GKS Tychy od pięciu meczów nie zanotował porażki, lecz po trzech zwycięstwach nad Olimpią Zambrów, ROW-em 1964 Rybnik oraz Polonią Bytom przyszła kolej na dwa remisy. W środę Trójkolorowi zdobyli punkt w Niepołomicach, a w sobotę rezultatem 1:1 zakończyło się ich starcie ze Zniczem Pruszków.
[ad=rectangle]
Tyszanie po pierwszej połowie przegrywali i mimo odrobienia strat w drugiej części gry nie ukrywali niedosytu. - Z perspektywy boiska, gdy do przerwy przegrywaliśmy, to można byłoby cieszyć się z punktu, ale musimy sobie powiedzieć, że mimo doprowadzenia do wyrównania straciliśmy dwa punkty na własnym boisku - przyznał szkoleniowiec GKS-u Tychy, Kamil Kiereś.
Pruszkowianie wysoko zawiesili poprzeczkę spadkowiczowi z I ligi, a w pierwszej połowie GKS miał problemy z zatrzymaniem gry rywali. - Mecz wyglądał tak, jak zakładałem. Drużyna gości zagrała bardzo podobnie jak przeciwko Wiśle Puławy, grali tam skutecznie z kontry i tak wyglądała pierwsza połowa. Do przerwy nie poradziliśmy sobie z tym ustawieniem i słabo wychodziły nam założenia. W przerwie dokonaliśmy dwóch zmian, nie zamierzaliśmy zwieszać głów i liczyliśmy na to, że jesteśmy w stanie odwrócić losy meczu - ocenił Kiereś.
W drugich 45 minutach GKS Tychy rzucił się do ataków i zepchnął do defensywy pruszkowian. Po golu Marcina Radzewicza Ślązakom udało się doprowadzić do wyrównania, ale mieli kolejne szanse, by rozstrzygnąć mecz na swoją korzyść. - W drugiej połowie był to trudny mecz. Z jednej strony chcieliśmy odrabiać straty, ale wiedzieliśmy, że w każdej chwili możemy nadziać się na kontrę bądź pojedynczy stały fragment. Gdy doprowadziliśmy do remisu bardzo wierzyliśmy w to, że trzy punkty zostaną w Tychach, ale zabrakło skuteczności. Mecz do ostatniego gwizdka był bardzo ryzykowny, bo Znicz liczył na to, że uda im się stworzyć jedną kontrę i wygrać mecz - powiedział Kiereś.