Był jednym z najlepszych polskich piłkarzy przełomu lat 70. i 80. Stanisław Terlecki z piłką umiał zrobić więcej niż inni, ale był niespełniony. Nie pojechał na mundial w 1978 roku z powodu kontuzji, zaś cztery lata później wykluczyła go "Afera na Okęciu".
"Stan" zmarł 28 grudnia 2017 roku nad ranem. Dziennikarz "Super Expressu" Piotr Dobrowolski dotarł do kobiety, z którą sportowiec związał się w ostatnich miesiącach życia, a także do przyjaciół zawodnika ze szpitala psychiatrycznego. Trzeba pamiętać, że Terlecki wiele czasu spędzał w łódzkiej "Kochanówce", jak mówi się na łódzki Specjalistyczny Psychiatryczny Zespół Opieki Zdrowotnej.
Henryk Leszczyński, jeden z najbliższych przyjaciół, wspomina moment, gdy w szpitalu dowiedzieli się o śmierci "Stana".
- Siedziałem w sali, gdy na korytarzu zrobił się rumor: "Terlecki, Terlecki!" - słyszałem tylko. Pomyślałem, że Stasiek przyszedł mnie odwiedzić. Wypadłem na korytarz, a tam pielęgniarki zakrywały twarze. Płakały. Ktoś powiedział mi, że Stasio nie żyje. Nie wiem, jak dowlokłem się do łóżka. Mógł żyć, mógł żyć - mówi autorowi książki "Terlecki. Tragiczna historia jednego z najlepszych piłkarzy w Polsce".
ZOBACZ WIDEO "Piłka z góry". PZPN wprowadził nakaz gry młodzieżowca. "To ruch na krótką metę"
Autor książki zastanawia się, czy Terlecki mógł żyć, gdyby nie związał się z niewłaściwą osobą. Przyczyną jego śmierci było długotrwałe wycieńczenie organizmu, jednak przyjaciel Terleckiego nie jest przekonany, czy wyjaśnienie jest tak proste.
- Jeśli przez dwa lata miesza się psychotropy z piwem, a tak robił Stasiek, to wewnątrz organizm musi być jak frędzel. Psychotropy zeżrą wszystko. Ale i tak uważam, że zabrakło działania. Gdyby Gabryśka zadzwoniła po lekarza, to by żył - uważa Leszczyński.
Sama pani Gabrysia, ostatnia miłość Terleckiego, stwierdza, że Terlecki świadomie przedawkował. Sugeruje samobójstwo. Zresztą jest to popularna teza w Łodzi. Krótko przed śmiercią mający depresyjne skłonności Terlecki obdzwonił wszystkich znajomych i bardzo czule z nimi rozmawiał. Miała być to forma pożegnania.
Oto relacja pani Gabrysi: - W środę 27 grudnia 2017 roku wróciłam z pracy wieczorem. Stasio leżał na podłodze. Obok cztery puszki po piwie i puste opakowanie po psychotropach. Oddychał. Pobiegłam po sąsiada. Przenieśliśmy go na łóżko. To nie był pierwszy raz, gdy się tak upił. Ale tym razem coś mnie tknęło i czuwałam przy nim całą noc. Zaniepokoiło mnie, że chrapał, a nigdy tego nie robił. Przysnęłam po 5 rano, obudziłam się o 7, była cisza, już nie chrapał. Na tętnicy szyjnej sprawdziłam tętno. Miał, musiał wtedy jeszcze żyć. Lecz gdy starałam się go obudzić, nie reagował. Zadzwoniłam po pogotowie. Przyjechali i stwierdzili zgon.
Na pytanie reportera o samobójstwo, odpowiada twierdząco: - Tak myślę. Przed świętami Stasio był u jakiegoś psychiatry. Przyniósł bardzo mocne leki. Nie pamiętam ich nazwy, ale jestem pewna, że nigdy wcześniej ich nie brał. Schowałam mu te proszki, ale on je znalazł. I gdy w środę wróciłam z pracy, a on tak leżał na podłodze bez świadomości, to obok puszek po piwie było to puste opakowanie po proszkach. Jestem pewna, że mój Staś odebrał sobie życie.
Ale Leszczyński nie przyjmuje tezy o samobójstwie. Jego zdaniem kobieta Terleckiego nie mówi całej prawdy
- Bzdura! Stasiek nieraz tak robił. Odkąd go znałem, mieszał prochy z piwem. Gabryśka to pielęgniarka. Dlaczego nie zadzwoniła pod 999? Przecież pierwsza reakcja normalnego człowieka, gdy wraca do domu i widzi nieprzytomnego, to wezwać pogotowie! Wiecie, dlaczego tego nie zrobiła? Bo była pijana! Tłumaczyła mi, że sprawdzała mu ciśnienie, czuwała nad nim. Bzdura! Bzdura! Bzdura! Stasiek miał arytmię serca, o czym doskonale wiedziała. Dlaczego nie zareagowała? Dlaczego mu nie pomogła! Macie odpowiedź na pytanie, czy gdyby nie ona, to Stacho by żył - mówi Leszczyński autorowi sensacyjnego reportażu o Terleckim.
29-krotny reprezentant Polski w chwili śmierci miał zaledwie 62 lata.
Bo przecież już było o tych nowych ustaleniach...