Pech Patryka Fryca nie przeszkodził niecieczanom

WP SportoweFakty / Tomasz Madejski / Na zdjęciu piłkarze Bruk-Betu Termaliki
WP SportoweFakty / Tomasz Madejski / Na zdjęciu piłkarze Bruk-Betu Termaliki

Samobójcze trafienie Patryka Fryca dało Śląskowi Wrocław prowadzenie 1:0 w spotkaniu 11. kolejki Lotto Ekstraklasy. Bruk-Bet Termalica Nieciecza wróciła jednak do gry i wywalczyła trzy punkty po zwycięstwie 2:1.

Patryk Fryc nie będzie dobrze wspominał kolejnej wizyty na stadionie we Wrocławiu. Przed kilkoma miesiącami obrońca skierował piłkę do własnej siatki. W 11. kolejce sezonu 2016/2017 powtórzył swój "wyczyn" i dał Śląskowi Wrocław prowadzenie 1:0.

- Trzeba mieć sporego pecha. W Gdańsku Patryk Fryc w podobny sposób uratował nas przed stratą gola. Ta bramka to nie jego wina, Śląsk na nią zasłużył. Piłka minęła wszystkich i Patryk był w beznadziejnej sytuacji - usprawiedliwiał swojego gracza trener Czesław Michniewicz.

Niecieczanie po straconej bramce nie zwiesili głów. Fryc starał się odkupić winy i po dośrodkowaniu obrońcy Bruk-Bet Termalica wywalczyła rzut karny. W drugiej połowie po fatalnym błędzie Mariusza Pawełka Kornel Osyra wyprowadził swoich kolegów na prowadzenie 2:1.

Podopieczni trenera Michniewicza dowieźli zwycięstwo do końca. - Wydawało się, że kontrolowaliśmy mecz, dużo rozgrywaliśmy do tyłu, wycofywaliśmy piłkę do bramkarza. Śląsk nas nie naciskał, zatem szukaliśmy trzeciej bramki. Wyprowadziliśmy kontrę, ale Gutkovskis nie pokonał Pawełka. Przy prowadzeniu 2:1 na wyjeździe zawsze trzeba jednać zachować czujność przy stałych fragmentach gry dla rywala - przypomina szkoleniowiec Termaliki.

ZOBACZ WIDEO: Strata punktów wyjdzie kadrze na dobre? "Będziemy mocniejsi"

Od 48 minuty Słoniom grało się nieco łatwiej. Filipe Goncalves zapracował na czerwoną kartkę i niecieczanie mieli więcej swobody w środku pola. Trener gospodarzy, Mariusz Rumak, błyskawicznie zareagował i wprowadził na plac Mariusza Idzika. Nominalny napastnik dobrze zaprezentował się w drugiej linii.

- Czasem nie widać różnicy po czerwonej kartce. Na boisko wszedł Mariusz Idzik i nie było nam łatwo. Za wolno graliśmy, nie kreowaliśmy sytuacji. W przewadze powinniśmy zaryzykować, spróbować pojedynku jeden na jeden, przyspieszyć. Do podobnej sytuacji doszło w Chorzowie i też drżeliśmy o wynik - zwraca uwagę Michniewicz.

Źródło artykułu: