To on mógł być pierwszym Polakiem w Serie A. Zapomniana historia Ewalda Cebuli

Newspix / Mieczysław Szymkowski / Na zdjęciu: Ewald Cebula
Newspix / Mieczysław Szymkowski / Na zdjęciu: Ewald Cebula

Grał w ostatnim meczu reprezentacji przed wybuchem II wojny światowej. Trafił do Wehrmachtu, przedostał się do armii Andersa. We Włoszech dostał ofertę od rzymskiego Lazio. Wahał się, ale odmówił.

Arkadiusz Milik, Wojciech Szczęsny czy Piotr Zieliński cieszą się renomą we Włoszech. Ostatnio wejście smoka zanotował Krzysztof Piątek. W Italii zapanowała moda na polskiego piłkarza. W tym sezonie mamy w Serie A aż 16 zawodników (więcej W TYM MIEJSCU), z czego ośmiu zostało powołanych przez Jerzego Brzęczka na piątkowy mecz w Lidze Narodów UEFA z Włochami oraz towarzyskie spotkanie z Irlandią (11.09.).

To pozytywne zaskoczenie, bo przez długi czas Serie A (założona w 1929 r.) była dla Polaków niedostępna. Na pierwszych piłkarzy znad Wisły musieliśmy czekać do 1982 r. Do Italii przenieśli się wówczas: Zbigniew Boniek (Juventus Turyn) oraz Władysław Żmuda (Hellas Werona).

Niewielu kibiców wie, że we włoskiej elicie mogliśmy mieć swojego przedstawiciela już ponad 70 lat temu.

Ewald Cebula - wychowanek Śląsk Świętochłowice, przed wybuchem II wojny dwukrotny reprezentant Polski - został w 1942 r. wcielony, jak wielu Ślązaków, do Wehrmachtu. Służył we Francji, później we Włoszech, gdzie przedostał się do armii generała Władysława Andersa. O piłce w trakcie wojny nie zapomniał. Występował, w latach 1944-45, w Unione Sportiva Anconitana - małym klubie z Ankony. Ale wielki futbol w Italii miał na wyciągnięcie ręki.

ZOBACZ WIDEO Krzysztof Piątek zdradził, jak został przyjęty w reprezentacji. "Mogę się wiele nauczyć"

"Ciekawe, co bym zdziałał w Lazio"

"Wcześniej grał w II Corpo Polacco Napoli, zespole wojskowym, kierowanym przez byłego reprezentanta Polski, porucznika Jerzego Bułanowa. Drużyna ta przegrała zaledwie 3:4 ze słynnym SSC Napoli, a Cebula stoczył w tym meczu szereg zwycięskich pojedynków z reprezentacyjnym włoskim obrońcą, Franco Andreolim. Od razu więc miał propozycje gry w włoskich profesjonalnych klubach; szczególnie interesowało się nim rzymskie Lazio. Nie skorzystał" - czytamy w księdze jubileuszowej "Ruch Chorzów. 75 lat Niebieskich" wydanej w 1995 r. przez Andrzeja Gowarzewskiego.

Miałem przyjemność spotkać się z Ewaldem Cebulą w 2001 r. Rozmawialiśmy w jego mieszkaniu przy ul. Podmiejskiej w Chorzowie. Były reprezentant Polski miał wówczas 84 lata. Z błyskiem w oku opowiadał o swojej karierze, także o czasach wojennych. Gdy zapytałem go o ofertę z Lazio, można było odczuć, że pomimo upływu lat wciąż myśli o swoim wyborze. Zastanawiał się, czy postąpił słusznie.

- Nie dałem się przekonać. Mówiłem, że mam żonę, rodzinę i wracam do kraju. Teraz tego trochę żałuję. Ciekawe, co bym zdziałał - mówił mi wówczas Cebula. Bułanow obiecywał mu, że - z pomocą Andersa - ściągnie jego żonę i syna do Włoch. Jednak piłkarz zdania nie zmienił.

Z wielką, choć zarazem nieco zapomnianą, postacią polskiego futbolu wiele razy rozmawiał Paweł Czado, dziennikarz "Gazety Wyborczej". "Najprawdziwsza prawda" - tak były reprezentant kraju odpowiedział mu na pytanie, czy mógł zostać pierwszym Polakiem w Serie A.

- Pamiętam, że Ewald Cebula żałował, że nie miał propozycji z Lazio na piśmie. Po jego powrocie do Polski niektórzy powątpiewali bowiem w to, że taka oferta w ogóle była - przyznaje w rozmowie z WP SportoweFakty Paweł Czado.

Pan Dytko kazał iść do obrony

Lazio grało w Serie A od jej utworzenia w 1929 r. W pierwszym sezonie zajęło 15. miejsce, ale w 1937 r. zdobyło wicemistrzostwo. W okresie powojennym rzymianie plasowali się początkowo w środku tabeli. Wielkie sukcesy przyszły później (pierwszy Puchar Włoch - 1958 r., pierwszy tytuł mistrzowski w 1974 r., drugie i ostatnie zwycięstwo w Serie A - w 2000 r.).

Ewald Cebula mógł jedynie zastanawiać się, jak potoczyłyby się jego losy, gdyby powiedział "Si". Zamiast Rzymu były Świętochłowice. Do rodzinnego miasta Cebula powrócił jesienią 1946 r.

To w Świętochłowicach - jeszcze przed wojną - zaczęła się jego kariera piłkarska. Z miejscowym Śląskiem walczył nawet przez dwa sezony (1935-36) w najwyższej klasie rozgrywek w Polsce. Młody napastnik - rocznik 1917 - znalazł się w szerokiej, 22-osobowej kadrze na finały mistrzostw świata w 1938 r. Do Francji jednak nie pojechał (Polska odpadła po porywającym spotkaniu z Brazylią).

W reprezentacji Cebula zadebiutował 4 czerwca 1939 r. w spotkaniu ze Szwajcarią. Kapitan związkowy Józef Kałuża wystawił go na pozycji środkowego napastnika. Szybko jednak to się zmieniło. W siódmej minucie poważnej kontuzji doznał obrońca Edmund Twórz. Złamał nogę, a zgodnie z przepisami nie można było wówczas dokonywać zmian. Zespół musiał się przegrupować i radzić sobie w osłabieniu.

- Kapitan Kałuża kazał mi iść do pomocy, a w obronie niech zagra Dytko (Ewald, piłkarz Dębu Katowice - przyp. red.). Poszedłem więc do niego i per "Panie Dytko" przekazałem mu słowa Kałuży. Wtedy on szarpnął mnie za spodenki i wysłał do obrony. Byłem młodym graczem i doświadczonych zawodników musiałem słuchać - wspominał Cebula, choć Dytko był starszy od niego tylko o trzy lata. Z konieczności zagrał w obronie i zebrał dobre recenzje, choć… nigdy przedtem nie grał w tej formacji (występował na środku ataku lub na lewym skrzydle).

Ręka Cebuli - sędzia zbaraniał

Debiut Cebuli został zapamiętany jeszcze z innego powodu. - Cały stadion to widział, tylko sędzia stracił głowę - mówił mi Ewald Cebula. W pewnym momencie jeden ze Szwajcarów uderzył na bramkę, piłka zmierzała do siatki, ale świętochłowiczanin wybił ją ręką. Niczym Urugwajczyk Luis Suarez - 71 lat później, na mundialu w RPA (w meczu z Ghaną). Rzut karny wydawał się czymś oczywistym. Ale nie dla arbitra Rudolfa Ekloewa ze Szwecji, który... nie odgwizdał przewinienia.

"Krzyk (Adolf, bramkarz reprezentacji Polski - przyp. red.) odbił właśnie piłkę z prawej strony. Okólną drogą dostała się błyskawicznie do łącznika szwajcarskiego... Wali wprost w odsłoniętą część bramki. Nic już nie powstrzyma jej biegu. W tym... pac! Jakaś mała postać podskoczyła w górę, zdeterminowana trzepnęła piłkę ręką, aż na trybunach klasnęło! Wszyscy oniemieli, rzut karny pewny. Zbaraniał też i sędzia, nie wierzył zapewne w taką bezceremonialność" - opisywał tę sytuację "Przegląd Sportowy".

Po raz drugi w kadrze Cebula zagrał 27 sierpnia 1939 r. W pamiętnym spotkaniu z ówczesnymi wicemistrzami świata Węgrami. Madziarzy we wcześniejszych potyczkach byli dla Polaków surowymi nauczycielami. Gdy po 33 minutach prowadzili 2:0, zanosiło się na kolejną lekcję. Później jednak rozszalał się Ernest Wilimowski, partner Cebuli z ataku. Strzelił trzy gole, czwartego dołożył Leonard Piątek, a Polacy zwyciężyli 4:2. Po raz pierwszy w historii pokonali Węgrów. "Zawodowcy węgierscy kapitulują przed zaciekłością ataku Polaków" - pisał "Przegląd Sportowy". Jego dziennikarz tak ocenił występ Cebuli. "Początkowo sztywny, nagle się rozruszał. Nie był może ideałem kierownika napadu, jednak zawziętością swą i nieustępliwością w walce stwarzał defensywie węgierskiej sporo kłopotu".

Polacy mieli przygotowywać się do wrześniowych spotkań z Bułgarią i Jugosławią. Kilka dni później piłka zeszła jednak na dalszy plan.

- Mieliśmy jechać do Jugosławii, ale zamiast tego udałem się na zbiórkę w Hucie Florian, gdzie pracowałem. Jako ochotnik obrony narodowej miałem w domu karabin i uniform - opowiadał mi Ewald Cebula.

Gniew przodownika pracy i nowe imię

Po wybuchu II wojny światowej na Śląsku nadal grano w piłkę. Cebula występował w niemieckim Turn und Sportverein (TuS) Schwientochlowitz. Wpadł w oko słynnemu trenerowi Seppowi Herbergerowi. Dostał nawet powołanie na zgrupowanie reprezentacji Niemiec do Berlina, ale w niej nie zadebiutował. Upomniał się za to o niego Wehrmacht.

Po służbie we Francji i Włoszech wrócił do kraju. W 1947 r. został piłkarzem Ruchu Chorzów. To były niecodzienne negocjacje. - Siedziałem przy stole. Z jednej strony działacze AKS Chorzów, z drugiej Ruchu. Postanowiłem grać u tych drugich - wspominał.

"Jako 'człowiek Andersa' miał po powrocie kłopoty z UB. Pewnego razu ubecy spytali Wiktora Markiefkę, słynnego przodownika pracy, posła i wielkiego kibica Ruchu, co by zrobił, gdyby mu tak zamknęli Cebulę. Markiefka zerwał się, wyciągnął rewolwer z kabury - wtedy posłowie mieli prawo do noszenia broni - i zaczął celować do ubeków, grożąc, że ich wszystkich powystrzela" - pisał Paweł Czado w "Gazecie Wyborczej". Cebuli zmieniono za to imię - Ewald wydawało się ówczesnym władzom zbyt niemieckie, więc od 1948 r. figurował w dokumentach jako Edward.

Reprezentacja Polski przed meczem z Czechosłowacją w 1948 r. Ewald Cebula - czwarty zawodnik od prawej. Fot. PAP/CAF
Reprezentacja Polski przed meczem z Czechosłowacją w 1948 r. Ewald Cebula - czwarty zawodnik od prawej. Fot. PAP/CAF

W Ruchu początkowo był partnerem Gerarda Cieślika w ataku. Razem zagrali w napadzie także w meczu reprezentacji z Czechosłowacją w 1948 r. Cebula wrócił do kadry po dziewięciu latach - był jednym z sześciu piłkarzy, którzy grali w niej zarówno przed II wojną światową, jak i po jej zakończeniu.

Później coraz częściej musiał zastępować kontuzjowanych kolegów i z konieczności grać w defensywie. W kolejnych trzech sezonach - ostatnich w jego karierze - był już nominalnym obrońcą. Do tego stopnia wyspecjalizował się w tym fachu, że potrafił uprzykrzyć życie rywalom.

- Ja na niego idę, robię zwód, markuję i w drugą stronę, a on już tam na mnie czeka. On przewidywał ruchy. Mówili, że Cebula nie biega, nie ma szybkości, a nie da się go przejść - tak wspominał Cebulę legendarny piłkarz Polonii Bytom Kazimierz Trampisz, w rozmowie z "Magazynem Futbol".

Za powstrzymanie Węgrów pojechał na igrzyska

W 1951 r. został z Ruchem (wówczas Unią) mistrzem Polski, choć "Niebiescy" nie wygrali ligi (obowiązywał wówczas przepis, że tytuł mistrzowski zdobędzie drużyna, która sięgnie po Puchar Polski). Rok później chorzowianie triumfowali w rozgrywkach ligowych, pokonując w barażu o złoto Polonię (wówczas Ogniwo) Bytom.

Cebula był w tamtym sezonie grającym trenerem zespołu. W pierwszym meczu barażowym zmodyfikował ustawienie z 1-2-3-5 na 1-2-4-4, co dało kapitalny efekt. Jego drużyna wygrała 7:0. - To system inaczej zwany "zamiataczem". Cebula brał w meczu oczywiście udział i on to właśnie podjął się roli "zamiatacza", czyli czwartego pomocnika. Zaszachował on całkowicie środkowego napastnika Polonii - tłumaczył Teodor Peterek, kiedyś słynny napastnik Ruchu (cytat z książki "Niebieskie Majstry" Grzegorza Joszki), który wówczas pomagał Cebuli w prowadzeniu drużyny.

Także w 1952 r. Ewald Cebula - będąc już po 35. urodzinach - ponownie przywdział reprezentacyjną koszulkę. Do Warszawy przyjechali Węgrzy. Ferenc Puskas, Sandor Kocsis czy Nandor Hidegkuti robili z Polakami, co chcieli. Po I połowie prowadzili 5:0! W przerwie Romana Korynta zastąpił w obronie piłkarz Ruchu. Polacy bramki już nie stracili, przegrywając ostatecznie - po honorowym golu Henryka Alszera - 1:5.

Ewald Cebula (pierwszy z lewej) z innymi piłkarzami reprezentacji Polski podczas igrzysk w Helsinkach. Fot. Archiwum Ewalda Cebuli
Ewald Cebula (pierwszy z lewej) z innymi piłkarzami reprezentacji Polski podczas igrzysk w Helsinkach. Fot. Archiwum Ewalda Cebuli

Wokół tego spotkania narósł pewien mit. Ponoć Polacy mieli po pierwszej połowie prosić Węgrów o litość. Gdy zapytałem o to Ewalda Cebulę, stanowczo zaprzeczył. - Nieprawda, że w przerwie proszono gości, żeby nie strzelali nam więcej bramek. Widać było, że chcą strzelać następne, za bramki mieli płacone. Kazałem zagrać w obronie strefą, a nie kryć indywidualnie, bo Węgrzy byli zbyt dobrzy technicznie. Za tę drugą połowę pojechałem na olimpiadę - mówił mi.

Na igrzyskach w Helsinkach Polacy pokonali amatorską reprezentację Francji 2:1. Był to jedyny olimpijski występ Cebuli. W kolejnym - przegranym z Danią 0:2 - już nie wystąpił z powodu urazu kolana. Od 1953 r. skupił się na karierze trenerskiej, zdobywając kolejne mistrzostwo z Ruchem (podobnie jak w 1960 r., gdy przejął zespół na kilka spotkań po nagłej śmierci Janosa Steinera). W latach 60. prowadził Górnika Zabrze, przyczyniając się do dwóch tytułów mistrzowskich tej drużyny. Był również asystentem kilku selekcjonerów - Andora Hajdu, Henryka Reymana czy Tadeusza Forysia. Temu ostatniemu pomagał w słynnym meczu Polska - ZSRR z 1957 r., wygranym 2:1 na Stadionie Śląskim.

Ewald Cebula zmarł 1 lutego 2004 r. Miał niespełna 87 lat.

Komentarze (1)
avatar
poważny.grzesznik
7.09.2018
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Ciekawa historia