Grzegorz Krychowiak: Plebiscyty są dla bardziej ofensywnych

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Życie rozpieszcza Grzegorza Krychowiaka - w tym stwierdzeniu nie ma nawet cienia przesady. Nie dość, że jest młody, przystojny i może pochwalić się piękną narzeczoną, to jeszcze świetnie gra w piłkę.

W 2015 roku reprezentant Polski nie tylko osiągnął właściwie wszystko, co mógł z zespołami, w których występował, ale dodatkowo zrobił bardzo duże indywidualne postępy. Najważniejsze jednak, że nie zachłysnął się sukcesami, tylko pozostał sobą. To znaczy nadal jest skromnym, sympatycznym człowiekiem, przy okazji obdarzonym nietuzinkowym poczuciem humoru. Dlatego przed lekturą tego wywiadu drobne zastrzeżenie - nie odbierajcie wszystkich odpowiedzi, których udzielił, śmiertelnie poważnie.

Piłka Nożna: Czy rok, który się kończy był taki, jak sobie wymarzyłeś? Czy może nawet lekko pod względem sportowym przerósł marzenia?

Grzegorz Krychowiak: To był bez wątpienia bardzo pozytywny rok. Wiosną odnieśliśmy ogromny sukces z klubem, bo inaczej trudno przecież oceniać zwycięstwo z Sevillą w finale Ligi Europy w Warszawie. Natomiast jesienią wywalczyliśmy z reprezentacją Polski awans na mistrzostwa Europy do Francji, więc główne cele, które były założone zostały zrealizowane. A skoro tak, to pod względem piłkarskim trudno oceniać miniony okres inaczej niż jako bardzo dla mnie udany.

Skromnie mówisz wyłącznie o sukcesach zespołowych, tymczasem sporo było także dokonań indywidualnych: gol w finale LE, wybór do jedenastki all star LE, potem do jedenastki sezonu Primera Division, a na koniec do najlepszej drużyny fazy grupowej Ligi Mistrzów. Trochę się tego zebrało.

- Nie przesadzajmy, uważam, że wspomniane wyróżnienia świadczą przede wszystkim o poukładanej grze Sevilli. Jeżeli zespół prezentuje się dobrze, to każdy zawodnik także indywidualnie jest doceniany.

Nie zauważyłem, żeby każdego gracza Sevilli spotkało tak wiele wyróżnień. A skoro najczęściej wybierają Krychowiaka, to zdaje się, że w tych elekcjach nie ma przypadku.

- Cóż mogę dodać? To oczywiście duże wyróżnienia dla mnie. I kolejna, choć oczywiście bardzo miła, motywacja do cięższej pracy. Moim sportowym celem jest rozwijanie się z roku na rok, z miesiąca na miesiąc, pokazywanie się z jak najlepszej strony. A jeżeli ktoś to dostrzega i jeszcze docenia, to mogę się tylko cieszyć.

Kiedy przeprowadzałeś się do Hiszpanii, byłeś zawodnikiem, który miał charakterystykę typowej szóstki, a nawet grywałeś jako stoper. Po towarzyskim meczu z Islandią śmiało można powiedzieć, że teraz jesteś już ósemką, na dodatek ewoluującą w kierunku dziesiątki. Brałeś pod uwagę taki wariant, że w Primera Division będziesz przesuwał się w kierunku bramki przeciwnika, a nie własnej?

- Właśnie taki był mój cel, mimo że przenosiny do Hiszpanii już jako takie były bardzo ambitne. Sam uważałem, że Primera Division to liga, która na pierwszy rzut oka do mnie nie pasuje. Oczywiście miałem wątpliwości, ale wiedziałem, że jeżeli chcę się rozwijać piłkarsko, jeżeli chcę dążyć do poziomu najlepszych defensywnych pomocników na świecie, to jest to odpowiednie miejsce, by zrobić krok do przodu. Dlatego przyszedłem z nastawieniem, żeby systematycznie grać. To znaczy szybko wywalczyć miejsce w podstawowej jedenastce i już go nie oddać.

Masz poczucie, że zrobiłeś krok do przodu pod względem nie tylko taktycznym, ale i technicznym?

- Oczywiście. A nawet więcej - uważam, że zrobiłem krok do przodu przede wszystkim pod względem technicznym. Ale nie tylko. Również w kwestii orientacji na boisku. Nauczyłem się, że zanim przyjmę piłkę, już powinienem wiedzieć, gdzie ją zagram. W tym aspekcie nastąpiła ogromna poprawa. I wszystko nadal idzie w odpowiednim kierunku, bo wiem, że mogę być jeszcze lepszy.

Tyle że nauka w lidze hiszpańskiej była bolesna. Dosłownie. Już w styczniu doznałeś kontuzji kostki w meczu z Valencią, z szatni wyszedłeś już o kulach. W maju nos nie wytrzymał starcia z Sergio Ramosem, w sierpniowym starciu o Superpuchar z Barceloną pękły żebra, na koniec fazy grupowej Champions League Stefano Sturaro z Juventusu przespacerował się po twojej dłoni. Taka urazowość jest wkalkulowana w walkę na pozycji defensywnego pomocnika?

- Tak dzieje się nie tylko na mojej pozycji, piłka nożna jest po prostu dyscypliną kontaktową, więc kontuzje są częścią tego sportu. Tyle że moje urazy nie były jakoś szczególnie poważne, przecież szybko wracałem do gry. Rozcięte były łuk brwiowy, czoło i nos, a to są przypadłości, po których szybko możesz wrócić na boisko. Praktycznie nie miałem żadnej przerwy w grze.

Mówisz, że nie tylko na twojej pozycji jest ostro, ale żaden inny piłkarz z Sevilli tak często nie doznaje urazów. Wychodzisz po tych kontuzjach na twardziela, bo szybko wracasz do treningów i gry. W takich sytuacjach nie ryzykujesz zdrowiem?

- Są kontuzje, po których można po prostu zacisnąć zęby, wziąć tabletkę przeciwbólową i grać. Ze stuprocentową pewnością, że te urazy się nie pogłębią. Większość z tych, których doznałem była właśnie taka niegroźna. Oczywiście są też kontuzje, które uniemożliwiają ci kompletnie granie – problemy z mięśniami, naderwania, czy naciągnięcia. W takich sytuacjach trzeba bardzo uważać, bardziej dmuchać na zimne niż podejmować ryzyko. Na szczęście do tej pory u mnie występowały jedynie, można powiedzieć, urazy powierzchowne

Czyli nie robisz niczego na wariata? Rozumiem, że wszystkie decyzje są pod kontrolą - konsultowane z lekarzami, bez podejmowania niepotrzebnego ryzyka?

- Raz się zdarzyło, że to ja podjąłem decyzję, że będę grał, mimo że doktor odradzał szybki powrót na boisko. No, ale przy okazji dawał w tej kwestii wolną rękę. I nie chodziło wcale o sytuację, w której pękł mi nos, choć rzeczywiście odczuwałem wtedy duży ból. Najważniejsze było wówczas, żeby zatamować krwotok. Akurat tak się złożyło, że w szatni była maska, która ochrania nos, więc ryzyka praktycznie nie podejmowałem żadnego, kiedy już krew przestała się lać. Co innego po kontuzji kostki, doktor powiedział mi wówczas, że lepiej byłoby, gdybym przez jakiś czas odpoczął i w ogóle nie grał. Kiedy jednak stwierdziłem, że z odpowiednio zabandażowaną kostką daję radę i mogę normalnie walczyć, nie chciałem marnować czasu. Tym bardziej że drużyna mnie potrzebowała.

Żeby nie było za słodko - zapewne odczuwasz niedosyt po nieudanym, co tu ukrywać, debiucie z Sevillą w Lidze Mistrzów?

- Na pewno inaczej wyobrażaliśmy sobie start w Champions League, ale akurat tak się złożyło, że mieliśmy słabszy okres na początku sezonu. A nawet – kompletnie nieudany. A potem zrobiło się za późno na odrabianie strat. Taki klub jak Sevilla co roku traci czterech, pięciu najważniejszych zawodników, więc najpierw nie jest łatwo znaleźć ich następców. A po wyszukaniu – a przecież znów mamy w składzie piłkarzy naprawdę wysokiej jakości – potrzeba trochę czasu na adaptację, na poznanie języka, bo zazwyczaj są to przecież obcokrajowcy. Widać już jednak było od jakiegoś czasu, że Sevilla wraca na odpowiedni tor, i zaczyna wygrywać z silnymi zespołami. Uważam, że jeżeli poprawimy grę na wyjazdach, a poprawimy na pewno, to zaczniemy nie tylko zdobywać punkty również na boiskach rywali, ale i kibice wreszcie zobaczą starą dobrą Sevillę. Taką sprzed roku.

W Primera Division walczycie o miejsce w Lidze Mistrzów na kolejny sezon, które można zapewnić sobie także dzięki wygraniu Ligi Europy. To zadanie na obecny sezon?

- Tak, cele się nie zmieniły. Znamy doskonale Ligę Europy, mamy odpowiednie doświadczenie, żeby zajść w tych rozgrywkach daleko. Nawet biorąc pod uwagę, że nie tylko dla nas Champions League okazała się w tym roku zbyt trudna i poziom w mniej prestiżowym pucharze także będzie wysoki.

Macie już świadomość, z jakiego konkretnie powodu Liga Mistrzów to były zbyt wysokie progi dla Sevilli?

- Trafiliśmy do bardzo wymagającej grupy, ale tłumaczenie niepowodzenia tylko jakością przeciwników to byłoby pójście na łatwiznę. We wszystkich meczach, może oprócz jednego, graliśmy jak równy z równym z markowymi przeciwnikami, ale zabrakło pewnych detali. I to one okazały się decydujące. Doświadczenie, które zdobyliśmy jest bolesne, ale też cenne. Jestem pewny, że wykorzystamy je w przyszłości.

Podpisałeś nową umowę, z bardzo wysoką klauzulą odstępnego, wynoszącą 45 milionów euro. Domyślam się jednak, że chętnych na twoje usługi w Europie nadal nie brakuje.

- Na dziś nie zastanawiam się, co się wydarzy w czerwcu. A nawet w styczniu. Skupiam się przede wszystkim na piłce, na boisku, moim celem jest powtórzenie co najmniej tak dobrego roku, jak ten, który się kończy. W Sevilli czuję się bardzo dobrze i rozwijam piłkarsko, a to jest dla mnie najważniejsze. Inna sprawa, że w futbolu trudno powiedzieć: nigdy nie odejdę. Albo, że zawsze właśnie tutaj będę grał. Czasami wszystko szybko się dzieje, z dnia na dzień można zmienić klub. Żeby jednak była pełna jasność - w tym momencie nie planuję jednak żadnej przeprowadzki.

{"id":"","title":""}

[nextpage]Masz świadomość, że od momentu przyjścia z Francji twoja rynkowa wartość - biorąc pod uwagę sumę odstępnego, którą zapłaciła Sevilla i klauzulę odejścia - wzrosła dziesięciokrotnie? Stało się to błyskawicznie.

- To jest tylko wpis na papierze, który na razie o niczym realnym nie świadczy. Choć można oczywiście powiedzieć, że to jest kolejny powód do ciężkiej pracy, żeby udowodnić, że jesteś tyle wart. To nawet bardzo ambitne ze strony klubu, że widzą we mnie zawodnika, który jest wart aż tak dużych pieniędzy.

Bez wątpienia jest też sprytne ze strony Sevilli. W tym momencie na wydatek transferowy wspomnianego rzędu stać przecież Barcelonę oraz Real w Hiszpanii, i najbogatsze kluby angielskie. Może być zatem trudno o innych chętnych na twoje usługi w najbliższym czasie.

- Wiem, ale nie ma co ukrywać, że pod względem piłkarskim nie ma w Europie wielu lepszych klubów niż Sevilla. Tu jest naprawdę bardzo wysoki poziom, jeśli oczywiście pominiemy nieudany początek sezonu, więc nigdzie nie muszę się spieszyć.

Byłeś zaskoczony, że po tak gigantycznym wzroście rynkowej wartości nie znalazłeś się w gronie nominowanych do Złotej Piłki?

- Nie, nie, i jeszcze raz nie, choć słyszę, że pytanie nie jest zadane zupełnie na poważnie. Uważam, że taka nominacja to jest ogromne wyróżnienie, ale przede wszystkim dla zawodników ofensywnych, których gra zapiera dech w piersiach. A nie dla takich defensywnych pomocników jak ja. Również z tego powodu, nazwiska, które figurują w szerokim gronie nominowanych, a nie tylko w czołowej trójce, robią ogromne wrażenie.

Angielski "FourFourTwo" nie miał jednak problemu, żeby sklasyfikować człowieka od czarnej roboty w Sevilli w czołowej setce.

- Oczywiście odnotowałem ten fakt, bo na pewno każde wyróżnienie sprawia przyjemność, to jest zresztą oczywiste. Ale w momencie, kiedy nie znajduję uznania wśród tych, którzy wybierają, to mnie wcale nie boli, nie przeszkadza. Podchodzę do zagadnienia z dystansem. Sorry, wyszło tak a nie inaczej, osoby które decydowały, widzą w tym gronie innych zawodników. Akceptuję i szanuję prawo innych do oceny mojej gry. Jedyne co mogę zrobić, to sobie powiedzieć: trzeba było jeszcze mocniej pracować. Może wtedy by cię zauważyli.

Miałeś nieco utrudnione zadanie, żeby w mijającym roku zwrócić na siebie uwagę, ponieważ większość elektorów, którzy sympatyzują z Polską, głosowała zapewne na twojego kolegę z kadry. A w tym momencie to Robert Lewandowski jest mocniej wypromowany, to on strzela gole, on spija śmietankę.

- Uważam, że to nie ma najmniejszego znaczenia. Najtrudniejsze w futbolu jest oczywiście strzelanie goli, ale zastanawiam się dosyć często jak w ogóle można porównywać napastnika z obrońcą? To jest lekko niedorzeczne. Właśnie z tego powodu uważam, że wszelkie plebiscyty to konkursy dla zawodników bardziej ofensywnych.

Czyli nie jesteś zazdrosny o popularność "Lewego"?

- Nie, wręcz przeciwnie. Jestem bardzo dumny z tego, co Robert pokazuje w Europie. Przez taką reklamę polski futbol idzie w odpowiednim kierunku, dzięki polskim zawodnikom występującym w silnych zagranicznych klubach dzieje się coś pozytywnego. Wartość wszystkich naszych piłkarzy dzięki niemu może wzrosnąć, kluby zachodnie nie powinny mieć od teraz problemu z zapłaceniem dużych pieniędzy za Polaków. Tak jak już wcześniej nie miały w przypadku transferów Czechów, czy Chorwatów.

W plebiscycie tygodnika "Piłka Nożna" na Piłkarza Roku w Polsce będziesz rywalizował z Robertem; mogę ujawnić, że obaj znaleźliście się w trójce nominowanych. Sądzisz, że to już jest ten moment, kiedy możesz wygrać z Lewym, czy mimo wszystko jego gole jeszcze będą ważyć więcej?

- Powtórzę: nie mam nic przeciwko temu, że to on kończy pracę, którą wykonali wcześniej inni zawodnicy. Począwszy od bramkarza, poprzez obrońcę, który odbiera piłkę, a kończąc na pomocniku, który mu dogrywa. Tak jest skonstruowany świat. Najwięcej mówi się o tych, którzy finalizują akcje, którzy występują w rolach głównych w końcowych fazach ataków. To naturalne, i nie odbieram tego jak rywalizacji. Dla mnie to jest przyjaciel i kolega z reprezentacji. I nigdy nie będzie mi przeszkadzało, że ja będę walczył i biegał, a on strzelał bramki, choć jest to oczywiście zawodnik, który mocno angażuje się w grę defensywną. Jeśli chcesz, żeby zespół odpowiednio funkcjonował, to musisz zrozumieć swoją rolę na boisku. A nie brać się za rzeczy, których nie umiesz robić. Nie będziemy przecież wymagać od środkowego obrońcy, żeby rozgrywał piłkę, żeby dogrywał, żeby miał mnóstwo asyst. Bo to by miało zły wpływ na drużynę.

Chwileczkę, kultowym numerem w futbolu od zawsze była dycha. A dycha w kadrze niedawno trafiła do Krychy. Chyba nie przez przypadek?

- (ze śmiechem) No, teraz to do mnie dotarło! Jeśli mam dychę, to jak najbardziej zrozumiałe jest moje miejsce w trójce nominowanych w waszym plebiscycie!

Sam sobie wziąłeś tę dychę, czy taka była wola trenera?

- Akurat tak się złożyło, że po wywalczeniu awansu na Euro 2016, po meczu z Irlandią w Warszawie, porozmawiałem na ten temat z trenerem, a skoro nie miał nic przeciwko, to po prostu zakomunikowałem, że biorę dychę. Nawet pożartowaliśmy trochę, zobowiązałem się, że mimo zmiany numeru, moja gra się nie zmieni.

Jak to? Przecież już się zmieniła, styl, w jakim zanotowałeś asystę przy golu "Lewego" w meczu z Islandią, znamionował właśnie dychę.

- Cóż, nie będę miał nic przeciwko, aby zagrywać jak typowa dziesiątka do przodu. Niech nikt się jednak nie martwi, znam swoją bazę, i wiem, jak powinienem w każdym meczu grać jako defensywny pomocnik. Spokojnie, nie ucieknę od podstaw.

Byłem niedawno w Monachium u Roberta, pytałem o tę dychę dla ciebie. Nadal wydawał się zdziwiony: - "Krycha" i dycha? A myśmy wszyscy w kadrze myśleli, że szóstka to jest najwyższy pułap dla niego. Jesteś zaskoczony?

- Nie, bo wypowiedź Lewego tylko pokazuje atmosferę, jaką mamy w pracy. Jest dobry klimat, zawodnicy żartują nawet z prezesem, także z trenerem, nie mówiąc już o sytuacjach między nami. To później przekłada się na skuteczną grę. A co mogę przekazać Robertowi? Otóż - najlepszą odpowiedź dam na boisku! (ze śmiechem) Kiedy zagram mu jeszcze ze dwa takie podania jak z Islandią, to może wówczas zrozumie, dlaczego dycha trafiła właśnie do mnie.

Pod jednym względem już Lewego przebiłeś. W dokumentalnym filmie "Początek" Łukasza Wiśniowskiego, o waszej drodze do finałów Euro 2016 to ty grasz główną rolę. Odkryłeś w sobie talent aktorski?

- Nigdy nie ukrywałem: albo będę piłkarzem, albo zostanę aktorem! Żartuję. Uważam, że taki film z życia reprezentacji, naszej drogi przez eliminacje mistrzostw Europy, stwarza możliwość pokazania kulis funkcjonowania drużyny narodowej kibicom. Czyli może przybliżyć nas do fanów i fanów do nas. A że mam dystans do siebie, nie uciekałem przed kamerą. To była forma podziękowania za wsparcie, które czułem od kibiców na każdym kroku w trakcie kwalifikacji. Muszę przyznać, że ludzie z "Łączy nas Piłka" robią świetną robotę.

Taki już się urodziłeś, bez oporów przed kamerą, czy miałeś może jakieś szkolenia we Francji w tym zakresie?

- Nie miałem żadnych szkoleń. To proste - kiedy człowiek dobrze się czuje w fajnej grupie, w której jest przyjemna atmosfera, czyli taka jak w naszej reprezentacji, to później widać u niego pewność siebie. Nieważne - na boisku, czy przed kamerą. Jestem osobą bardzo uśmiechniętą, pozytywnie nastawioną do życia, wyluzowaną. Dlatego nie miałem problemu z dzieleniem się pozytywnymi emocjami z kibicami. I nie przewiduję, żebym kiedykolwiek miał. [nextpage] Kiedy na Twitterze przekomarzasz się ze Zbigniewem Bońkiem na temat mody, i wcale nie jesteś usposobiony defensywnie, tylko atakujesz, prezes PZPN nie ma o to później pretensji? Wyśmiałeś przecież trendy dotyczące ubiorów z epoki jego młodości. I to mocno!

- Nie uważam wcale, żeby to była kłótnia. To był… nokaut, każdy musi przyznać, że wygrałem przez nokaut! A zupełnie poważnie, to tylko pokazuje atmosferę wokół kadry i charakter prezesa. On także ma odpowiedni dystans do siebie. Jest aktywny na portalach społecznościowych, idzie z duchem czasów. Uważam, że to coś pozytywnego, obaj odebraliśmy tę wymianę zdań jako żarty. Nie ma najmniejszego problemu, wiemy, że w tym samym sklepie wybralibyśmy z prezesem zupełnie inne płaszcze. Życie toczy się dalej, a ze Zbigniewem Bońkiem pozostajemy w najlepszych relacjach.

W atmosferze pełnej żartów i śmiechu, jako dowcip odebraliście również zakaz stadionowy, który mógł grozić Lewemu po tym, jak pił szampana Stadionie Narodowym po wywalczeniu awansu do Euro 2016?

- Ależ ja nadal uważam, że powinien zostać zawieszony! Bo wtedy to może ja zostałbym kapitanem. (śmiech)

Gratuluję formy, "Lewy" na pewno ucieszy się, jak to przeczyta… Fakt, że tak dobrze się ze sobą czujecie też przełożył się na to, że reprezentacja gra o niebo lepiej niż dwa lata temu?

- Ważny jest czas, który spędziliśmy razem. Mimo zmiany trenera, duża część zawodników nie zmieniła się od trzech lat. Jesteśmy grupą piłkarzy, którzy grają systematycznie ze sobą, więc to wspólne doświadczenie zdobywane w wielu meczach, zaczęło procentować. Trener Nawałka naszkicował swoją strategię, przekazał nam myśl, którą chciał widzieć na boisku. Dokonał oczywiście pewnych niezbędnych zmian, i poprzez ciężką pracę dążyliśmy w odpowiednim kierunku. Zgranie też ma ogromny wpływ na nasze dzisiejsze wyniki. A jak wyniki są pozytywne, to jest też dobra atmosfera. W odwrotną stronę to raczej nie działa. Jeżeli nie masz talentu, nie wykonujesz odpowiedniej pracy, to nie będziesz wygrywał meczów. Trener Nawałka od pierwszego zgrupowania, pierwszego treningu, pierwszego meczu narzucił ostre tempo, bo chciał żeby zespół jak najszybciej grał tak, jak on tego wymaga. I nie zapomniał również o komunikacji na linii trener - zawodnik. Nasz selekcjoner bardzo dużo rozmawia z piłkarzami nie tylko podczas zgrupowań, ale dzwoni regularnie także podczas sezonu ligowego, rozmawia, dopytuje się o rozmaite sprawy. Co też miało wypływ na wypracowanie właściwych relacji.

Skoro mówisz o pracy, to ile powtórzeń musiałeś wykonać, żeby potem zaprocentowały taką bramką jak twoja w meczu z Irlandią? Bo to był wypracowany schemat ze strzałem, którym kończyłeś akcję, prawda?

- Tak, zgadza się, to był wytrenowany stały fragment. Wydaje mi się, że cały jeden dzień poświęciliśmy na dopracowanie tego rzutu rożnego. No i udało nam się w najważniejszym momencie odpowiednio rozegrać i strzelić bramkę. Uważam, że jest to ogromna przyjemność i duma przede wszystkim dla trenera, który naszkicował nam ten schemat.

Na treningach też trafiałeś, czy celnie uderzyć udało się dopiero w meczu?

- Nie ukrywam, że na treningach też trafiałem… Ale również nie trafiałem. W trakcie meczu strzeliłem chyba najlepiej. Zresztą, to już nie ma znaczenia. Najważniejsze jest przecież to, że piłka wpadła do siatki.

Apetyt rośnie w miarę jedzenia? Do Francji z reprezentacją Polski wrócisz po to, żeby zapisać się w historii podczas Euro 2016?

- Uważam, że mamy zespół, który może coś osiągnąć w tym turnieju. Powinniśmy kontynuować właściwą drogę, i pozostawać na torze, który obraliśmy od początku pracy. Aby po prostu w najważniejszym momencie ten balonik, który jest już pompowany przed turniejem, nie wybuchł. Na pewno mamy bardzo ambitną drużynę, która może wiele osiągnąć. Ale trzeba podejść do tego spokojnie, ciężko przepracować ostatnie sześć miesięcy przed turniejem, poważnie potraktować mecze sparingowe, które odbędą się już w przyszłym roku. Pierwszy krok, to wyjść z grupy. A później - zobaczymy.

Czyli rozumiem, że rozegranie czwartego meczu w mistrzostwach Europy, po trzech grupowych, to cel minimum?

- Uważam, że takie jest nasze podstawowe zadanie. Pewnie zresztą wszystkie zespoły przylecą do Francji właśnie z takim nastawieniem. Nawet te słabsze od reprezentacji Polski.

Wolałeś uniknąć gry z Francuzami w fazie grupowej?

- Na turnieju mistrzowskim każdy zespół jest silny, z każdym trzeba będzie ostro powalczyć i swoje wybiegać. Dlatego nie miałem swojej grupy marzeń, ani śmierci przed losowaniem. Oczywiście na każdym turnieju są faworyci, ale my powinniśmy skupiać się wyłącznie na sobie.

Nie bez kozery zapytałem właśnie o Francję - mogłoby przecież dojść do kłótni u ciebie w domu. Komu kibicowałaby twoja partnerka Celia - Biało-Czerwonym, czy Trójkolorowym?

- Celia nie miałaby wyjścia - tylko Polsce! Trochę pewnie trzeba by ją przymusić łokciem, no bo jednak z tyłu głowy mogłaby mieć ojczyznę, ale ostatecznie samodzielnie dokonałaby jedynego właściwego wyboru. Jestem przekonany.

Jesteś prekursorem wśród defensywnych zawodników, bo mimo tego, że na boisku wypełniałeś przez większość kariery rolę przecinaka, zostałeś celebrytą.

- Nie mam z tym najmniejszego problemu, żeby udostępniać zdjęcia z mojego życia codziennego, czy z życia mojej partnerki. Uważam, że to także jest ważna forma kontaktu z kibicami. A kibice to podstawa tego sportu.

W tym roku usłyszałeś od kogoś, że zagrałeś słaby mecz w reprezentacji?

- Nie pamiętam. Ale wiem, że nie wszyscy będą mnie kochać, i znajdą się osoby, którym moja gra nie będzie odpowiadać.

Mówisz chyba o rywalach, których często traktujesz ostro, po męsku?

- Nie tylko. Tyle że nie mam najmniejszego problemu z krytyką, zwłaszcza jeśli jest konstruktywna. A przecież jak każdemu, zdarzają mi się lepsze i gorsze spotkania. Takie jest życie. [nextpage]Wróćmy na moment do celebryckiego życia. Ty jesteś urodzonym showmanem, a czy swoją partnerkę musiałeś przekonywać do takiego otwartego sposobu prezentowania się w mediach?

- Nie, Celia też to bardzo lubi. Jest modelką, wcześniej miała wiele sesji, więc to nie jest dla niej żaden problem. Wręcz przeciwnie, z przyjemnością to robi, więc można powiedzieć, że choć pod tym względem się zgadzamy.

Tylko pod tym?

- No nie, jest jeszcze kilka innych. Pod tym jednak na pewno też.

Planujecie ślub w najbliższej perspektywie?

- Nie, na razie niczego jeszcze nie planujemy.

Mówiłeś, że jak nie piłkarzem, to zostałbyś aktorem. Kształciłeś się jednak w innym kierunku, prawda? Bo masz już licencjat.

- Z tym aktorem to żartowałem, żeby ktoś nie pomyślał, że wszystko mówię na serio. Owszem, skończyłem studia we Francji. Ciekawy kierunek: organizacja klubów sportowych. Taki, na którym można poznać piłkę nożną od kuchni.

Czyli masz już fach w ręku? Kiedy pewnego dnia zawiesisz buty na kołku, to już następnego będziesz mógł zostać dyrektorem sportowym, ewentualnie prezesem dowolnego profesjonalnego klubu w Europie?

- Oczywiście. Musiałbym na pewno pogłębić wiedzę, którą pochłonąłem podczas studiów, ale jest to kierunek, w którym mógłbym pójść.

A chciałbyś? Czy będziesz tak zmęczony piłką, że kupisz dwa jachty i będziesz pływał po całym świecie, jak już skończysz karierę?

- Piłka nożna to moja pasja, więc nie sądzę, żeby mi się znudziła. Nie wiem tylko co będzie za dziesięć lat, czy nie zechcę zostać... trenerem? Wiem, to jest bardzo ciężki zawód, ale zawód niezwykle ambitny, który mnie bardzo ciekawi. Lubię oglądać swoje mecze, analizować odpowiednie ustawienie, tylko zresztą w ten sposób zawodnik może pod względem taktycznym poprawić się.

I chodzi ci po głowie, żeby zrobić kurs trenerski?

- Już zrobiłem ten podstawowy, mogę trenować 14- i 16-latki. W przyszłości zamierzam kontynuować tę ścieżkę.

Na jakim uniwersytecie studiowałeś zarządzanie klubami?

- W Lyonie, ale korespondencyjnie. Tyle że tryb nauki nie jest ważny, bo egzaminy musisz i tak zdać na uczelni. Musiałem się zatem stawiać na sesje w Lyonie. Edukacja na tym poziomie zajęła mi dwa lata. Istnieje możliwość kontynuacji studiów, ale ze względu na to, że zmieniłem kraj, musiałem odłożyć naukowe plany. Do szkoły na pewno wrócę, ale dopiero za jakiś czas. Teraz, kiedy gram co trzy dni, ciężko byłoby skupić się na nauce. Zresztą w tym momencie najważniejsza jest nauka języka hiszpańskiego, żeby komunikacja w zespole Sevilli funkcjonowała na odpowiednim poziomie. Mam jednak świadomość, że ludzie inaczej cię odbierają, jeżeli masz papier z uczelni, choć to jeszcze wcale nie świadczy, że jesteś człowiekiem inteligentnym. W środowisku piłkarskim, gdzie zawodnik jest nadal często postrzegany jako osoba, która nie ma edukacji i która nawet nie potrafi się odpowiednio wysłowić, edukacja jest bardzo ważna. I na pewno ma swoją wartość.

Widziałem filmik w internecie, na którym wykonujesz hymn Sevilli. Domyślam się zatem, że w hiszpańskim już czujesz się mocno.

- Tak, rzeczywiście wykonałem tę bliską sercom kibiców pieśń, ale nie nazwałbym tego śpiewem. A już na pewno nie była to fantastyczna wersja tego wspaniałego hymnu.

Czyli rozumiem, że fani mieli jakieś zastrzeżenia i zdopingowali cię do dalszej nauki języka?

- Kibice odebrali to wykonanie bardzo fajnie, pozytywnie. Tyle że nie miałem wcześniej okazji przesłuchać, jak się zaprezentowałem. Trochę szkoda, bo gdybym jednak przesłuchał, to najprawdopodobniej nie wrzuciłbym tego wykonania, do sieci.

Gdzie będziesz śpiewał podczas świąt Bożego Narodzenia?

- Po raz pierwszy z Celią i jej najbliższymi na święta wybieramy się do Polski. Chcemy spędzić kilka dni w gronie rodzinnym.

Twoi rodzice będą starali się przygotować potrawy kuchni śródziemnomorskiej?

- Absolutnie nie, wyłącznie polskie! Mój tata, gdy poleciał do Bordeaux z wizytą do rodziców Celii, jadł małże. Naprawdę go podziwiałem, bo jest konserwatystą pod względem kulinarnym, można powiedzieć jest takim prawdziwym Polakiem. Zaskoczył mnie wtedy maksymalnie. Skoro jednak potrafił tak bardzo się poświęcić, to jak przyjadą goście z Francji, także będą musieli skosztować naszych narodowych dań. Bo tylko w ten sposób poznają, jak mój tata, inny kraj od kuchni.

Czyli w rewanżu za małże - bigosik i pierogi z grzybami?

- No, właśnie tak! Typowe polskie jedzenie także jest bardzo smaczne.

Rozmawiał: Adam Godlewski

Źródło artykułu: