Trener Adam Nawałka przed meczem z Czarnogórą mówił o tym, że jeśli u przeciwników zabraknie Stevana Joveticia, to inni piłkarze mogą być jeszcze bardziej zmotywowani, a przez to dla Polaków groźniejsi. Aż chciało się zapytać, czy Polacy byliby groźniejsi, gdyby w naszym składzie zabrakło Roberta Lewandowskiego.
Niedzielny mecz pokazał, że samą motywacją niczego się nie wygra. To umiejętności naszego kapitana i jego gol z rzutu wolnego pod koniec pierwszej połowy pozwoliły Polakom po raz pierwszy tego wieczoru głębiej odetchnąć, bo tyle się nasłuchali o piekle, w jakim przyjdzie im grać, że chociaż wiało i było zimno, chyba sami w nie uwierzyli.
Nie piekło, a nawet jeśli, to tylko przez chwilę, kiedy nasi nie potrafili dwa razy trafić na pustą bramkę, a rywale wykorzystali moment zbytniej pewności siebie Polaków i doprowadzili do wyrównania. Każdy mecz daje Nawałce odpowiedź na kolejne pytanie - tym razem przekonał się, że jego zespół stać na zwycięstwo nawet wtedy, gdy nikt nie błyszczy.
Lewandowski był pilnowany przez dwóch przeciwników, tym razem Kamil Grosicki przegrał z wiatrem nie tylko na wyścigi, ale przy większości podań i dośrodkowań z rzutów wolnych i rożnych, Kamil Glik zapomniał, że nie gra w kotle w Marsylii i wybijał piłkę w aut jak poparzony, a młody Karol Linetty przez cały mecz błąkał się po boisku, jakby jego występ miałby być tylko alibi dla dziewczyny, która zapyta go, jak spędził niedzielny wieczór.
ZOBACZ WIDEO Bajeczny gol i hat-trick Paulinho. Zobacz skrót meczu Urugwaj - Brazylia [ZDJĘCIA ELEVEN]
Grunt to jednak mieć zdrowe nawyki, a Polakom w krew weszło wygrywanie. Z Armenią strzelili zwycięskiego gola w ostatniej minucie, w Podgoricy, gdy stracili bramkę, zrozumieli, że przyszła kolej, by po raz kolejny pokonać czarnogórskiego bramkarza, a nie z rozpaczy spuścić głowy i szukać drobnych na boisku.
Mamy drużynę, która przywozi trzy punkty z trudnego terenu mimo gorszego dnia. Czasami da się wygrać doświadczeniem, a jak ktoś się uzależni od zwycięstw i kocha ich smak, potrafi stawić czoła wszystkim przeciwnościom. Po meczu piłkarze mówili, że na boisku momentami wiało jak na Kasprowym. Dobrze, że potrafili złapać ten wiatr w swoje żagle i wszystko wskazuje, że poniesie ich aż na mundial w Rosji.
Wygraliśmy na boisku wicelidera grupy, nad którym teraz mamy sześć punktów przewagi. Na półmetku eliminacji mamy sytuację tak komfortową, jak na autostradzie z Warszawy do Łodzi, gdzie nawet nie musimy zatrzymywać się na bramkach i płacić myta. To nie był wielki triumf naszej reprezentacji, ale kolejny krok w drodze do wielkości. Nabraliśmy przekonania, że jak chcemy, to możemy.
I gdy wtedy komentator powiedział, że mogłoby być po meczu gdyby strzelił tego gola, to mi serce zamarło bo pomyślałem, że jednak właśnie jest po meczu i chwilę po tym Czarnogórcy strzelili wyrównującego gola. Na całe szczęście, mamy Fabiańskiego w bramce i obrona też nie dopuściła do zbytniego rozpędzenia się gospodarzy (choć czasem mogłoby być lepiej) no i ostatecznie pokazaliśmy charakter i przetrwaliśmy żeby ostatecznie sprawę załatwił obrońca Łukasz Piszczek, o którym w artykule nie wspomniano słowem, a gol i asysta też piękne i co najważniejsze dające trzy punkty.
Wygrywa i przegrywa drużyna Panie "redaktorze" i nie ma się co zachwycać niesprawiedliwie tylko Lewandowskim. Oczywiście to był dla niego jeszcze trudniejszy mecz, wiadomo że rywal zawsze będzie się na nim skupiał, a ten rywal już pierwszą połowę powinien kończyć w 9. Całe szczęście nikomu nic się nie stało, choć okazji było sporo. Mam nadzieję, że ostatni mecz u siebie będziemy mogli zagrać na luzie i bez presji, a najlepiej drugim składem. Czytaj całość