Transmisje gierek na konsoli - jak dla mnie - nie są w najmniejszym nawet stopniu synonimem normalnego meczu. Ale chcieć, to nie znaczy móc.
Nie chcę wchodzić w dyskusję, czy to moralne, że piłkarze stają się w Polsce grupą uprzywilejowaną i nie chcę oceniać faktu, że młodzi, wysportowani ludzie będą regularnie kontrolowani, czy się nie zarazili koronawirusem, a tych testów można by użyć w lepszej sprawie, na bardziej potrzebnym odcinku.
Wolę się skoncentrować na tym, czy powrót ligi jest rzeczywiście realny.
Nowa rzeczywistość nauczyła nas nie robić dalekosiężnych planów. Żyjemy dwutygodniowymi "skokami" od konferencji do konferencji, na których informuje się o wprowadzeniu lub poluzowaniu obostrzeń sanitarnych. Codziennie na nowo uczymy się życia.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Czy zabraknie pieniędzy na polski sport? "Liczę na to, że budżet ministerstwa sportu będzie wyglądał tak samo"
Trudno oceniać, czy piłkarska Ekstraklasa rzeczywiście wróci na boiska 29 maja, bo na dzisiaj to nie wiadomo nawet, czy za półtora tygodnia będą wybory prezydenckie. Perspektywa miesiąca zdaje się być teraz okresem liczonym w latach świetlnych.
Decyzję rządu o zaakceptowaniu planu powrotu Ekstraklasy na boiska odbieram jako jedynie stworzenie szansy, żeby polska piłka wyszła z hibernacji, której cześć klubów finansowo po prostu nie przeżyje. Ale czy ten plan jest realny, spójny i jaki ma procent szans na powodzenie? Tu są już tylko wątpliwości. Część z nich jest rozwiewana na bieżąco, ale z częścią zostaniemy już do końca.
Można odnieść wrażenie, że niektóre z tych planów są robione, niestety, na szybko.
Nie winię za ten stan rzeczy tych, którzy plan powrotu Ekstraklasy przygotowywali. Po prostu wiedza na temat COVID-19 zmienia się niemal każdego dnia. O tym, jak funkcjonuje koronawirus, wciąż wiemy mało. Trochę przeczytamy w necie, trochę zobaczymy w telewizji. Tak powstaje szum informacyjny. Nawet przekazy z rządowych konferencji prasowych są nie do końca spójne. Komunikacja to - jak widać - wymagająca sprawa. Powstają fake newsy, krąży mnóstwo niesprawdzonych informacji. Lub takich, które się wzajemnie wykluczają.
Plan powrotu Ekstraklasy ciągle budzi wiele emocji. Wiadomo, że nie jest idealny, bo być nie może. Nie przynosi on rozwiązań 100-procentowo bezpiecznych, bo takie nie istnieją. Ryzyko będzie, ale kluby i PZPN, podjęły się wziąć to ryzyko na swoje barki. Dla nich jest ono na akceptowalnym poziomie, w stosunku do pieniędzy, które są do podniesienia z murawy. Zapadła decyzja żeby grać, a kto jej nie akceptuje, może się wycofać, ale musi się liczyć z konsekwencjami finansowymi takiego kroku. Więc oportunistów nie ma (przynajmniej nie mówią tego głośno).
Są za to wątpliwości co do realizacji planu i dziwi mnie nerwowość władz piłkarskich, gdy ktoś takie wątpliwości zgłasza.
Pytanie o procedurę postępowania w przypadku wykrycia zakażenia u któregoś z piłkarzy, jest jak najbardziej zasadne. I - póki co - nie doczekało się ono dobrej odpowiedzi. Jak się okazuje, to skomplikowana materia. Wystarczy posłuchać takiego dialogu:
- Co się stanie, jeżeli po wznowieniu ligi na przełomie maja i czerwca u danego piłkarza zostanie wykryty wirus COVID-19? Czy cała drużyna zostanie poddana kwarantannie? - zapytał dziennikarz Interii Zbigniewa Bońka.
- Skoro są razem, to wszyscy przejdą kwarantannę jednodniową. Później zostaną im wykonane badania i jeśli wynik będzie negatywny, to grają dalej - powiedział prezes PZPN kilka dni temu.
Jednodniowa kwarantanna? Hm... Prosta recepta, ale stojąca w ostrym konflikcie z dotychczasową praktyką walki z koronawirusem.
Pomysł, że piłkarza, który zaraził się koronawirusem traktujemy jak kontuzjowanego, ale wyłącznie jego, a pozostali - jeśli nie mają objawów - to mogą grać (po przejściu testu) jest tak śmiały, że chyba nawet... nazbyt śmiały.
Mówił na ten temat - portalowi Weszło - znany immunolog doktor Paweł Grzesiowski. - Jeśli się okaże, że zawodnik drużyny X nie ma objawów, to u niego test - po jednym czy dwóch dniach od kontaktu z zarażonym zawodnikiem - nic nie wykaże, będzie fałszywie ujemny. Dlatego w takich przypadkach Sanepid kieruje na kwarantannę wszystkich, którzy mieli kontakt z chorym na Covid-19 - podkreślał doktor Grzesiowski.
Czyli w przypadku wspólnych treningów klubowych bardzo możliwe, że... cały zespół. Co wtedy? Przesunięcie meczów o dwa tygodnie? Brr... Aż strach pomyśleć. Dogranie ligi - nawet do końca lipca - byłoby niewykonalne.
Czy w takim razie Sanepid miałby odstąpić od swoich procedur, zrobić wyjątek i piłkarzy nie kierować na kwarantannę? Jeśli tak, to nikt tego na dzisiaj nie mówi wprost, przynajmniej nie na głos.
Kluby zadeklarowały, że piłkarze przechodzą właśnie okres dwutygodniowej izolacji, ale już się pojawiają zarzuty, że nie wszyscy zawodnicy podchodzą do tego obowiązku poważnie. A to tylko izolacja sportowa. Ale nawet gdyby byli poddani rygorom regularnej, dwutygodniowej kwarantanny, takiej z zakazem opuszczania mieszkań, to i tak ich żony, partnerki, dzieci wychodzą na zewnątrz, więc ta "izolacja" staje się bardzo umowna.
Miesiąc temu wyśmiewano pomysł właściciela Rakowa Częstochowa - Michała Świerczewskiego, a tak naprawdę tylko żelazny filar tamtego planu - totalna izolacja piłkarzy i sztabów w zamkniętych ośrodkach - mógł dawać wysokie szanse dokończenia rozgrywek Ekstraklasy.
Dziś - przy tym, jak piłkarze będą po meczach wracać do swoich domów, spotykać rodziny, jeździć na spotkania wyjazdowe jednym autokarem - szanse na kontynuację Ekstraklasy do szczęśliwego finiszu, można powierzyć jedynie opatrzności.
Rozumiem to, "plan Świerczewskiego" był drogi. Tak jak ma to działać teraz, jest taniej. Do czasu.
Zobacz także: Koronawirus. Islandia wygrywa walkę z COVID-19. "Państwo szybko to ogarnęło"
Zobacz także: Koronawirus. 3 km do innego świata. Kwarantanna zatruwa życie Polakom spod granicy. Piłkarze też tak zarabiają