Polska nie jest i długo nie będzie drużyną, która może ignorować sygnały alarmowe. Dlatego dziś, choć znowu udało się nam wyrwać punkty, trzeba bardziej skoncentrować się na problemach kadry niż korzystnym (jakby nie patrzeć) wyniku.
Rację miał chyba Lars Lagerback, gdy stwierdził, że dziś w Europie jest kilka drużyn, które wyraźnie dominują, i około trzydziestu, z których każda może wygrać z każdą. Raz jesteś trochę słabszy, raz trochę lepszy. Nam akurat trafiła się chwilowo lepsza grupa piłkarzy i dodatkowo mamy zawodnika ze światowej czołówki, który wiele zmienia. Ale - jak widzieliśmy w ostatnich dwóch meczach, wystarczy słabszy okres, albo brak zaangażowania kilku innych kluczowych piłkarzy i selekcjoner zaczyna się szamotać ze związanymi rękoma.
Tylko dwóch reprezentantów Polski zagrało w obu spotkaniach na dobrym poziomie.
Pierwszy to oczywiście Robert Lewandowski, który dziś zawstydza umiejętnościami, intensywnością i - co ważne, wolą walki swoich kolegów z zespołu. Wskazanie lidera tej drużyny po kilku minutach gry jest banalnie proste. Jak wskazanie niepasującego elementu w teście na inteligencję dla sześciolatków.
Drugi to Piotr Zieliński, który zaczyna prowadzić grę zespołu. I robi to coraz lepiej i częściej, z coraz większą pewnością siebie. W meczu z Danią trochę nieśmiało, w drugiej połowie z Ormianami większość akcji przechodziła przez niego.
ZOBACZ WIDEO: Bartosz Kapustka: euforia była niesamowita, aż zgubiłem telefon
Pozostali piłkarze zbyt często sprawiają wrażenie, jakby uznali, że szczytem ich marzeń był ćwierćfinał Euro 2016. A przecież ten zespół jest w stanie powtórzyć taki wynik na mundialu w Rosji. Jeśli nie prześpi szansy. Leo Beenhakker mówił, że polski piłkarz jest trudny w prowadzeniu. Po porażce trudno jest go podnieść, a po zwycięstwie kazać mu zejść na ziemię.
Grzegorz Krychowiak nie przypomina jednego z największych polskich wojowników ostatnich lat. Wydaje się jednak, że dziś w wyjściowej jedenastce gra głównie dlatego, że w Polsce nie ma zawodników zbliżonych do niego poziomem. Wciąż lepszy kulawy Krychowiak niż dwóch Jodłowców w życiowej formie. A jednak nasz najważniejszy piłkarz z Euro 2016, silnik tej drużyny, czasem sprawia wrażenie, jakby porzucił swoje atuty na rzecz tych, których nie ma, a chciałby mieć. Ktoś jest kowalem, a ktoś inny rzeźbiarzem. Taki jest podział świata. Dlatego Danny Trejo nigdy nie zagra roli przeznaczonej dla Toma Cruise'a. Ale fani kina wciąż go kochają. Krychowiak potrafi zagrać fajną, kreatywną piłkę, ale jeśli próby artystyczne zaczynają dominować nad wysokiej klasy rzemiosłem, to po prostu nie wnosi do zespołu tyle, ile wnosił wcześniej. Gra zawodnika Paris Saint Germain jest chyba podstawowym problemem tej drużyny.
Niestety, słabiej grają też inni. Ocenę dwóch bardzo przeciętnych, o ile nie słabych, meczów Kuby Błaszczykowskiego zawyża asysta w 95. minucie meczu z Armenią przy golu na 2:1 dla Polski. Po Euro 2016 pewnie większość liczyła na to, że Kuba ustabilizował formę na wysokim poziomie.
Zamiast tego wchodził w podwórkowe kiwki, które wielu osobom mogą się podobać, ale nie wnoszą wiele do gry. Kuba był jak wirtuoz instrumentu, który bardzo szybko przebiera palcami, a ludzie patrzą z niedowierzaniem, czy to w ogóle możliwe. Szkoda tylko, że nie słychać tam muzyki.
Wolałem go z Euro 2016, gdzie sprawiał wrażenie, jakby miał coś do udowodnienia całemu światu. I udowodnił to. Głodny Kuba to zły Kuba. A zły Kuba to dobry piłkarz.
Łukasz Piszczek z Danią bronił solidnie, ale przysnął przy drugiej bramce, poza tym nie wniósł wiele w grze ofensywnej. Kamil Glik zagrał tragiczny mecz z Danią i przyzwoity z Armenią. Kamil Grosicki po świetnym spotkaniu z zespołem Age Hareide, we wtorek nie radził sobie z ormiańskimi obrońcami.
Najważniejsi zawodnicy drużyny mają problem, żeby utrzymać w ciągu kilku dni równy, wysoki poziom. To już wyzwanie dla Adama Nawałki. Nie za bardzo może zrobić zmiany (czego domagają się, moim zdaniem bezpodstawnie, kibice), bo nie ma kim grać. Wystarczy spojrzeć na Pawła Wszołka, który zamiast ożywienia wprowadził do meczu chaos.
Oczywiście mieliśmy wyraźną przewagę w meczu z Ormianami, ale też musimy pamiętać, że w tym stanie kadrowym Armenia była zespołem z przedostatniej ligi europejskiej. Piętro wyżej od Gibraltaru, Liechtensteinu, San Marino i Malty. Nasi rywale grali bez kilku podstawowych zawodników, w tym Henricha Mchitarjana i Yury Movsisyana. Wyobrażamy sobie Polskę bez Glika i Lewandowskiego?
Na razie musimy sobie wyobrazić bez Arkadiusza Milika. Łukasz Teodorczyk, który zagrał w jego miejsce, w filmie o wampirach mógłby zagrać kołek osikowy. Pewnie nie pomagał mu wielki baner, na którym fani wyrażali, jak bardzo tęsknią za napastnikiem Napoli. W pierwszej połowie "Teo" musiał na niego patrzeć za każdym razem, gdy nasz atak szedł lewym skrzydłem.
Niby wypracował czerwoną kartkę, ale dwie zmarnowane setki nie wystawiają zbyt dobrego świadectwa. Ma atuty: jest silny, gra dobrze tyłem do bramki (to takie polskie!), ale spowalnia grę, przekłada każdą piłkę na prawą nogę, przez co jest przewidywalny jak zakończenie niskobudżetowej komedii romantycznej.
I do tego jeszcze biedny Bartosz Kapustka. Biedny, bo wszyscy oceniają go przez pryzmat meczu z Irlandią Północną, gdzie dał fantastyczny popis. Tymczasem Kapustka musi jeszcze trochę czasu pograć na poważnym poziomie. Oczywiście przykład Zielińskiego pokazuje, że warto poczekać.
Wynik: 7 punktów w 3 meczach, pokazuje, że nie jest źle. Ale też my, którzy mecze oglądamy, wiemy, że Polska obecnie stąpa po kruchym lodzie. Któregoś razu to Lewandowski może mieć słabszy dzień albo trafić na świetny dzień obrońcy. I co wtedy?