Mecz Jagiellonia - Wisła Płock dobiegał końca. Doliczony czas gry minął, ale sędzia pozwolił jeszcze białostoczanom na wykonanie ostatniego rzutu wolnego. Martin Adamec dośrodkował, Stefan Scepović uderzył w poprzeczkę. Trybuny stadionu przy Słonecznej przeszył jęk zawodu, lecz po chwili przerwał go Jakub Wójcicki. 31-latek dopadł bowiem do piłki i sytuacyjnym uderzeniem zamienił rozczarowanie w wielką radość.
- Nie myślałem, że taka historia przydarzy mi się drugi raz - nie kryje Wójcicki, który dokładnie 11 miesięcy wcześniej również zdobył zwycięskiego gola dla Jagi w ostatniej akcji spotkania. Stało się to w pamiętnym, szalonym meczu z Arką Gdynia (3:2). I co ciekawe, to były jego jedyne trafienia w barwach Jagi. - Można więc powiedzieć, że jestem specjalistą od horrorów - śmieje się piłkarz.
Prawy obrońca urodzony w Warszawie trafił do Jagiellonii zimą zeszłego roku. Sprowadzono go do rywalizacji z Łukaszem Burligą, który w pierwszym sezonie okazał się rywalem nie do wygryzienia. Wszystko zmieniło się jednak na starcie nowych rozgrywek. "Bury" miał problemy zdrowotne i to Wójcicki stał się pierwszym wyborem Ireneusza Mamrota. Wydawało się zresztą, że tak będzie na stałe. Zbierał bowiem dobre recenzje, był coraz pewniejszym punktem ekipy. Sielankę przerwały jednak urazy.
Najpierw wypadł na kilka meczów po tym, gdy musiał opuścić boisko podczas wrześniowego starcia z Cracovią (3:1). Wrócił po miesiącu, ale w pojedynku z Pogonią (2:1) już po kwadransie upadł przez nikogo nieatakowany i został zniesiony na noszach. Jak się okazało, odnowiła mu się kontuzja ścięgna Achillesa i runda była skończona. - Być może za bardzo spieszyłem się z powrotem do gry - zastanawia się Wójcicki, który następne tygodnie i zimowy urlop spędził na rehabilitacji oraz walce o kolejny powrót do pełnej sprawności. - To był trudny czas - nie kryje, dodając jednak, że powrót z Wisłą był najlepszym jego wynagrodzeniem.
Zobacz także: Wójcicki nie czuje się bohaterem meczu z Wisłą Płock
Nie sposób nie odnieść wrażenia, że przygoda Wójcickiego z Jagiellonią przypomina jazdę rollercoasterem. Podobnie jest jednak z jego całą karierą. Zaczynał ją w Zniczu Pruszków i to w momencie, gdy ten klub przeżywał swój najlepszy czas w historii. Nie dane było mu jednak uczestniczyć w awansie na zaplecze Ekstraklasy i grać z Robertem Lewandowskim, gdyż nie zdołał przebić się do zespołu seniorów. Startował praktycznie od zera. Najpierw występował w trzeciej drużynie Znicza w ówczesnej Klasie C (ósmy poziom rozgrywkowy - przyp. red.), później w A-klasowym Anprelu Nowa Wieś. Tam u boku Macieja Sawickiego (obecny sekretarz PZPN - przyp. red.) pokazał się jednak z na tyle dobrej strony, by już po rundzie jesiennej sięgnął po niego czwartoligowy Piast Piastów.
Kosztował... 2 piłki, a grę w nim łączył z pracą magazyniera w firmie sprzedającej części samochodowe. Dzięki temu mógł nie tylko się rozwijać, ale też zarabiać pierwsze pieniądze. - Musiałem sobie jakoś radzić - mówi na wspomnienie tamtych czasów.
Taka sytuacja trwała 1,5 roku. Po upływie tego czasu, Wójcicki został wytransferowany do GLKS Nadarzyn, który snuł plany awansu do II ligi. Szybki, błyskotliwy, młody skrzydłowy z dobrym ciągiem na bramkę miał w tym pomóc. I tak też było, a jego 10 goli zwróciło uwagę większych klubów. Testowała go Lechia Gdańsk, do gry w nieistniejącej już ekipie Młodej Ekstraklasy chciała pozyskać Legia. Ostatecznie jednak piłkarz trafił do Zawiszy Bydgoszcz, w czym pomógł Zbigniew Boniek. Według niektórych pogłosek miał nawet sam wyłożyć pieniądze na jego transfer.
ZOBACZ WIDEO Piątek jak maszyna! Kolejny gol Polaka w barwach Milanu! [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Pobyt w Bydgoszczy był momentem zwrotnym w karierze Wójcickiego. Zaczynał z tym klubem w I lidze. Później był awans do Ekstraklasy, zdobycie Pucharu i Superpucharu Polski, występy w eliminacjach Ligi Europy. Z czasem został kapitanem, a dzięki dobrej grze stał się nawet jednym z kandydatów do reprezentacji (ostatecznie nigdy nie dostał do niej powołania - przyp. red.). A gdy Zawisza spadł, był jednym z pierwszych zawodników, na których rzuciły się pozostałe kluby. Sam wybrał ofertę Cracovii i pod Wawelem spędził 2,5 sezonu. Pierwszy był udany, kolejne miesiące już słabsze. Łącznie skończyło się na 86 meczach.
W grudniu 2017 roku Michał Probierz dał mu wolną rękę w poszukiwaniu nowego pracodawcy i tak Wójcicki wylądował w Białymstoku. Niedzielny mecz będzie jednak jego pierwszym przy Kałuży od czasu tamtego odejścia. - Fajnie będzie wrócić do Krakowa. Na pewno jakiś sentyment do tego klubu pozostał. Ale zapewniam, że na boisku go nie będzie - przekonuje Wójcicki, który najprawdopodobniej zastąpi w podstawowym składzie zawieszonego za żółte kartki Zorana Arsenicia.