Błękitni Stargard Szczeciński po największym w historii klubu sukcesie, czyli awansie do półfinału Pucharu Polski w niedzielę powrócili do II-ligowej rzeczywistości. Wcześniejsze spotkania rozgrywane po pucharowych meczach kończyły się remisami i porażkami. Teraz było inaczej, lecz i pojedynek nie był zwykły. - Z piekła do nieba. Już byliśmy w piekle, a jesteśmy w niebie. Udało nam się odebrać to, co pół roku temu straciliśmy w Kołobrzegu, gdzie też z przebiegu meczu powinniśmy wygrać. Już wracając z Krakowa mieliśmy sygnał od naszych wspaniałych kibiców, że jest to dla nich najważniejszy mecz w lidze. Cieszę się, że mogliśmy im sprawić radość. Pół roku temu ich zawiedliśmy - powiedział trener Krzysztof Kapuściński. Doskonale pamiętał on pierwszy derbowy pojedynek. Wtedy jego zespół prowadził do przerwy 3:0, lecz przegrał ostatecznie 3:4.
[ad=rectangle]
Niedzielny mecz dla Biało-Niebieskich był jednym z takich, które długo się nie układały. Kotwica Kołobrzeg w pierwszej połowie zdobyła bramkę, a po zmianie stron miała sytuacje, w których powinna przypieczętować zwycięstwo. Ostatnie minuty należały jednak do gospodarzy, a dwa gole zdobył Sebastian Inczewski. - Kotwica postawiła wysoko poprzeczkę. Nam ewidentnie nic nie szło. Widziałem taką niemoc w chłopakach. Oni wiele zdrowia zostawili w tym ostatnim czasie i to też widać, dlatego bardzo się cieszę, że mamy cały tydzień do następnego meczu. Możemy się zregenerować - ocenił Kapuściński.
Stargardzki szkoleniowiec reagował na przebieg spotkania. Od początku drugiej połowy na boisku zameldowali się Robert Gajda oraz Bartłomiej Zdunek. Wydawało się, że jako trzeci z ławki rezerwowych wejdzie Radosław Wiśniewski, który strzelił dwa gole przeciwko Cracovii. Trenerski nos nie zawiódł jednak Krzysztofa Kapuścińskiego, choć same okoliczności trzeciej zmiany były niezwykłe. - Przyznam szczerze, że w pewnym momencie już myślałem, że nic się nie uda. Za Sebastiana Inczewskiego miał wejść Radek Wiśniewski. Już się przebierał i był gotowy do wejścia, ale w ostatniej chwili coś mi powiedziało, że jednak "szyjka". "Szyja" wziął koszulkę, wszedł na boisko i wygrał nam mecz, za co mu ogromnie dziękuję - tłumaczył stargardzki trener.
Błękitni zagrali bez lewego obrońcy, Ariela Wawszczyka. To efekt pucharowego meczu w Krakowie. - Ariel po meczu pucharowym z Cracovią ma mocno zbite biodro. W poniedziałek idzie na USG, bo za ciekawie to nie wygląda. Szkoda, ponieważ Ariel jest tam w mojej ocenie niezastąpiony i nasza gra wygląda dobrze, gdy on jest z nami, dlatego czekamy na jego powrót - wyjaśnił Krzysztof Kapuściński.