Dzięki Dowhaniowi Legia sprzedała nie tylko Radosława Majeckiego. Także Artura Boruca, Łukasza Fabiańskiego, Wojciecha Kowalewskiego, Dusana Kuciaka czy Jana Muchę. A przecież trochę mu zawdzięczają także tacy bramkarze jak Arkadiusz Malarz czy Wojciech Szczęsny. Wartość, jaką Dowhań wypracował przez dwie dekady pracy w przy Łazienkowskiej, jest wymierna. To kilkanaście milionów euro, jakie wpadły do klubowej kasy. Nie wiem, czy jest w Polsce drugi taki fachowiec, który wypracowałby dla klubu tyle pieniędzy!
Łazienkowska 3 to dla Dowhania drugi dom. Kilka razy miał szansę wyjechać za granicę, gdzie chcieli go ściągnąć jego wychowankowie. Mówiło się o Arsenalu, a Boruc wspominał o Celtiku Glasgow. Załatwienie roboty takiemu fachowcowi nie byłoby problemem. Ale pan Krzysio wolał robić swoje tu, w Legii, na miejscu. Skromnie, cicho i z pasją. Nie chwalił się w mediach robotą, nie narzekał, gdy działa mu się krzywda, albo gdy krytykowano go za przestrzelenie z transferem największego niewypału bramkarskiego w Legii, Chorwata Marijana Antolovicia.
Dzisiaj, szczególnie po transferze Majeckiego do AS Monaco, pod adresem Dowhania sypią się komplementy. Ale jeszcze niedawno wcale nie było mu w Legii tak przyjemnie. Gdy na Łazienkowską sprowadzono portugalskiego trenera Ricardo Sa Pinto, ten przywiózł ze sobą własny sztab. A w nim także trenera bramkarzy, który był potrzebny w Warszawie jak dziura w moście. W klubie próbowano pogodzić wszystkie interesy i niejako zdublować pozycję trenera bramkarzy.
ZOBACZ WIDEO: Transfer Radosława Majeckiego majstersztykiem. "Przejście do AS Monaco to świetna decyzja!"
Ale szybko się okazało, że w praktyce będzie to trudne, bo kto miał trenerowi rekomendować golkipera do pierwszego składu: Dowhań czy rodak Sa Pinto? Zaczęło iskrzyć w drużynie. Pierwszą ofiarą stał się Arkadiusz Malarz, którego najpierw odsunięto od składu, a później pożegnano w sposób mało dla klubu chwalebny. Malarz, człowiek-ambicja i wzór pracowitości, jeszcze wystrzelił na Twitterze: „Nie dam się zniszczyć, chociaż boli kur…”.
Niedługo później dowiedzieliśmy się, że chodzi nie tylko o Malarza. Sposób, w jaki Sa Pinto traktuje ludzi, nie ma nic wspólnego z szacunkiem. Polacy w sztabie Portugalczyka byli nawet wypraszani z narad trenerskich. O zaufaniu nie mogło być mowy. O chęci współpracy też nie. Arogancja w pełnym galopie. Atmosfera w drużynie była nie do wytrzymania.
Krzyszof Dowhań zdecydował, że w takim razie pójdzie na zabieg kolana, który odkładał od dłuższego czasu. I pewnie mógłby go jeszcze trochę odłożyć, ale że nie było sensu współpracować z Sa Pinto, to postanowił już nie czekać. Portugalczyk na konferencji prasowej łagodził i mówił, że czeka na powrót Dowhania po operacji, ale nie miało to wiele wspólnego ze szczerością i dobrymi intencjami.
Zobacz także: Transfery. Legia może stracić Cafu. Chcą go Grecy
Ciekawe, że w czasie "panowania" Sa Pinto Legia oferowała szkołom wycieczki po stadionie w towarzystwie… Krzysztofa Dowhania. Jakby dla takiego fachowca nie było lepszej roboty w klubie niż spacer w roli przewodnika.
Ostatecznie Legia pozbyła się portugalskiego bufona. Dowhań wrócił do tego, co robi najlepiej – do pracy z bramkarzami. Tamtego "egzaminu" klub i zarząd nie zdali najlepiej. Arogancki Portugalczyk, którego na Łazienkowskiej wspomina się jak koszmarny sen, potrafił odsunąć od zespołu fachowca i legendę Legii. Dobrze, że "decydenci" nie poszli dalej, że nie pozbyto się Dowhania z klubu, choć takie włożenie go do "zamrażarki" na pewno przyjemne nie było.
Zobacz także: Legia Warszawa przebija Lecha Poznań w wielkiej rywalizacji na transfery
To dobra nauka dla Legii i dla innych klubów, że warto stawiać na fachowców, na trenerów z warsztatem, na wychowawców młodych piłkarzy, bo na nich się zarabia. Warto budować klub w oparciu o szacunek. I to zarówno w odniesieniu do legend, takich jak Lucjan Brychczy czy Krzysztof Dowhań, ale także w odniesieniu do każdego człowieka, który pracuje dla dobra klubu. Od zawodnika po sprzątaczkę.
Mam nadzieję, że w Legii długo będą pamiętać tę "lekcję" z odsunięciem Dowhania, który zarobił dla klubu górę pieniędzy, a i tak popadł w niełaskę. Jeśli działaczom się zapomni, to wystarczy, że spojrzą na stan konta. Jak następnym razem trafi się trener, który nie zna znaczenia słowa "szacunek", to wyślą go do stu diabłów!