Domagoj Antolić

Lament widzę w mediach i na forach wielki, że Legia nie wrzuciła "drwalom" z Irlandii Północnej pół tuzina brameczek, że wygrała bez stylu i rozczarowała. Oczywiście, można by ponarzekać, ale po co? Zwycięzców się nie sądzi.

Tym bardziej, jeśli byli o kilka klas lepsi i totalnie zdominowali rywali. I nadal są w grze o Ligę Mistrzów. Kto spodziewał się na Łazienkowskiej piłkarskich fajerwerków, nie zna realiów.

Te pierwsze mecze w rozgrywkach europejskich są dla polskich drużyn niemal zawsze drogą przez mękę. I to podsyconą z jednej strony niepokojem, że można w głupi sposób odpaść, z drugiej presją wielkich oczekiwań kibiców i mediów.

Bo rywale - w obiegowej opinii - to przecież tzw. kelnerzy. A później, już na boisku, się okazuje, że ci niby przedstawiciele fachu gastronomicznego to jednak nieźle odżywione okazy zdrowia, które stawiają na prostą - żeby nie powiedzieć prymitywną - taktykę: bronimy się całym zespołem, nie szukamy nawet okazji do kontrataków, a liczymy jedynie na stałe fragmenty gry.

ZOBACZ WIDEO: Piłka nożna. Polski skaut Manchesteru City o sytuacji w klubie. "Nie spodziewam się żadnych pochopnych ruchów"

Z tak ustawionymi "drwalami" gra się trudno. Dziesięciu chłopa stoi we własnym polu karnym i muruje dostęp do bramki. Trudno ich wyciągnąć głębiej w pole, bo graniem w piłkę nie są zainteresowani.

Legia próbowała różnych sposobów, żeby otworzyć tę "konserwę". Akcji skrzydłami, zagrań z pierwszej piłki, albo wrzutek na głowę do wysokiego Tomasa Pekharta. Niewiele z tego wychodziło. Głównie za sprawą gości, którzy byli bardzo konsekwentni i dobrze zorganizowani. Ale siłą Legii była konsekwencja. Walka o sam wynik. Bo przecież o takim meczu nie pisze się w kronice klubu złotym atramentem - najważniejsze by awansować i grać dalej.

Tak, Legia powinna grać szybciej. Z pierwszej piłki, bo tylko tak można zaskoczyć murujących bramkę rywali. Tego było zbyt mało. Ale Legia-0 trzeba jej to uczciwie oddać - posiadała piłkę przez 70 procent czasu gry. Była lepsza i awansu nie dostała za darmo.

A styl? Na widowiskową grę przyjdzie czas. Zespół jest bez ogrania, rytmu meczowego. Przecież to dopiero początek rozgrywek, na dodatek po bardzo krótkiej przerwie między sezonami. Zawodnicy nie odpoczęli ani fizycznie, ani mentalnie. No i zespół Legii - po tym jak wykryto koronawirusa u  jednego z piłkarzy - przez ponad dobę przeżywał huśtawkę nastrojów: nie było pewności, czy sanepid w ogóle pozwoli na rozegranie tego spotkania. To miało znaczenie w przygotowaniu do meczu, w złapaniu odpowiedniej koncentracji.

Warto też zwrócić uwagę na fakt, że - przy nowej formule, bez rewanżów, gdy o wszystkim decyduje jeden mecz - nie ma marginesu na popełnienie błędu. Nie można ryzykować, nie można się za bardzo odkryć i nadziać na jakąś kontrę lub przypadkowy, rozpaczliwy strzał z dystansu.

Dlatego Legia grała ostrożnie, asekuracyjnie. Mistrzom Polski - choć wiem, że kibic jest niecierpliwy - należy się więcej wyrozumiałości. Tu liczył się jedynie wynik. Obowiązywała - jak u "dobrego" studenta - zasada trzech "zet": zakuć, zdać, zapomnieć. I Legia tak zagrała: kunktatorsko, asekuracyjnie i w sumie skutecznie, bo swój cel - awans do kolejnej rundy - osiągnęła.

Dlatego wymagania, zgłaszane przez komentującego ten mecz Andrzeja Strejlaua, że drużyna Vukovicia powinna już na tym etapie być lepiej zgrana, bo z nowych zawodników doszedł jedynie Filip Mladenović, można włożyć między bajki. Nic podobnego. Legia na tym etapie wygląda tak, jak się można było tego spodziewać. Jak dostanie jako rywala słaby Bełchatów, to go wysoko zleje. Jak dostanie irlandzkich, solidnych "murarzy" bramki, co "parkują" w polu karnym autobus z przyczepą, to się będzie męczyć. Ważne jest, żeby się nie poddać, nie zniechęcić i w końcu wymęczyć zwycięstwo. I to się Legii udało. Ma rozgrzeszenie.

Skąd zatem to niezadowolenie komentatora TVP Sport? Że wszystko nie tak, że za wolno, że przecież ci piłkarze też oglądają Ligę Mistrzów, że Legia nie awansuje do Ligi Mistrzów, bo tam się gra inaczej (w sensie, że lepiej, więc Legia tam nie pasuje). Dla mnie defetyzm pomieszany z fatalizmem.

Niestety, wraz z upływem lat, uwagi Strejlaua wnoszą coraz mniej do czytania gry, za to irytują coraz bardziej. Mecz był totalnie zagadany, jakby komentatorzy nigdy nie słyszeli o tym, że pauza też ma swoją wymowę, a telewizja to nie radio i nie trzeba bez przerwy ględzić.

We wtorkowy wieczór leciała taka mieszanka komunałów, banałów i przemyśleń zrozumiałych jedynie dla samego komentatora, że słuchało się tego źle. I bardzo to przeszkadzało w oglądaniu meczu, bo często miało się to nijak do tego, co się właśnie działo na boisku.

Ale - na szczęście - ten komentarz szybko zapomnimy. Tak jak fakt, że gola strzelił Jose Kante i tak, jak nazwę zespołu z Irlandii Północnej. Najważniejsze, że gra toczy się dalej.

Dariusz Tuzimek

Czytaj również -> Ogromne nerwy i skromna wygrana
Czytaj również -> Zbigniew Boniek niewiele się pomylił

Źródło artykułu: