Widzew Łódź na przełomie lat 70. i 80. stał się jedną z najlepszych drużyn w historii polskiej piłki klubowej. Potęgę stworzyli dwaj działacze, którzy odeszli ze Startu Łódź, Ludwik Sobolewski i Stefan Wroński oraz trener Leszek Jezierski, kilka lat wcześniej potraktowany w ŁKS Łódź jak piąte koło u wozu. Kilka lat zajęło tej trójce budowanie drużyny, głównie w oparciu o piłkarzy odrzuconych wcześniej przez działaczy i trenerów klubu z Alei Unii Lubelskiej. Po latach doszło do wielkiego rewanżu. 6 sierpnia 1975 roku zespołu zmierzyły się w pierwszoligowych (wówczas najwyższy szczebel) derbach.
Oto fragment książki "Wielki Widzew. Historia polskiej drużyny wszech czasów" dotyczący tego spotkania:
"Ten mecz był spełnieniem ich marzeń. Tak długo czekali na ten moment, że nie mogli tak po prostu zmarnować okazji i przegrać. Przecież od początków budowy Widzewa, ŁKS był nieosiągalny, był w pewnym sensie największą motywacją. Dogonić ŁKS, prześcignąć go, udowodnić coś - nie mówiono tego publicznie, ale sami zawodnicy nie mieli wątpliwości, że jest to jakaś forma gry prowadzonej w ich podświadomości.
Jezierski w Widzewie zastosował model, który znał z ŁKS. Tamten zespół zdobył tytuł mistrza Polski w 1958 roku, mając w składzie kilku zawodników, którzy zostali odtrąceni przez Legię. To była ich wielka motywacja. Teraz młody trener wykorzystał to doświadczenie w budowaniu Widzewa. Tak jak ŁKS stał się czymś w rodzaju anty-Legii, tak Widzew stał się anty-ŁKS. Niczym w biblii kamień odrzucony przez budujących stał się kamieniem węgielnym.
ZOBACZ WIDEO Świetny powrót Leo Messiego, FC Barcelona rozbiła Deportivo La Coruna - zobacz skrót meczu [ZDJĘCIA ELEVEN]
Można więc nawet zaryzykować stwierdzenie, że Wielki Widzew został stworzony przez działaczy ŁKS. Gdyby nie ich niekompetencja, nigdy nie powstałaby ta największa drużyna w historii naszego futbolu.
- Na pewno w początkowej fazie zespół napędzany był tym podejściem przeciw ŁKS. Może to było z naszej strony trochę dziecinne, ale mieliśmy sporo nieprzyjemnych sytuacji, nakręcaliśmy się wzajemnie historiami z przeszłości - opowiada Janusz Haren, jeden z liderów zespołu.
Widzew przynosił ze sobą nową jakość. ŁKS grał piłkę przeciętną. Od triumfu w lidze minęło 17 lat i przez ten czas ŁKS najwyżej zawędrował na 5. miejsce w lidze. Nie było w ich stylu nic porywającego.
Nuda i sztampa. Widzew grał ofensywnie, nie uznawał półśrodków i spragnieni dobrego widowiska łódzcy kibice potrafili to docenić. Chodakowski utrzymuje, że trzy czwarte niemal 40–tysięcznej widowni na pierwszym meczu derbowym kibicowało już Widzewowi, choć w różnych przekazach prasowych dziennikarze utrzymują, że ŁKS wciąż miał więcej fanów.
- Oni byli ulubieńcami władz. My klubem robotniczym, reprezentowaliśmy ulicę. Można powiedzieć, że przejmowaliśmy od nich kibiców. Ludzie wybierali Widzew, bo chcieli walki, zaangażowania - mówi obrońca RTS.
Na 18 minut przed końcem, przy stanie 1:0 dla ŁKS, sędzia Ewald Greiner odgwizdał karnego dla Widzewa. Nikt nie chciał podejść do piłki. Tadeusza Błachnę wypchnęli niemal siłą. Bał się. Stanął naprzeciwko człowieka, który już wtedy był legendą. Króla Łodzi.
- Z jednej strony pan Jan Tomaszewski, bo dla mnie to pan był, jeden z najlepszych bramkarzy świata. Z drugiej ja, wieśniak ze Skały. Ale zaproponowałem: "Panie Janku, może o koniaczek?" Zgodził się. Podszedłem... strzeliłem. On rzucił się w drugą stronę - mówi.
ŁKS remisował z Widzewem 1:1. Wciąż jednak to zawodnicy ŁKS byli przeświadczeni o swojej wyższości. Za nimi stała historia i przede wszystkim doświadczenie. To byli zawodnicy pierwszoligowi, w składzie występowało kilka gwiazd ligowych, a na bramce stał bohater drużyny narodowej. Z drugiej strony wyszli na boisko ambitni piłkarze, którzy wielki futbol znali głównie z telewizji i z wizyt na stadionie swojego rywala, gdzie oglądali kolegów, z którymi przegrali rywalizację o miejsce w futbolu. Ludzie, których trenerzy ŁKS uznali za straconych dla poważnej piłki. Czy można się aż tak pomylić w przypadku aż tylu osób?
- Nie znali Widzewa. Szybko strzelili bramkę i byli chyba przekonani, że jest już po nas - mówi Taduesz Błachno. Pomocnik Widzewa w drugiej połowie pierwszych od 27 lat derbów Łodzi rozegrał mecz życia.
Najpierw strzelił karnego i wygrał butelkę alkoholu. On pamięta, że był to koniak, ale utarło się, że chodziło o szampana.
- Butelkę postawiłem później podczas wspólnej imprezy - mówi Tomaszewski, który uważa, że karny Widzewowi się nie należał.
- Potem inaczej na to patrzyłem. Szefowie Widzewa przynosili sędziom różne prezenty, ale nikt nie zwracał na to uwagi. Karny jednak był, że tak powiem, mocno kontrowersyjny. Przy rzucie rożnym jeden z rywali (Błachno - przyp. MW) cały czas mnie przytrzymywał. Powiedziałem: "Panie sędzio, czy pan widzi, co on robi?". Odparł: "Spokojnie, wszystko widzę". Gdy oni wykonywali rożny, wyskoczyłem do piłki, byłem przytrzymywany. Sędzia gwizdnął, więc przyklasnąłem i krzyknąłem: "Bardzo dobrze, panie sędzio". Za chwilę dopiero zorientowałem się, że sędzia pokazał na jedenasty metr. Tymczasem w ogóle z mojej strony nie było kontaktu - mówi Tomaszewski.
Widzewiacy utrzymują, że bramkarz ŁKS ma problemy z pamięcią. W relacjach prasowych z tamtego okresu dziennikarze nie mieli wątpliwości co do karnego.
Błachno, bohater Widzewa: - Po pierwszym meczu, gdy przeciwnicy ograli nas jak chcieli (0:2 z Pogonią Szczecin - przyp. MW), byliśmy w dołku. Zrobiliśmy więc zgrupowanie w Pabianicach, które nas zmobilizowało. I zagraliśmy znacznie lepiej. A pod koniec meczu strzeliłem jeszcze z dystansu, odbiło się rykoszetem, zmyliło pana Tomaszewskiego i to był nasz wieczór na mieście."
Niedzielny mecz ŁKS - Widzew w ramach III ligi rozpocznie się o godz. 15:00. Relacja LIVE na łamach naszego portalu.