Jak przyznał szkoleniowiec łódzkiej ekipy, przełomowym momentem dla całego spotkania w Pruszkowie była druga żółta kartka dla Marcina Bocheneka w 25. minucie spotkania. Od tego momentu ustały ataki pruszkowian, a widzewiacy mogli przejąć inicjatywę.
Sprawdź również: Fatum Gryfa Wejherowo. Elana Toruń zremisowała szczęśliwie
- Wpływ na przebieg meczu miała czerwona kartka. Gra w przewadze ułatwia zadanie, ale to też trzeba umieć wykorzystać i otworzyć mecz. Nam się to udało, a dodatkowo nie powtórzyliśmy błędu z Elbląga, gdzie w meczu z Olimpią nie potrafiliśmy strzelić drugiej bramki i grać spokojnie. Wtedy skończyło się remisem, a tym razem powiedzieliśmy sobie w szatni, że chcemy za wszelką cenę szukać kolejnych bramek. Nawet grając jedenastu na dziesięciu nie jest łatwo strzelić sześć goli. Gratuluję zawodnikom, że gdy mieli grać do przodu, to grali - powiedział na pomeczowej konferencji prasowej Marcin Kaczmarek.
Nadal jednak łodzianie znajdują się dopiero na czwartej pozycji w tabeli II ligi ze stratą jednego punktu do liderujących Górnika Łęczna i Resovii Rzeszów. To właśnie nie zwalnia zespołu z obowiązku wygrywania, bo w tabeli ścisk jest ogromny.
ZOBACZ WIDEO: Wisła Kraków w poważnym kryzysie. "Dzieje się coś dziwnego"
- Kolejne spotkania, na pewno będą trudne. Liga jest wyrównana, czołówka punktuje. Musimy robić to samo, regularnie, już do końca. Miejmy nadzieję, że tak będzie w starciu - dodał trener Widzewa Łódź mając na myśli 16. kolejkę i mecz z Gryfem Wejherowo.
Fatalnie miał prawo za to czuć się Piotr Mosór, który debiutował w roli nowego trenera Znicza Pruszków. Dopóki jego zespół grał w jedenastu, był w stanie zagrażać rywalom.
- Na pewno nie marzyłem o takim debiucie w nowym zespole. Widowisko zepsuła kartka, bo przez pierwsze trzydzieści minut byliśmy dla Widzewa równorzędnym przeciwnikiem. Łodzianie mają olbrzymi potencjał i grając w przewadze pokazali nam miejsce w szeregu - stwierdził szkoleniowiec.
Czytaj też: III liga: Ruch Chorzów uratował punkt w meczu z liderem
45-letni trener drużyny z Mazowsza ma świadomość, jak wiele pracy przed nim i klubem, także na rynku transferowym.
- W naszej drużynie jest sześciu kontuzjowanych zawodników. Nie mamy rezerwowych, dlatego w drugiej połowie Widzew nas zdemolował. Chcieliśmy grać w piłkę, przy 0:2 mieliśmy swoją sytuację, którą dobrze obronił bramkarz. Nie będę miał pretensji do zawodników. Starali się, biegali i walczyli. Potrzebujemy wielu wzmocnień, żeby wiosną grać spokojnie - zakończył.
Znicz Pruszków zajmuje jedenastą pozycję w tabeli, a za tydzień u siebie zagra z GKS-em Katowice.