Bez cienia wątpliwości HSV to kawał historii niemieckiego futbolu. "Dinozaury" jeszcze nigdy nie spadły z Bundesligi. Tytuł ligowy lądował w ich rękach sześciokrotnie. Wygrywały też Puchar Niemiec (dwa razy) i Superpuchar Niemiec (trzy razy). W muzeum stoją również trofea za zdobycie Pucharu Zdobywców Pucharów czy Pucharu Europy. Mówiąc krótko - po prostu marka.
Tymczasem od kilku lat działacze Hamburgera SV myśleli tylko o jednym: jak tu nie zlecieć do drugiej ligi. W ostatnich dwóch sezonach było tragicznie. Drużyna kończyła rozgrywki na trzecim od końca miejscu. Dwa razy z rzędu cudem uratowano Bundesligę. Najpierw po dwóch remisach w starciach przeciwko SpVgg Greuther Fuerth. Później po cudownym zwycięstwie w rewanżu z Karlsruher SC, na które potrzebowano dogrywki.
Kibice byli tą sytuacją sfrustrowani. Piłkarzom grożono, a przed dwoma laty doszło nawet do naruszenia nietykalności cielesnej zawodników. Najmocniej poszarpany został Rafael van der Vaart. Kilku innych musiało wymieniać szyby w samochodach. Trybuny wysyłały jasny przekaz: spadku nie zaakceptują. Wiosną ubiegłego roku trener Bruno Labbadia obawiał się, że z powodu niezadowolenia fanów zawodnicy nie będą mogli osiągnąć pełni skupienia. Dlatego przed ostatnimi meczami zabrał drużynę na zgrupowanie. Odizolował swoich graczy od całego świata.
Przełamanie
Kilka miesięcy temu nadeszło przełamanie. W pierwszych sześciu kolejkach hamburczycy zdobyli 10 punktów. Co istotne - cztery mecze odbyły się na wyjazdach. Ligę HSV inaugurował od spotkania z Bayernem Monachium. Bawarczycy wcisnęli "Dinozaurom" aż pięć goli, a mimo to początek sezonu i tak został uznany za sukces. Ba, po rundzie jesiennej zespół Labbadii jest dziesiąty, ale w klubie wciąż mówi się o dobrym okresie.
Sam szkoleniowiec powodów wyników odstających od normy upatruje w sferze mentalnej. - Utrzymanie dało nam pozytywnego kopa. Zjednoczyło zespół i sprawiło, że znów w siebie uwierzył. Pęd zawsze musi pochodzić z drużyny. Tak też dzieje się teraz - wyjaśniał podczas rozmowy dziennikarzem portalu Sport1.de.
Eksperci wyraźną poprawę dostrzegają w grze defensywnej. Linia obrony wygląda teraz znacznie stabilniej. Labbadia utrzymuje, że jest to zasługa ciężkich treningów. - Druga rzecz to konstrukcja zespołu. Przedtem na nasz temat mówiono tak: "w HSV nikt się nie rozwinie". Należało więc znaleźć powód problemu. Zrobiliśmy to. Jak widać, i tu da się robić postępy. Latem musieliśmy dokonać małej czystki, podjęliśmy łącznie 24 decyzje personalne. Wakacje były naprawdę gorące - dodawał trener.
Finansowa katastrofa
Wiosną jego podopieczni spróbują potwierdzić swoją klasę. W klubie zdają sobie sprawę, jak bardzo wynik sportowy wpłynie na dalsze losy Hamburgera Sport-Verein. Od spadku "Dinozaury" mogłyby wyginąć. Utrzymanie zaś oznaczać będzie powolną stabilizację. Z naciskiem na "powolną"...
Aktualne liczby są bezlitosne. W pięciu ostatnich sezonach planowane wydatki przekraczały przychody. Poprzedni rok zakończono z rekordową stratą sięgającą 16,9 miliona euro. Łączne zadłużenie zbliża się do stu milionów. - Nasza sytuacja jest poważna. Potrzebujemy silnego partnera finansowego - mówił szef rady nadzorczej Karl Gernandt. - Nie pokonaliśmy jeszcze kryzysu, ale na razie mamy go pod kontrolą. Nie jestem jednak marzycielem. Zdaję sobie sprawę, że ta sytuacja wciąż może być nieprzewidywalna oraz niebezpieczna - dodawał.
W nieco łagodniejszym tonie wypowiadał się prezydent Dietmar Beiersdorfer. Jego zdaniem będzie już tylko lepiej. Oczywiście, jeśli HSV pozostanie w Bundeslidze. Latem postanowiono radykalnie zmniejszyć budżet płacowy. Dotychczas wynosił on 50 milionów euro. Teraz to 42 miliony. - Od kilku miesięcy nie zaciągamy nowych zobowiązań. Zrobiliśmy pod tym względem duży krok naprzód - analizował.
Beiersdorfer ma jednak świadomość, że od całkowitego uzdrowienia finansów dzieli go jeszcze wiele etapów. Póki co wygląda to na zahamowanie procesu wyniszczającego. HSV jest w środku tabeli. Jej górna połowa to niebo. Dolna będzie równoznaczna z piekłem. Sekcja szczypiorniaka osiągnęła już stan niewypłacalności. Los futbolowej zależy teraz przede wszystkim od zawodników.
Mateusz Karoń