Antoni Piechniczek: Po 0:7 z Ajaksem ludzie z nas żartowali

East News
East News

Był pierwszym polskim piłkarzem, który strzelił gola klubowi z Amsterdamu. Ma nadzieję, że w czwartek w jego ślady pójdzie ktoś z Legii. Jak konfrontację z Ajaksem wspomina Antoni Piechniczek?

Już tylko godziny dzielą nas od pierwszego wielkiego wydarzenia w polskim futbolu w 2015 roku. W czwartek (o godz. 21.05) Ajax Amsterdam i Legia Warszawa rozpoczną spotkanie w ramach 1/16 finału Ligi Europejskiej.

Będzie to dopiero druga w historii konfrontacja polskiego zespołu ze słynną drużyną z Holandii. Do pierwszej doszło w listopadzie 1969 roku. W 1/16 finału Pucharu Miast Targowych na Ajax trafił chorzowski Ruch. Nie było to dobre losowanie dla "Niebieskich", wszak Holendrzy kilka miesięcy wcześniej grali w finale Pucharu Europy (ulegli 1:4 Milanowi). A w składzie mieli wschodzące gwiazdy futbolu - Johana Cruyffa i Ruuda  Krola.
[ad=rectangle]
Pierwszy mecz w Amsterdamie przeszedł do historii polskiego futbolu. Ajax rozbił chorzowian aż 7:0. Antoni Piechniczek, który specjalnie dla naszego serwisu przypomina tamte spotkania, przekonuje jednak, że wcale nie musiało dojść do takiego pogromu.

- Przegrana "siódemką" nikomu nigdy chwały nie przynosi - rozpoczyna były piłkarz Legii Warszawa, Ruchu Chorzów, a następnie selekcjoner naszej reprezentacji. - Nic jednak nie zapowiadało tak druzgocącej porażki. Do 43. minuty był wynik 0:0, to my mieliśmy dwie dobre sytuacje. W 43. minucie Ajax strzelił bramkę po rzucie rożnym. Po ewidentnym faulu na Bernardzie Bemie. Pchnął go jeden z piłkarzy Ajaksu, drugi, który stał za nim, wsadził głowę. Potem straciliśmy jeszcze drugiego gola - wspomina Antoni Piechniczek.

Nie tyle dwie bramki "do szatni" były przysłowiowym gwoździem do trumny chorzowian, co ich zachowanie w przerwie meczu. Mówiąc wprost: zagotowali się. - To w szatni zaczął się problem. Trochę winy ponosi trener, trochę my. Było rozpamiętywanie: jak to możliwe, że w ciągu dwóch minut straciliśmy dwie bramki? A powinniśmy wyciągnąć wnioski i przystąpić z odpowiednią koncentracją do drugiej połowy - dodaje Piechniczek. Rozbity psychicznie Ruch po przerwie stracił pięć goli.

Kilka lat temu rozmawiałem z nieżyjącym już Jerzym Wyrobkiem, który także grał w tamtych meczach z Ajaksem. Zdradził, że po 0:7 piłkarze stali się obiektem kpin. - Chorzów Batory, w którym mieszkała większość drużyny, ma w kodzie końcówkę "06" (41-506 - przyp. red.). Mówiło się, że trzeba to zmienić na "07" - śmiał się. - Chodziliśmy po tym meczu bocznymi ścieżkami, człowiek czuł się odpowiedzialny za ten wynik.

Antoni Piechniczek potwierdza słowa byłego kolegi z drużyny. - To prawda, dużo było takich dowcipów. Ludzie żartowali: "najlepszy proszek do prania Niebieskich to Ajax". Wówczas bowiem można było kupić proszek Ajax. Albo inny dowcip. Do Katowic jeździły kiedyś dwie linie tramwajowe - numer 7 i 15. Śmiali się, że trzeba zlikwidować "piętnastkę" i wprowadzić same "siódemki" - mówi Piechniczek.

Żarty na temat Ruchu ustały po latach. - Sukcesy reprezentacji Holandii, wicemistrzostwo świata w Niemczech i w Argentynie - wszystko to wystawiało piłce holenderskiej jak najlepszą opinię. Pogodzono się wtedy z tym, że my przegraliśmy kiedyś "siódemką" - kontynuuje Antoni Piechniczek.

Tydzień po 0:7 w Amsterdamie rozegrano rewanż na stadionie przy Cichej. Ajax mógł przysłać rezerwowy skład, ale wystawił najsilniejszą ekipę. Z Cruyffem w składzie, który jednak przedwcześnie musiał zejść z boiska. Holender został ukarany czerwoną kartką. Jak do tego doszło? Jerzy Wyrobek skutecznie uprzykrzał mu życie. - Krył go i nie dał mu "sztycha" zrobić. Cruyff w pewnym momencie nie wytrzymał psychicznie - wspomina Piechniczek. - W zamieszaniu zachował się brutalnie, od razu mi przyłożył z łokcia - wyjaśniał przed laty Wyrobek.

Ten moment miał miejsce przy stanie 1:1. Ajax w osłabieniu zdołał strzelić drugą bramkę i wygrać. - Niepotrzebnie przegraliśmy ten rewanż, przez błędy rezerwowego bramkarza, młodego chłopaka (Jerzego Sokolika - przyp. red.), który musiał zastąpić Henryka Pietrka. Puścił dwie frajerskie bramki, ale już nie ma co rozpamiętywać. Czy się odpadnie w dwumeczu z wynikiem 1:9, czy z 1:7, to na to samo wychodzi - mówi Antoni Piechniczek.

To on był strzelcem jedynej bramki dla Ruchu w rywalizacji z Ajaksem. - Dobra akcja po skrzydle, dośrodkowanie z lewej strony - opisuje. - Grałem wtedy na prawej obronie, włączyłem się do akcji, wygrałem główkę i może z ośmiu metrów strzeliłem głową. Ładna to była bramka - mówi Piechniczek.

Przez długie lata późniejszy selekcjoner biało-czerwonych był jedynym Polakiem, który strzelił bramkę Ajaksowi. Dopiero w 1996 r. udało się to Krzysztofowi Warzysze (Panathinaikos), następnie Tomaszowi Wałdochowi (1997 r., Bochum), a w XXI wieku - dwukrotnie - Robertowi Lewandowskiemu (w barwach Borussii Dortmund).

Piechniczek podkreśla, że do teraz jest jedynym zawodnikiem polskiego klubu, który pokonał bramkarza Ajaksu. Ma jednak nadzieję, że tylko do czwartku. - Jestem ciekawy, czy któryś z polskich piłkarzy Legii strzeli Ajaksowi bramkę. Chciałbym, żeby tak się stało. Prym w Legii wiodą piłkarze zagraniczni, dlatego tym bardziej życzę tego gola Polakowi - podkreśla w naszej rozmowie.

Poprosiliśmy medalistę mistrzostw świata z 1982 r. o ocenę szans Legii w starciu z Ajaksem. - Legia to też jest mój klub. Debiutowałem w nim, zawsze darzyłem i darzę sympatią. Kibicuję jej, ale nie ukrywam, że dla mnie faworytem jest Ajax - analizuje. - Jeśli przyjmiemy, że po meczach Ruchu z Ajaksem między polskim a holenderskim futbolem była przepaść, to dziś ten dystans taki duży nie jest. Wszystko zależy od pierwszego meczu. Nawet jeśli Legia przegra 0:2, to jeszcze wszystko jest do odrobienia - dodaje Piechniczek.

- Nawet bez kibiców w rewanżu? - zapytaliśmy pana Antoniego. - Puste trybuny działają w obie strony. Inna jest motywacja, jak piłkarze grają przy świetnie zorganizowanej widowni - takiej jak na Legii - a inna, jak nikogo nie ma. Powiedzmy, że Holendrzy wygraliby pierwszy mecz 2:0. Pomyślą: "tam będzie spacerek, dożynki, jak to się mówi". A wcale nie wiadomo, jak by się to potoczyło.

Były piłkarz Ruchu i Legii będzie z uwagą przyglądać się Arkadiuszowi Milikowi, o ile oczywiście ten dostanie szansę gry. - Czytam w prasie, że ma bardzo wysokie notowania u trenerów. Jestem ciekawy, jak wypadnie na tle Legii, czy dalej się rozwija i gra na takim poziomie, jaki prezentował w meczu reprezentacji z Niemcami - kończy rozmowę z naszym serwisem Antoni Piechniczek.

Komentarze (1)
avatar
Grek Zorba
18.02.2015
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Nawet śpiewano: "ajaksie" Ruch nauczy grać