Boleśnie przekonywał się o tym Orest Lenczyk w listopadzie 2000. Jego Wisła przed swoją publicznością straciła trzy bramki. Przy stanie 1:3 trybuny odwróciły się od zespołu.
- Kibice czuli wściekłość. Wiadomo, jakie podejście jest do Legii. Wówczas zaczęli wyzywać mnie. Było mi przykro, że na własnym stadionie słyszę obelgi. Później musiało być tym ludziom głupio. Mieliśmy przewagę szybkościową i dzięki temu zdołaliśmy jeszcze wyrównać na 3:3 - wspomina Lenczyk, który jeszcze w tym samym sezonie stracił pracę.
"Oro Profesoro" utrzymywał Białą Gwiazdę na pierwszym miejscu. Mimo tego właściciel zdecydował się wręczyć mu wypowiedzenie. Rozgrywki dokończył Adam Nawałka.
- Człowiek, który wtedy zdobył mistrzostwo Polski, uważał że mnie nie należy się nagroda za tamten sukces. Mogę powiedzieć jedno: wiem, wśród jakich trenerów i działaczy wtedy pracowałem - dodaje ze smutkiem Lenczyk.
ZOBACZ WIDEO: Boniek: problem polskiej piłki klubowej, to odpływ młodych, zdolnych piłkarzy
Zagrasz z Legią, a potem wylatujesz
W Wiśle na początku ery Cupiała brakowało cierpliwości. Zwalnianie szkoleniowców było na porządku dziennym. Właśnie po porażce z Legią 0:1 w Warszawie wiosną 2002 pracę stracił Franciszek Smuda.
- Zasłużyłem, by nadal prowadzić zespół. Doszliśmy już prawie do finału Pucharu Polski, gramy w ćwierćfinale Pucharu Ligi, walczymy dalej. Mamy szanse na wszystkie trzy trofea - mówił wtedy Smuda. Oczywiście jego posada była nie do uratowania.
"Franz" pod Wawelem nie mógł czuć się zbyt pewnie. Jesienią jego drużyna została wyeliminowana z Pucharu UEFA przez Inter Mediolan, co uważane jest za moment przełomowy. Przy Reymonta stracili wtedy zaufanie do trenera (!). Przez następne miesiące działacze Wisły tylko szukali pretekstu, by pozbyć się Smudy.
- Pan Cupiał zrobił to, co uważał za stosowne. Może podjął właściwą decyzję? Żyję z nim w dobrych relacjach i chciałbym, by tak pozostało - powiedział nam były selekcjoner reprezentacji Polski, który do Krakowa wrócił jeszcze w czerwcu 2013. Miał wyciągnąć Wisłę z kryzysu, ale niespełna dwa lata później został zwolniony. Była to jego trzecia próba.
Zepsuć święto
Na mecze między tymi zespołami czekało się miesiącami. - Terminarz przychodził zawsze w czasie okresu przygotowawczego. Patrzyliśmy najpierw, kiedy gramy z Wisłą. Dopiero potem sprawdzaliśmy, od kogo zaczynamy - opowiada były napastnik Legii, Piotr Włodarczyk.
- Zdarzało się, że Wisła zajmowała pierwsze, my drugie, a nad trzecim zespołem prawie 20 punktów przewagi. Walczyliśmy o mistrzostwo do samego końca. Przy Łazienkowskiej szło nam o wiele lepiej - dodaje "Nędza".
[nextpage]Wiosną 2005 Biała Gwiazda miała sporą przewagę nad drugą Dyskobolią Grodzisk Wlkp.. Mistrzostwo było czystą formalnością, a tytuł krakowianie mogli przypieczętować na stadionie Legii.
- Oni już prawie świętowali. Powiedzieliśmy sobie w szatni, że popsujemy im zabawę. Rok wcześniej przegrali 1:4, a wtedy 1:5. Trener tylko ustalił taktykę i podał założenia. O motywację nie musiał się martwić - twierdzi "Nędza".
Nieco inaczej do tamtego spotkania podchodzili w Krakowie. - Niby się nakręcaliśmy, bo Legia, ale tak naprawdę sprawa tytułu została już załatwiona. W kluczowych momentach brakowało "sprężarki" - odpowiada były obrońca Wisły, Marcin Baszczyński.
Na trybunach niespokojnie
W ostatnich dwóch dekadach podczas meczów obu drużyn dochodziło też do wielu przykrych zdarzeń. Rzucanie na boisk rac czy innych przedmiotów stanowiło codzienność. Działy się też rzeczy znacznie gorsze jak awantura na stadionie Legii z 2001, podczas której kamieniem w głowę oberwał Nawałka. Ba, od własnych kibiców dostał nawet napastnik warszawskiego zespołu, Wojciech Kowalczyk.
Zamieszki spowodowały, że obiekt przy Łazienkowskiej zamknięto. PZPN zaczął poważnie zastanawiać się, czy zaplanowane spotkanie reprezentacji Polski z Norwegią powinno zostać rozegrane właśnie tam. Ostatecznie mecz przeniesiono do Chorzowa.
Oczywiście chuligani potrafili rozrabiać i na neutralnym terenie. W 2008 podczas finału Pucharu Polski wyłamali bramy bełchatowskiego stadionu. Policja długo nie potrafiła uspokoić szalejących pseudokibiców. Ci potrafili toczyć walki nawet na płycie boiska.
Marzą o zwycięstwie
Nienawiść Legii do Wisły i odwrotnie sprawia, że obok tego spotkania przejść obojętnie nie można. - Tradycja pozostała i w piątek nie będzie gry do jednej bramki. Tu chodzi o ambicje piłkarzy czy kibiców - uważa Smuda.
Sytuacja Białej Gwiazdy jest nie do pozazdroszczenia. Zarówno pod względem finansowym, jak i sportowym. W poprzedniej kolejce krakowianie pokonali Piasta Gliwice 1:0. Wcześniej przegrali siedem ligowych meczów z rzędu. Trener Wisły, Dariusz Wdowczyk - czyli człowiek przez wiele lat życia związany z Legią - zapowiedział, że jego podopieczni mogą pokonać każdego.
Po drugiej stronie mamy mistrza Polski, który od początku sezonu jest bez formy. Słowem: może przegrać z każdym. Właśnie na to liczą wiślacy. W Legii zaś wiedzą, że przełamanie przy Reymonta 22 smakować może wyjątkowo słodko.
Mateusz Karoń