Dotarliśmy do pierwszego piłkarza w Polsce, który zgodził się opowiedzieć o tym, jak wyleczył się z choroby COVID-19. Jego drużyna gra w klasie okręgowej. Chce pozostać anonimowy. Pod tym warunkiem zgodził się szczerze opowiedzieć o prawie trzytygodniowym pobycie w szpitalu. Jego imię zostało zmienione.
- Ratownicy poprosili, byśmy wyszli z tatą przed dom. Karetka przyjechała po nas przed północą. Dostaliśmy maseczki, weszliśmy do karetki i zostaliśmy zabrani do szpitala. Był początek kwietnia - opowiada nam zawodnik.
Karetka przyjechała przed północą
Twierdzi, że chorobę do domu mogła przynieść z pracy jego mama, pracując w zakładzie produkującym żywność. Rodzina zaniepokoiła się, kiedy ojciec dostał gorączki i bardzo mocnego kaszlu. Wtedy pobrano od nich pierwsze testy. Obaj mieli pozytywny wynik. Nasz rozmówca przeszedł chorobę bezobjawowo.
ZOBACZ WIDEO: Szymon Marcinak o powrocie do grania w PKO Ekstraklasie. "Słyszałem o przyłbicach i maseczkach. Brakuje tylko zbroi"
- Z karetki od razu przenieśli nas do trzyosobowej sali - opowiada młody zawodnik. - Tam robili wszystkie badania: EKG, wymazy, pobieranie krwi. Lekarze i pielęgniarki bali się do nas przychodzić. Robili to jak najrzadziej. Temperaturę mierzyli przy podawaniu obiadu. Potem już nawet nie przynosili nam ich do sal. Zostawiali jedzenie przed drzwiami, pukali i wychodziliśmy po nie w maskach. Szybko zabieraliśmy tacki z szafek i wracaliśmy do siebie. Za każdym razem korytarz świecił pustkami - dodaje.
Niektórym udzielały się nerwy. - Jedna z pielęgniarek była bardzo niemiła. Kiedy dostałem ujemny wynik testu, przyszła nabuzowana. Poganiała, krzyczała, była opryskliwa. Bywało bardzo nieprzyjemnie - twierdzi nastolatek.
- Problemy były też z jedzeniem, które mama przynosiła mi do szpitala. W końcu personel zaczął się czepiać, że robi to zbyt często. Dlaczego się dziwili? Gdybyśmy dostawali takie posiłki w szpitalu, to nikt by niczego nie przynosił - opowiada.
Można było zwariować
Już po tygodniu w szpitalu Daniel dostał pierwszy ujemny wynik testu na obecność koronawirusa. Łącznie pobrano od niego cztery wymazy. - Gdybym się nie kłócił, byłoby pięć - podkreśla. - Pierwszy mieliśmy zaraz po przyjeździe do szpitala. Po tygodniu kolejny. Miałem ujemny, a tata dodatni. Wtedy nas rozdzielili. Dzień później zrobili trzeci - wyszedł neutralny. Nic nawet nie wiedziałem. Gdy pytałem o jego wynik, zawsze kręcili, musiałem się dopominać. W końcu zrobili mi czwarty, który zaginął. Trzy razy prosiłem lekarza, żeby go poszukał. Jak się odnalazł, okazało się, że też ujemny. Po prawie trzech tygodniach mogłem wyjść ze szpitala. To był trudny czas. W szpitalnej sali można było zwariować - przyznaje.
Opowiada, że fizycznie czuje się bardzo dobrze. Gorzej z psychiką. W szpitalu nadal przebywa jego tata. Zapewnia, że czuje się już dobrze, ale we wtorek odebrał pozytywny wynik wymazu.
Czasem zatyka w płucach
Zawodnik od 21 kwietnia jest w domu. Stopniowo wraca do aktywności sportowej. W niedzielę pierwszy raz po długiej przerwie wyszedł na rozbieganie. - Czasem zatyka w płucach, bo przez dziewięć tygodni wcale się nie ruszałem. Nie czuję, by to były powikłania choroby. Zaczynam też wychodzić z kolegą na treningi z piłką. Brakuje meczów, ale musimy czekać - mówi.
Jego zespół utrzymuje się w połowie tabeli. Czeka na ostateczne rozstrzygnięcia PZPN dotyczące obecnego sezonu. Najpóźniej 11 maja federacja zdecyduje, czy rozgrywki III ligi i niższe będą kontynuowane czy zostaną zakończone. - Ten termin jest decydujący. Wtedy nasz trener zdecyduje, co z treningami. Ale słyszę, że w innych klubach już trenują w grupach - przyznaje piłkarz.
Z kolei drużyny PKO Ekstraklasy już szykują się do powrotu na boiska. W tym tygodniu przechodzą testy na obecność wirusa. Wznowienie rozgrywek zaplanowano na 27 maja.
Dr Paweł Grzesiowski: Nawet najlepszy zawodnik może złapać wirusa
Michał Buchalik: W Wiśle nie ma żadnego problemu z koronawirusem