Tomasz Hajto, od kilku miesięcy - tak może się wydawać - jest dosłownie wszędzie. O nowej gwieździe sieci znów zrobiło się głośno, tym razem po emisji programu Kuby Wojewódzkiego, gdzie był gościem. Program, po którym młodsi bądź mniej zorientowani kibice zadają pytanie: poza tym, że to były piłkarz, a dziś komentator, co to w ogóle za gość?
- Jechałem z zespołem na obóz zimowy. Cały czas słyszałem śmiechy, ale nie znałem języka. Po czterech miesiącach wróciłem do sprawy i zapytałem jednego "Jugola", o co chodziło. Powiedział, że wszyscy śmiali się z tego, jak byłem ubrany. Musieli zasłaniać oczy, bo moja koszulka była tak jaskrawa. Pamiętam, że byłem ubrany w fluorescencyjną koszulkę, lniane spodnie i bazarowe mokasyny - wspominał u Kuby swoje początki w niemieckim klubie MSV Duisburg. Był rok 1997.
Od mokasynów do butów u Prady
Ta historia ma swoją kontynuację. Hajto, mocno dotknięty szyderą, zatrudnił stylistę z Duesseldorfu, który pomagał mu w kwestiach ubioru. Nie dość, że pożegnał się ze stylówą handlarza zjeżdżonych Polonezów na lubińskiej giełdzie, to na dodatek stał się fanem drogich ubrań i znanych marek. Regularnie latał z Niemiec do Mediolanu na zakupy, prenumerował pisma poświęcone modzie. Hugo Boss, Prada, Versace... Zresztą, od tej ostatniej marki pochodzi ksywka Hajty: Gianni. Piłkarz uwielbiał pokazywać się w garniturach od Gianniego Versace. Gianni to, Gianni tamto - i dla przyjaciół już tak zostało.
Wychował się i karierę zaczynał w Makowie Podhalańskim. Mama - profesor muzyki. Piłkarz w dzieciństwie uczęszczał do szkoły muzycznej. Ojciec - pracownik w spółdzielni rękodzieła ludowego, w domu się nie przelewało. Przez Żywiec, jako 17-latek, trafił do Hutnika Kraków, a dalej - Górnika Zabrze. To były chore i biedne czasy w polskiej piłce. Organizacja klubów jak w bananowych republikach, do tego korupcja...
ZOBACZ WIDEO: "Krychowiak jest nie do zastąpienia". Dziennikarze WP SportoweFakty przed meczem Armenia - Polska
- Uwielbiam, jak ktoś o kimś mówi: wybaczcie mu, taki był system. A ja byłem w tym systemie, wiem, jakie historie tam były. Jak ja powiedziałem nie, to było nie. Kiedyś dwóch starszych kolegów przyszło do mnie, powiedziałem im: słuchajcie, możemy się bić do rana, ja wychodzę i gram normalnie, a wy róbcie co chcecie. Jak ktoś mówi, że nie wiedział o korupcji, to po prostu kłamie. Wiedzieli wszyscy - wspominał w rozmowie "Sam na Sam z Wilkowiczem". Do Niemiec wyjechał w 1997 roku. Na początku były mokasyny i fluorescencyjna koszula. Później solidne sezony w MSV i transfer do bardzo mocnego Schalke. Puchar Niemiec, wicemistrzostwo, Liga Mistrzów...
Jedni mają talent, inni mają zdrowie
Taki obrazek z przeszłości: Polska w 2001 roku gra w Cardiff z Walią w eliminacjach mistrzostw świata. Robbie Savage, typowy piłkarz-drwal, w środku boiska brutalnie wycina jednego z naszych reprezentantów. Trybuny wiwatują, Savage z uśmieszkiem pod nosem zerka tylko na naszych kadrowiczów... A Hajto? Kilkudziesięciometrowy dystans dzielący go od Savage'a pokonuje w tempie rekordzisty świata na 100 metrów. Doskakuje do faulującego, rzuca mu wiązankę, gdyby mógł - a nie może, bo odciągają go koledzy - znokautowałby Walijczyka jednym ciosem. I to właśnie cały Hajto na boisku - obecny w każdej konfrontacji, wszędzie tam, gdzie trzeba było stanąć ramię w ramię z kolegami.
To nigdy nie był piłkarski wirtuoz. Krawatów nogą nie wiązał, techniką kibicom tchu w piersi nie zapierał. - Gdy miałem 17 lat i poszedłem do Hutnika Kraków, wszyscy mówili o mnie, że z tego drwala to nawet dobrej kosy nie będzie. A jestem dzisiaj w klubie wybitnego reprezentanta - mówił nam niedawno. Na niemieckich boiskach ponad 200 meczów: w Duisburgu - prawie 100. W barwach bardzo mocnego Schalke - ponad 100. Później jeszcze Norymberga, Southampton na Wyspach... Tam "ogórków" nie biorą.
- Wojtek Kowalczyk miał talent, Jacek Krzynówek lewą nogę i talent, Emmanuel Olisadebe nosa do zdobywania goli, a ja dostałem serce i zdrowie. W takich ligach jak niemiecka najbardziej szanują wyrobników. Każda drużyna ma pięciu - sześciu wyrobników. Stwierdziłem, że nie mogę być Kowalczykiem z Barcelony czy Furtokiem. Ale jednym z sześciu wyrobników z tyłu - czemu nie? Największe wyróżnienie, jakie mnie spotkało, to wybór na najlepszego zawodnika klubu fazy grupowej Ligi Mistrzów. Grało się w różnych sytuacjach, raz nie mogłem zejść rano na śniadanie w hotelu, tak mnie plecy bolały. Dostałem 46 zastrzyków i zagrałem o 15:30. Później wieczorem siadało się w domu i myślało: niczego nie żałuję, bo ci ludzie to doceniają - mówił nam Hajto.
Koszmar Pauleta? "To głupota!"
Mistrzostwa świata w 2002 roku w Japonii i Korei miały być jego turniejem. Awans udało mu się wywalczyć z kadrą Jerzego Engela, nastąpiło to po 16-letniej nieobecności Biało-Czerwonych na mundialu. Oczekiwania były ogromne, Hajto w kwiecie wieku. Wszystko skończyło się jednak wielką klapą. Porażka z Koreą Południową, blamaż z Portugalią i szybka, turniejowa śmierć.
- Bolą mnie te mistrzostwa. Czasem moi koledzy z tamtego zespołu publicznie wylewają żale z tego powodu, zupełnie niepotrzebnie. Według mnie nie dorośliśmy wtedy do wielkiej imprezy. Ani jako PZPN, ani jako piłkarze, ani jako sztab szkoleniowy. Sam awans był wtedy sukcesem. Doszło do tego, że w ogóle ktoś zaczął mówić o piłce, PZPN zarobił pierwsze pieniądze - wspominał w rozmowie z nami Hajto.
[nextpage]Za "Giannim" ciągnie się opinia zawodnika, który zawalił nam wspomniany mecz z Portugalią (0:4). Według wielu kibiców to on popełnił błędy, po których Pedro Pauleta wytarł kadrą Engela podłogę. Podobno przy Hajcie nie można nawet wspominać tego spotkania, bo były zawodnik Schalke od razu się wścieka.
- To głupota - dementował w rozmowie z nami. - Jakiś idiota obejrzał mecz i powiedział, że zawiniłem przy czterech straconych bramkach, że Pauleta, że cholera wie co jeszcze. To jest idiotyzm. Gdy obejrzy pan sobie jeszcze raz ten mecz, sam zresztą widziałem go 20 razy, to zobaczy pan, że zawiniłem tylko przy pierwszym golu. Przy reszcie błędy popełniali inni. Zresztą tak samo było z Koreą, też błędy popełniali inni, a winą obarczono mnie i Jurka Dudka - dodawał. W reprezentacji Polski zagrał 62 razy, strzelił sześć goli.
Fajki i wypadek
To postać barwna nie tylko dzięki piłce, ale również przez wydarzenia z przeszłości, które nie miały wiele wspólnego z boiskiem. W 2004 roku, jeszcze jako piłkarz Schalke, został skazany przez sąd w Essen na grzywnę w wysokości ponad 40 tysięcy euro za posiadanie nielegalnych papierosów. Po latach wielokrotnie opowiadał, jak do tego doszło.
Według Hajty sąsiad, z którym piłkarz utrzymywał kontakt, zajmował się nielegalnym handlem papierosami. Reprezentant Polski miał odkupić kilka kartonów - jak mówił w rozmowie z Pawłem Wilkowiczem ze Sport.pl - w prezencie dla innego znajomego. Okazało się, że grupa zajmująca się tym procederem była już rozpracowywana przez niemiecką policję. Rozmowa między Hajtą a handlarzem została podsłuchana przez policję i znalazła się w odczytywanych podczas rozprawy stenogramach.
- To była wielka głupota z mojej strony, ale to cała opowieść o papierosach w Niemczech. Tymczasem zrobiono ze mnie przemytnika, faceta, który chciał na boku dorobić. Żenujące. Tymczasem, jeżeli ja miałbym z tym coś wspólnego, to siedziałbym dziś obok Hoenessa. Tak działa niemieckie prawo, nie ma świętych krów. No, ale za swoje i tak dostałem. W tabloidach chodziłem na pierwszych stronach z czarnym paskiem. Stres był taki, że w cztery dni spadłem chyba sześć kilo - wspominał przed kilkoma laty na łamach "Gazety Krakowskiej".
Inna historia - z lutego 2007 roku - wydarzyła się w Łodzi, dokładnie na ulicy Rzgowskiej. Na skrzyżowaniu z Dachową, wówczas zawodnik ŁKS-u, śmiertelnie potrącił kobietę. Był trzeźwy, nie zachował jednak należytej ostrożności, jechał zbyt szybko. Hajto dobrowolnie poddał się karze, został skazany na dwa lata więzienia w zawieszeniu na cztery lata, grzywnę oraz pozbawienie na rok prawa jazdy.
"Nie będę nikomu wchodził w tyłek"
Po zakończeniu kariery piłkarza został trenerem, prowadził Jagiellonię Białystok, a później GKS Tychy. Po rozstaniu z tyskim klubem długi czas pozostawał poza trenerskim obiegiem. W środowisku zaczęły krążyć plotki, że prezesi klubów nie chcą nawiązywać współpracy z tak niepokornym szkoleniowcem, na dodatek mającym duże wymagania.
- Polska to kraj ludzi zawistnych, jeśli nie jesteś twardy, niepokorny, to możesz być pewny, że zaraz cię zadepczą, nikt nie będzie cię szanował. Mam swoje zdanie, nie będę nikomu wchodził w tyłek, żeby dostać pracę jako trener albo ją utrzymać - mówił nam Hajto i dodawał:
- Propozycje były (...) Chodziło o dwa kluby. Podczas rozmów z dyrektorami sportowymi dopytywałem, jak miałaby wyglądać współpraca. I w jednym, i drugim przypadku powiedziano mi, że podpiszemy papiery do czerwca, a jak utrzymam klub, to kontrakt automatycznie się przedłuży. To niepoważne. A o kwestiach finansowych to już nawet nie wspominam, bo fakt, że w ekstraklasie trenerowi proponuje się pensję na poziomie 25 tysięcy złotych, to po prostu żart. Jako trener przez 24 godziny na dobę jesteś pod ostrzałem: przejmujesz problemy zawodników od bolącego palca po poród żony, mierzysz się z krytyką mediów, jesteś w ciągłym kontakcie z właścicielami, planujesz, myślisz o transferach, przewidujesz, kogo ci sprzedadzą, jak to poukładać. Nie wyobrażam sobie pracy na takich warunkach w ekstraklasie, niech to biorą desperaci. Powiedziałem im, żeby poszukali sobie kogoś mającego tyle na sumieniu, że zgodzi się na wszystko.
Aktualnie Hajto pracuje jako menedżer piłkarski, jest także ekspertem telewizji Polsat, komentuje mecze polskiej kadry. - Powiedzieć, że ktoś kopnął piłkę z lewej do prawej, to każdy debil umie. Staram się wykonywać to zadanie w nieszablonowy sposób, żeby się tego dobrze słuchało. Swoje zadania staram się wykonywać jak najlepiej - niektórzy lubią mój komentarz, inni nie, nic na to nie poradzę. - przyznał
Dla tych, którzy jego komentarza nie lubią, mamy złą informację. Znając Hajtę, on ma to gdzieś.